Obserwatorzy

środa, 30 stycznia 2013

Męskim zdaniem: antyperspirant w kulce Mariza

Dzisiaj recenzja będzie w pełni męska, ja się usuwam w cień zerkając tylko z pewnym niepokojem w stronę komputera :) Klawiaturę przekezauię mojemu tatusiowi, który również bardzo chciał coś zrecenzjować, a swój debiut miał przy okazji tego postu :) Prawdziwa osoba publiczna no :] Obiecałam, że nic nie wykasuję, ale zawsze mogę jeszcze coś dopisać :D Tak więc, znikam, na chwilę.

Witam piękne czytelniczki :)

W końcu się doczekałem dopuszczenia do klawiatury, tylko żeby jeszcze córa tak na mnie nie łypała podejrzliwie. Pewnie, że chciałem coś przetestować, niech sobie nie myśli, że tylko ona się zna! Nigdy nie da mi nawet zajrzeć przez ramię, kiedy sama coś pisze, a  teraz ha, jestem tutaj osobiście :> I kto był sprytny? (Nawet nie wiem jak to skomentować N.)

No to antyperspirant. Dobry był, ale się szybko skończył. Wystarczył mi na jakieś 2-3 tygodnie. Waszym domowym facetom też się takie rzeczy tak szybko kończą? Dajcie znać, bo wiecie, ja się kumpli nie spytam. 

Chronił przyzwoicie, ładnie pachniał i szybko wysychał. Koszul nie brudził, uczulenia nie spowodował. Z technicznych spraw to kulka się nie zacinała, nie wylewała no i fajnie w dłoni leżał, dzięki tym wgłębieniom. Możecie spokojnie go kupować ja polecam :) To nie prawda, że mężczyznom wszystko jedno, ja tam wiem co dobre, a do czego nie wrócę. Do tego bym wrócił :)

No i co recenzja jest, źle było? Dajcie jakieś wsparcie w komentarzach, to może mnie tu jeszcze kiedyś wpuści ;) Będę sławny :D

Pozdrawiam
Tata Blogerki

Nie no, ja tu nie mam nic więcej do dodania. Ukłon w stronę mistrza :)

Napiszę tylko, że cena w katalogu to 8,90zł za 50 ml 








piątek, 25 stycznia 2013

Balsam na wagę z masłem shea

Może na początek mniej więcej przybliżę właściwości samego masła Shea:

"Masło shea pielęgnuje, odżywia i nawilża skórę. Przyśpiesza regenerację ranek, uszkodzeń, minimalizuje swędzenie i objawy alergii skórnych. Działa także odmładzająco i poprawia warstwę ochronną ciała

 Posiada lekki filtr  3 – 4 SPF (UVB), dzięki czemu chroni skórę i zabezpiecza przed poparzeniami słonecznymi, jak również działaniem wolnych rodników.

Shea to również zbiorowisko wielu witamin: E chroniącej skórę przed szkodliwym działaniem wolnych rodników, prowitaminy A (retinolu), która pobudza skórę do wytwarzania większej ilości kolagenu, co wspomaga przeciwdziałanie starzeniu się skóry 

kwasy tłuszczowe, zawarte w maśle są bardzo dobrze tolerowane przez skórę i nie uczulają. Ich skład jest niemal identyczny, jak skład kwasów tłuszczowych, znajdujących się w warstwie rogowej ludzkiego naskórka.

Skuteczniej nawilża i chroni delikatną skórę dziecka.

Niealergizujące działanie masła Karite sprawia, że jest on świetnym rozwiązaniem również dla osób z AZS, czyli atopowym zapaleniem skóry – łagodzi, natłuszcza i nie wywołuje podrażnień.

 Kosmetyki z masłoszem mogą być również niezwykle pomocne w przypadku problemów z trądzikiem czy łojotokowym zapaleniem skóry. Bez żadnych ograniczeń kremy z masłem shea mogą również stosować osoby o skórze tłustej, bez obaw o zatykanie porów, które nie pozwolą skórze na swobodne oddychanie. Konsystencja kremów z Karite oraz ich skład, skutecznie bowiem zapobiegają zatykaniu się porów.

