Obserwatorzy

wtorek, 31 lipca 2012

Biedronkowe zdobycze + Błyszczyk Veryme ORIFLAME

Jeśli czytałyście urodową gazetkę z Biedronki i czekacie na jutro tak jak ja wcześniej, aby zdobyć swoje łupy to nie czekajcie, bo wszystko jest już dzisiaj :) Nie wiem jakim cudem, ale cieszę się, że dziewczyny dały cynk, bo inaczej nie wiem czy coś bym jutro dla siebie jeszcze dorwała, takie spustoszenie się działo :) Chciałam napisać wcześniej, ale nawiedzili mnie niespodziewani goście i dopiero teraz mam chwilę. Mam nadzieję, że jednak ktoś jeszcze zdąży, chociaż już pewnie nie ma dużej różnicy między dzisiejszą późną godziną a jutrzejszą poranną... A oto co upolowałam:

żel pod prysznic, pomarańczowy błyszczyk i lotusowy lakier :)

Co do pobytu u babci: udany, ale męczący :) W nocy zamiast rozmów było słychać wyłącznie nasze chrapanie :) Po powrocie nie miałam już siły na żadne notki, poczytałam tylko Wasze :)

A teraz recenzja:
Jak to u mnie bywa z kolorówką Oriflame tudzież Avonu, i ogólnie katalogową znowu kolor na zdjęciu różnił się od rzeczywistego. Oczekiwałam ciemnego, inensywnego koloru, a dostałam dość transparentny. Jednak mimo to okazał się na tyle ładny, że zyskał moją przychylność :) Na ustach daje delikatny, naturalny efekt, lekko neonowy, co jest całkiem ciekawe :)

Zapach lekki, trochę jak kwaskowate owoce. Trawałość całkiem dobra, ściera się równo. Co najważniejsze nie skleja ust i się nie lepi.

Jest bardzo malutki, ma dokładnie 6cm długości, bo jest przeznaczony do połączenia końcówką z czymś innym z kolorówki, ale ja tego nie zrobiłam. Dzięki temu mam idealne maleństwo na lato, zmieści się w każdą miniaturową kieszonkę szortów, czy spódniczki. Zawsze miałam problem z tymi małymi kieszonkami. Teraz już nie muszę się tym przejmować, mogę mieć przy sobie błyszczyk praktycznie zawsze ;) Straszna wygoda. Polecam :)








czwartek, 26 lipca 2012

Paczka + Kwiatek do kąpieli LUSH

Kwiatek kąpielowy trafił do mnie w paczce od Pinkoholiczki, u której udało mi się zająć jedne z 3 wygranych  miejsc w jej konkursie :) Napisałam krótkie opowiadanko i narysowałam kosmetykami moje wyobrażenie o Pinko, no i Twórczość ma została zauważona ;)

Całość wyglądała tak:


Paczkę dostałam już dość dawno temu, także miałąm trochę czasu na przetestowanie wszystkiego co w niej znalazłam :) Najbardziej byłam ciekawa produktów LUSHa, bo wiele o nich słyszałam i niestety trochę się zawiodłam.

Kwiatek tudzież kula do kąpieli ma przepiękny zapach, intensywny, ale nie nachalny. Trochę jak kwiatowe perfumy. Podczas kąpieli utrzymuje się bardzo długo w powietrzu umilając nam ten czas. To jednak jedyne fenomenalne działanie. 

Nie miałam możliwości przetestowania jej w wannie, więc podzieliłam ją na 4 części i wrzuciłam do mojej miski masującej stopy (jeśli chcecie, napiszę o niej w którymś poście, bo to bardzo ciekawe urządzenie)

Kwiatuszek dał się pociąć bardzo łatwo, trochę tylko mi się pokruszył. No i moczyłam swoje stopy, robiąc im jacuzzi. W okół unosił się gęsty zapach i gęsta piana :) Naprawdę, piana jest dosłownie gęsta, mleczna w dotyku. Po roztarciu na łydce pozostawiała tlustą, białą warstwę.

Miałam więc ogromną nadzieję na nawilżenie, ale nic z tego :( pomimo obecności wielu fajnych, naturalnych składników, na samym początku mamy SLS i Cocamide DEA, dwie silnie czyszczące substancje, których w kosmetykach powinniśmy raczej unikać, a niestety obecne są prawie wszędzie. Hm.. Po tak drogich, ręcznie robionych i "naturalnych" kosmetykach spodziewałam się czegoś przyjaźniejszego. Wiem, że istnieją w sprzedaży naprawdę naturalne kule innych firm bez takich dodatków.

No ale nic. Po sesji opłukałam stopy. Zapach na nich pozostał, ale innego działania brak. Kula nie zrobiła z nimi absolutnie nic. Przesuszenie i uczucie ściągnięcia nie zmniejszyło się nawet minimalnie. Byłam bardzo zawiedziona. Jedyne do czego taka kulka może się przydać, to umilenie kąpieli. Ale osobiście nie chciałabym moczyć się pół godziny w drażniących środkach chemicznych. Wolę sobie zrobić własną, bezpieczną kulę.

Osobiście, nie kupiłabym jej.





Jutro, w sumie już dzisiaj, wybieram się na łono natury do babci mojej przyjaciółki :) Mamy jej pomagać za dnia, a nocami obserwować gwiazdy w ogródku i odbywać długie rozmowy przy kubkach herbaty :) Opcjonalnie grać w scrabble :D Komary mówiły, że się cieszą ;) Do zobaczenia w sobotę :*




wtorek, 24 lipca 2012

Nowa współpraca :)

Ostatnio udało mi się nawiązać współpracę z firmą:

A oto co dostałam do testowania :)


Dużo już się o niej naczytałam na blogach, jestem ciakawa jak to wszystko sprawdzi się u mnie :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Różana mgiełka do twarzy ARCHIPELAG PIĘKNA

Ostatnio testowałam sobie różaną mgięłkę do twarzy i przyznaję, że spadła mi z nieba bo potrzebowałam czegoś do zwilżania glinkowej maseczki :) No i tak siedziałam sobie na necie i paczyłam co by tu się nadawało, czytałam, że no woda różana jest całkiem przydatna a tu na moją skrzynkę puka mail od miłej Pani, że do testowania dostanę mgiełkę :) Emejzing :P



Przyznam, że w moim mieście jest to towar tak deficytowy, że nigdy się z nim nie spotkałam :) Tym bardziej byłam ciekawa :) A więc:

opakowanie: 50 ml buteleczka z ciemnego szkła z atomizerem. Super. Widać, że podejście profesjonalne Przeszukałam internety i w żadnym sklepie nie znalazłam takiego opakowania. Przezroczyste szkło albo plastik. Hm.. No ale ja mam w ciemnym i nie muszę się specjalnie martwić o spadek właściwości przy przechowywaniu.

Atomizer: strumień jest dość silny, jeśli mamy coś na twarzy trzeba się pryskać z większej odległości, wtedy bez uszczerbku tego co tam mamy cała twarz zostanie równomiernie pokryta mgiełką. Trochę mi zajęło dojście do wprawy, wolałabym jednak coś z mniejszą mocą :)

Dodatkowy plus: buteleczka, jeszcze z ciemnego szkła, niewątpliwie mi się przyda. Do zachowania :)

działanie: ogólnie mgiełka ma za zadanie odświeżać w ciągu dnia, nawilżać i koić skórę. Wszystko się zgadza z małym zastrzeżeniem. Pryskana na makijaż przy mojej cerze mieszanej sprawia, że zaczynam się okropnie świecić, a cera wygląda na jeszcze bardziej przetłuszczoną. Szkoda, bo buteleczka jest tak poręczma, że miałam nadzieję nosić ja w torebce w upały i się psikać dla orzeźwienia :( Nie wiem jednak jak sprawdziłaby się cerom suchym.

Co ciekawe, kiedy używam jej rano na dopiero co umytą twarz, wszystko ładnie i szybko wchłania się do matu, skóra przestaje być napięta po myciu. Żadnego lepienia się jak przy niektórych zwykłych tonikach. Bardzo przyjemne uczucie :) Efekt jest bardzo delikatny, myślę że może być ona wybawieniem dla osób z bardzo wrażliwą cerą. Nie ma toniku z prostszym i bardziej naturalnym składem, chyba że same taki przyrządzimy z zaparzonych ziół :)

Jak już wspomniałam używam jej głównie do zwilżania mojej maseczki z glinki. Sprawdza się tu znakomicie i delikatnie podbija jej działanie. To o wiele lepsza alternatywa od zwilżania się zwykłą wodą z kranu.

Jestem jednak zdziwiona jej wydajnością, spodziewałam się, że 50ml nie starczy mi na długo, myliłam się :) Po jednej 30 min sesji z maseczką i pryskaniu jak szalona ubywa mi ok 3 milimetrów :)

zapach: różany ;) i bardzo delikatny, nie ma w nim nic chemicznego. Bo i nie powinno być. Aż mi się przypomina moją pierwsza róża otrzymana od chłopaka.. :]

Koszt 8.50 zł







czwartek, 19 lipca 2012

Moja słoneczna historia + Mineralna emulsja do opalania SPF 30 LIRENE

U mnie akurat za oknem burza i 17 stopni więc rozgrzewam się myślą o niedawnym plażowaniu :) A jak plażowanie to i opalenizna :) Teraz koniecznie bezpieczna :)

W zamierzchłych czasach cieszyłam się beztroskim życiem spalonej skwarki i za nic sobie brałam szkodliwość takowej egzystencji. Opalałam się bez filtrów, tak długo ile wyleżałam. Codziennie z uporem biegałam na działkę leżeć plackiem i z manią w oczach sprawdzałam po deszczowym dniu, czy czasem kolor nie schodzi.

Po jakimś czasie jednak zaczęło mnie to męczyć, opalałam się mniej chętnie, a kiedy po kolejnej sesji wyskoczył mi na policzku i biuście okropny czerwony placek, którego nie mogłam pozbyć się przez 2 lata, tak 2 lata, zaczęłam interesować się tematem ochrony, a na słońce dostałam alergii. Do niedawna jeszcze jeśli się zgrzałam lub zdenerwowałam, poparzone miejsca robiły się się na nowo widoczne. Niestety w większości przypadków póki nie stanie się krzywda, mało kto bierze sobie zagrożenie na poważnie.

Ja sobie tą lekcję zapamiętałam i wzięłam do serca. I o dziwo moja skóra przestała potrzebować hektolitrów balsamów, (chociaż dalej potrzebuje dość sporo, przypuszczam, że tak szybko się tego nie  pozbędę bo swego czasu narobiłam sporych spustoszeń), stała się bardziej sprężysta i mniej wrażliwa. No cud :)

Tak więc jeśli wytrwałyście aż dotąd, (albo i nie), to tutaj zaczyna się recenzja :)  

Mineralna emulsja do skóry wrażliwej, bezzapachowa i wodoodporna. U mnie sprawdziła się bardzo fajnie :)                                              

konsystencja: lekko gęsta, rozsmarowywuje się trochę toporniej niż zwykły balsam. Wchłania się całkowicie i co dla mnie istotne: nie pozostawia białych smug mimo wysokiego faktora. Z tego powodu nadaje się nie tylko do plażowania, czy ogródkowania, ale spokojnie możemy jej używać  w mieście. Nie brudzi ubrań. Skóra jest po niej fajnie nawilżona. Trzeba tylko poczekać kilka minut żeby się wchłonęła, ale to naprawdę kilka :) Odrazu po zaaplikowaniu trochę się lepi.  

wodoodporność: jest :) Po pływaniu, a lubię sobie trochę w wodzie pobyć, emulsja jest na swoim miejscu. Jest na nim również po wytarciu ręcznikiem. Jest na nim też przy wieczornym prysznicu po całym dniu :D Czułam przy myciu opór gąbki na skórze i musiałam się nieźle naszorować żeby dokładnie wszystko zmyć. Tak więc postarali się aż za bardzo ;) 

bezzapachowość: faktycznie emulsja nie jest perfumowana, z jednej strony szkoda, bo to niejaki zapach lata, ale z drugiej im mniej drażniącej chemii, szczególnie na słońcu, tym lepiej. A substancje zapachowe zdecydowanie do takiej należą. Kompletnie bez zapachu to jednak ona nie jest, delikatnie przybija się jak dla mnie zapach glinki ;) Ale to naprawdę trzeba się wwąchiwać.  

działalność :D Bardzo dobra. I dementuję wszelkie pomówienia jakoby to wysmarowywując się wysokim filtrem nie można się opalić. Można i ja jestem na to dowodem :) Filtr ma 30 SPF Ja się smarowałam tak jak przykazano na opakowaniu po wyjściu z wody i co 2 godz i po całym dniu zero zeczerwienionej skóry. Zyskałam za to delikatny brązowy kolorek :)  

wydajność: Mam podejrzenie, że nigdy mi się nie skończy, planuję wcisnąć do opakowania trochę banknotów, może też przestaną mi się kończyć :P A tak na poważnie, mimo intensywnego użytkowania, prawie nic nie ubyło :)  

W buteleczce jest 150 ml  z datą przydatności 18 miesięcy od otwarcia. Cena ok 30 zł







niedziela, 15 lipca 2012

SUDOMAX recenzja

Miesiąc temu dostałam  go do przetestowania i myślę, że nadszedł już czas na opinię :) Wystawiany był na różne próby i wszystkie przeszedł pomyślnie :)

Opakowanie: Bardzo poręczne z dość elastycznego plastiku. Grubość słoiczka z każdej strony jest ograniczona do minimum i dla mnie to duży plus, bo dzięki temu nie zajmuje zbędnego miejsca. Spokojnie zmieści się do torebki, mimo że kremu jest 55ml.

Nie przepadam za przesadnie napompowanymi opakowaniami, które może i ładnie wyglądają z 3 cm dnem, ale są ciężkie i niewygodne, a kremu w środku co kot napłakał. Kupuję w drogerii wielkie kartoniszcze ze słojem a po otwarciu zawód, bo nie spojrzałam na ml. W takim momentach znowu czuję się oszukiwana.

Tutaj tego nie ma. Dodatkowym plusem jest nakładane wieczko z zadziorkiem na kciuk. Bardzo wygodne rozwiązanie, w porównaniu do nakrętki. Opakowanie absolutnie nie traci na szczelności.

Konsystencja/zapach: Bardzo zbita i gęsta jednak po przejechaniu palcem bardzo ładnie się nabiera. No typowa maść. Zapach też ma maściowy, ciężko go określić. Jest dość intensywny, więc dla niektórych może stanowić problem.

Po posmarowaniu nie wchłania się, pozostawia białą warstewkę jeśli nałożymy go więcej. Dość topornie się rozsmarowywuje. Dla mnie to plus, bo dzięki temu trudno go zetrzeć i pozostaje na swoim miejscu. To dobre rozwiązanie pamiętając, że się przeciez nie wchłania, a musi tochę pobyć na skórze żeby zadziałać.

Działanie: Testowałam go na:
  • wypryski: sprawdza się bardzo dobrze, jednak działa nieco wolniej niż olejek herbaciany. Fajnie wysusza krostki i niweluje zaczerwienienie. Zajmuje mu to ok 3 dni. Ostatnio odkryłam, że w połączeniu z olejkiem herbacianym zajmuje im to 1 dzień! Widać razem działają najskuteczniej :)
  • ukąszenia po komarach.: niweluje zaczerwienienia i swędzenie, bardzo się przydał w tej roli:)
  • podrażnienia po goleniu: Raz zrobiłam głupią rzecz. Ogoliłam pachy na sucho przed wyjściem rano, a wieczorem posmarowałam się blokerem. Na drugi dzień nie mogłam opuścić luźno ramion tak mnie piekło. Posmarowałam się Sudomaxem i dosłownie poczułam jakbym przykleiła ochronny plasterek. Chodziłam tak cały dzień, trochę martwiłam się o koszulkę, ale o dziwo nie upaćkała się pod pachami kremem. Od tamtej pory używam go profilaktycznie po goleniu najwrażliwszych miejsc typu pachy i okolice bikini :D Sprawdza się rewelacyjnie, tylko trzeba uważać z ilością i najlepiej smarować się na noc jeśli martwimy się o ubrania.
I największy szok!!!:
  • otarcia i zadrapania: zachciało mi się kompotu z agrestu. Jak agrest potrafi się bronić każdy wie, powiem tyle, że było mi wstyd wracać do domu taka byłam pocharatana. Pomyślałam a co tam i posmarowałam sie Sudo. Na drugi dzień szok i niedowierzanie, nie muszę nikomu tłumaczyć się z zadrapań, bo nie ostało się ani jedno. Tak przez noc wszystko się zagoiło. No magia ;)
Zdecydowanie polecam, 55 ml kosztuje ok 7-8zł, a krem jest szalenie wydajny. Na szczęście ma długi okres ważności bo aż 2 lata. No pozbyć się wszelkich ranek na skórze za 8 zł na 2 lata to chyba warto ;)








czwartek, 12 lipca 2012

Bingo mam i ja + małe zakupy :)

Jednak i ja doczekałam się przesyłki od Bingo :) Już chyba widzę co będzie moim ulubieńcem, no ale zobaczymy ;) Do testów otrzymałam:

- Jedwab do Ciała 300 ml
- Mleczko do Mycia Twarzy i Szyi z Jedwabiem 300 ml
- Serum Czekoladowo Limonkowe do Pielęgnacji Ciała 150 g
- 3 saszetki Kremu na Cellulit i Rozstępy, o których zapomniałam na zdjęciu :)



Czyli tematyka jedwabisto-nawilżająca ;)

Dodatkowo znalazłam w końcu w swoim mieście drogerię, w której dostałam swoja własną osobistą błyszczykową pomadkę z Celii :D Nie zdradzam jeszcze jaki to kolor :>

No i nie mogłam odmówić pokusie kupienia tego ślicznego portfela.. Ale chyba zrobiłam błąd, chwyciłam go zbyt szybko bez przyglądania się. W domu okazało się, że jest strasznie kiepskiej jakości, nie wiem ile wytrzyma. No ale trzymam za niego kciuki ;)


środa, 11 lipca 2012

Żel aloesowy SAFIRA - HIT HIT HIT! :D

I kolejny produkt od Safiry, w którym również jestem zakochana. Żel stał się moim niezbędnikiem i  jest to jeden z nielicznych produktów, który zagości u mnie na stałe z powodu jakości i wszechstronności.

Ogólnie sok aloesowy ma niesamowicie wiele dobroczynnych właściwości stosowany zarówno od środka jak i na zewnątrz. Nie ma sensu żebym je tu teraz wszystkie wymieniała, jeśli Was zainteresowałam wystarczy, ze wpiszecie hasło w google i wsystkiego się dowiecie. Ja skupię się tylko na tym żelu. Jeśli sok aloesowy naprawdę działa, ten żel też musiał, ponieważ zawiera w sobie aż 41% soku, który jest na drugim miejscu w składzie, zaraz po wodzie. A skład ma bardzo króciutki.

Może zacznę więc od początku:

- zapach: prawie niewyczuwalny, lekko aloesowy; dla mnie plus, używam czasami różnych kosmetyków na różne partie i nie lubię, kiedy mieszają się ich zapachy.

-konsystencja: żelowa, natychmiast się wchłania; fenomenalne jak dla mnie. Nie znoszę tłustej warstwy, ani nawet lekkiego filmu na skórze. Idealne na lato, smaruję się i mogę zaraz wychodzić na upał i jestem pewna, że nie zacznę się lepić i świecić. Skóra jest nawilżona, a ja mam wrażenie, że jest świerza i czyściutka, bo niczego na niej nie czuję.

- działanie: HIT! Ciągle odkrywam jego nowe zastosowania. Do tej pory świetnie sprawdzał się jako:
  • balsam do ciała po goleniu: wspaniale koi skórę. Golenie zawsze bardzo mnie podrażnia, skóra mnie piecze, mam mnóstwo czerwonych kropek. Teraz problem zniknął. Aloes goi ranki i podrażnienia.
  • balsam do ciała po peelingu: jak wyżej, skóra wspaniale ukojona i zregenerowana
  • po protu balsam do ciała: aloes bardzo łatwo wnika w głebsze partie skóry, dzięki czemu tak dobrze ją nawilża i odżywia. Niniejszym dożywotnio zrezygnowałam z zakupów balsamów do ciała. Po co mam się męczyć ze żmudnym wmasowywaniu w siebie chemicznych świństw, które i tak działają tylko powierzchniowo, aż do zmycia ze skóry, skoro mogę mieć żel z naturalnego soku aloesowego, który naprawdę nawilża skórę i jest to efekt na stałe. Moje nogi są tak suche, że aż białe. A raczej były. Teraz po posmarowaniu kilka razy żelem moja skóra jest nawilżona nawet wtedy, kiedy wezmę prysznic kilka dni z rzędu bez smarowania się ponownie. 
  •  krem do twarzy: co tu dużo mówić. Właściwości jak wyżej, cera promienna i nawilżona. Skoro wchłania się i praktycznie znika świetnie nadaje się pod makijaż, albo po prostu na dzień. Absolutnie nic się nie świeci.
  • odżywka/maska do włosów: włosu super mięciutkie, nawilżone, błyszczące
  • dodatek do peelingu skóry głowy: mieszam żel z cukrem i robię peeling na mokrych włosach. Nie jest tak łatwo jak przy pomocy szamponu lub zwykłej odżywki z cukrem, ale efekt jest o wiele lepszy i naturalniejszy. W końcu to skóra głowy, z nią powinnyśmy jak najbardziej uważać. 
  • nawilżacz do ust: na początku nakładałam go na usta pod pomadkę, fantastycznie likwidował suche odstające skórki i mogłam bez problemu używać każdej szminki. Po regularnym stosowaniu już nawet go nie potrzebuję.
Ten żel nadaje się chyba do wszystkiego co związane z nawilżeniem i regeneracją, dla mnie jest po prostu idelany. Z powodzeniem mogę nim zastąpić połowę kosmetyków, a sprawdza się 100 razy lepiej i jest dla mnie bardziej wygodny w użyciu.

Plastikowy słoiczek z nakrętką, 300ml, bardzo wydajny.

Żelu nie pożałowali, jest po sam czubek opakowania:)
Cena ok. 24zł


A tu skład, wystarczy kliknąć żeby powiększyć :)

niedziela, 8 lipca 2012

Pomadka SAFIRA

Pomadka ta stała się moją ulubienicą, mimo że posiada kilka wad. Dla mnie jednak są mało uciążliwe.  Wypunktuję może wszystko razem:

- jest niesamowicie trwała! Kolor utrzymuje się bardzo długo, nawet kiedy jem, piję i oblizuję usta. Na dodatek schodzi równomiernie, a właściwie schodzi tylko perłowy blask. Różowy kolor pozostaje na ustach, póki ich nie umyję, ciężko go nawet zetrzeć :)

-podoba mi się jej wąskie opakowanie, odpowiada mi o wiele bardziej niż tradycyjne krótkie i grube  opakowania szminek. Powinni tylko bardziej je dopracować, bo plastik wydaje się być bardzo kruchy i po otwarciu rurka ze szminką w srodku rusza się minimalnie w górę i w dół. Nie wiem czy jest tak w każdej czy tylko w mojej, ale przez to boję się nosić ją w torebce. Napis szybko się ściera.

- podkreśla bardzo suche skórki, z tymi lekko wysuszonymi daje sobie radę. Ja nakładam pod nią żel aloesowy (o nim w innym poście) i jest super.

- nie podoba mi się zapach, mój jest wiśniowy z domieszką czegoś słodkiego i chemicznego, niestety długo się utrzymuje. Jeśli komuś się jednak podoba to plus.

- jest bardzo wydajna, używam jej i używam a prawie nic nie ubywa

- kolor jest dość transparentny, to również bardzo mi odpowiada, bo mogę ją nakładać bez lusterka :)

- do tego plus za filtry UF, wit E, A, C i olej makadamia w składzie

- cena: niecałe 10zł





Na proźbę zdjęcia na ustach: 

przed

po :)


wtorek, 3 lipca 2012

Carmex w tubce

Niedawno dostałam do testowania balsam Carmex o zapachu miętowym. Myślę, że mogę juz o nim co nieco powiedzieć :)


Opakowanie jak i zapach szału nie robią, raczej sprawiają wrażenie, że chodzi o zawartość a nie marketing, a ten kto ma kupic i tak kupi produkt. O wiele bardziej wolę takie podejście, niż dostać rozreklamowanego bubla w pięknym pudełku, co zdarzało mi się nazbyt często, kiedy jeszcze moim głównym motywem zakupu była oprawa a nie właściwości i skład. Co za ciemne czasy ;)

No ale do rzeczy. Opakowanie przypomina mi tubkę z klejem i ma dość nietypowy okrągły aplikator. Wbrew pozorom jest całkiem wygodny, tylko na początku zbierały mi się resztki po jego bokach, ale to kwestia wprawy.



Miętowy zapach niestety bardzo mi nie odpowiada, jest tak intensywny, że aż szczypie w oczy, ale są jeszcze inne wersje zapachowe, więc można wybrać coś sympatyczniejszego :) Po nałożeniu balsam rzeczywiście mocno chłodzi i mrowi. W sam raz na upały, jednak w zimę nie wyobrażam sobie używać go z takim efektem ;) Niektórym może przeszkadzać, ja natomiast bardzo lubię to uczucie i nakładam go nawet po to żeby się trochę orzeźwić.


Po kilku minutach usta sprawiają wrażenie lekko znieczulonych, domyślam się, że ma to na celu koić mocno spękane usta, czy też dotknięte opryszczką, bo tę podobno też zalecza. Pomysł całkiem ciekawy..

Carmex w tubce jest lekko żółtawego koloru, na ustach przybiera bezbarwną formę i robi się dość rzadki. Łatwo też poddaje się zmianom temperatury, szybko gęstnieje i bardzo się topi w kieszeni, trzeba wtedy uważać przy aplikacji po wyciągnięciu z niej. Ja nie zauważyłam, że zrobił się taki miękki i wycisnęłam sobie beztrosko sporą część do ust. :) Nic przyjemnego, balsam przez pierwszych kilka min jest dość gorzki :)




Co do działania: Faktycznie przyzwoicie nawilża, tylko trzeba dać mu trochę czasu. Po jednym użyciu specjalnego nawilżenia i ukojenia mi nie przyniósł, raczej dość nieprzyjemnie nosił się na moich suchych skórkach, ale po regularym stosowaniu i owszem zauważyłam znaczną poprawę. Skórki poznikały,a usta mam w o wiele lepszej kondycji.

Traktuję go więc raczej jako produkt leczniczo - regeneracyjny i stosuję głównie w domu, a nie jako pomadka nawilżająco ochronna na wyjścia. Chociaż wg producenta nadaje się zarówno do ochrony jak i regeneracji. Duży plus za filtr 15spf.

Tutaj jeszcze tył opakowania:


Zapraszam Was również na Fan Page, często organizują na nim konkursy i jest duża szansa, że dostaniecie tam swojego osobistego Carmexa ;)


poniedziałek, 2 lipca 2012

Wygrana paczka i ogromne podziękowanie :)

Dzisiaj w ekspresowym tempie dotarła do mnie wygrana od Pauli :) Wygrana była w formie niespodziankowego boxa i Paula bardzo się martwiła, czy kosmetyki mi się spodobają.

Dziewczyno, powiem Ci tylko, że się Ciebie boję, bo chyba wlazłaś mi do głowy i ukradłaś wszystko co się tam po niej kołatało żeby mi odesłać w realnej formie :D Od rzeczy, których potrzebowałam do tych, które bardzo chciałam przetestować, a nie mogę ich dostać w swoim mieście. Tak, zdecydowanie było wielkie WOW! :D Do tego ten przemiły list, który do mnie napisałaś i to, że wiele z tych kosmetyków sama używałaś i podzieliłaś się ze mną tym co sprawdziłaś i lubisz. No po prostu ehh.. :) Nie używałam nie tylko części, ale żadnej z tych rzeczy i już się nie mogę doczekać testowania. Sprawiłaś mi niesamowitą radość :* Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję :*

Pudełeczko jest przecudne...


A tu moje nowe skarby, wszystko świetnie zabezpieczone, żeby bez uszczerbku do mnie dotarło :) Nawet  dostałam cukiereczki :D




niedziela, 1 lipca 2012

Promocja + konkurs w Archipelagu Piękna :)

Archipelag Piękna postanowił rozdać trochę kosmetyków na dobry początek wakacji :)

Dla tych, którzy nie lubią bawić się w losowania: przy zakupie na www.archipelagpiekna.pl dostajemy rabat 10% na cały asortyment ważny do 16 lipca. Należy tylko wpisać kod: WAKACJE

A teraz czas na konkursy, bo są 2. :) Organizowane na FACEBOOKU: <-- klik :)

Pierwszy:

"ZASADY:
1.kliknij "LUBIĘ TO"
2.UDOSTĘPNIJ
3.NAPISZ JAKIE MASZ PLANY MA WAKACJE
4.TRZYMAJ KCIUKI – LOSOWANIE 16.07.2012 – WYNIKI 17.07. NA FB :)"

I drugi:

"Udostępnij to zdjęcie( z ich notki na FB) i zgarnij dodatkowe nagrody:
Na każde 100 udostępnień przypada 10 nagród do rozlosowania"

A nagrodami są kosmetyki z ich sklepu. Weźmiecie udział? :)


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...