Z jego działania na pewno będą też zadowolone kobiety w ciąży. Nie ma lepszego kosmetyku na rozstępy niż masło Shea – zdradza kosmetolog z Salonu Urody Dermatica. – Niweluje zaczerwienia, powstałe w wyniku rozciągania się skóry i wzmacnia je, dzięki czemu skóra staje się odporniejsza i mniej podatna na rozciąganie, związane z przyrostem masy ciała"  [źródło1, źródło 2]


Brzmi bardzo zachęcająco, prawda? :) A to i tak tylko część wszystkich właściwości. Warto poczytać o nim więcej. I byłoby idealne, gdyby nie ta tłusta warstewka, która pozostaje po rozsmarowaniu. Nie można mieć wszystkiego, niestety :)

Ja niestety nie posiadam czystego masła, zaopatrzyłam się za to w balsam sprzedawany na wagę w pobliskiej Mydlarni. Zawartość masła to 80%, więc i tak jest bardzo dobrze, a do tego ma piękny kolor i świerzy zapach, a to znacznie umila mi stosowanie. Zapłaciłam jakieś 15zł za 100 g i domyślam się, że masło było rafinowane, ale nieszkodzi. Nawet takie, sprawdziło się świetnie.

Na początku miałam nawilżać nim przesuszone dłonie i stopy, a nawet całe ciało po peelingu, ale okazało się, że tłusta, niewchłaniająca się warstewka jest dla mnie uciążliwością nie do pokonania :) Strasznie nie lubię się lepić.



Na Twarz:

Postanowiłam więc wypróbować go jako smarowidło do twarzy na noc. Na początku z pewną obawą o wysyp krostek, nawet mimo informacji, iż nie należy do zapychaczy. Moja twarz jest strasznie wrażliwa na zanieczyszczenia i zbyt tłuste preparaty, natychmiast okazuje swoje niezadowolenie szpetnymi wulkanami  :/ Przez pierwszych kilka dni więc, nakładałam je delikatną warstewką tylko w najbardziej newralgiczne miejsca, czyli na nos i policzki. Nic złego się nie działo, więc co noc poszerzałam rejon a później to już hulaj dusza, kitowałam ile się da chojną ręką :)

Żadne nowe krostki się nie pojawiły, a co więcej, buzia wręcz uspokoiła się pod tym względem. Od nadejścia zimy miałam zwiększony wysyp nieprzyjaciół, nawet mimo stosowania OCM. Nie do końca potrafię stwierdzić czemu tak się działo, ale najważniejsze, że sytuacja już opanowana :) Tak więc, nie tylko nie wysypało mnie bardziej, ale na dodatek wysyp znacznie się zmniejszył, a zaczerwienienia po pokonanych nieznacznie zbladły.

Nie odstawiałabym go za nic, ale znalazłam coś jeszcze lepszego (a myślałam, że lepiej się już nie da) i moja buzia wygląda jeszcze gładziej niż przed zimą :) Ale o tym w innym poście.



Na włosy:

Tak więc został mi kawał balsamu, który jak się okazało, jest również szalenie wydajny, więc zaczęłam kombinować jak by go tu inaczej zużyć. Do peelingu trochę szkoda, aż wyczytałam, że można na włosy jako maskę. No dobra, przełożyłam łyżkę balsamu na spodek, a spodek na kubek z gorącą herbatą i czekałam aż zawartość się rozpuści. Nałożyłam na włosy i.. nigdy więcej. Przynajmniej w takiej formie. Rozpuszczony balsam na włosach natychmiastowo przybierał na powrót konsystencję stałą. Wyglądało trochę jakbym próbowała nałożyć na nie rozpuszczony wosk ze świecy. Męczarnia, ale jakoś się udało. Wszystko pod czepek na godzinę i do mycia. Tu męczarnia numer 2. Musiałam myć włosy 3 razy, a i tak po wysuszeniu okazało się, że zostały jeszcze niedomyte i lepące się miejsca.

Włosy jednak rzeczywiście były miększe i bardziej mięsiste niż po niejednym oleju. Drugim razem spróbuję więc zmieszać masło właśnie z jakimś olejem, to powinno znacznie ułatwić całą sprawę. Cóż, uczymy się na błędach, ale najlepiej nie na swoich ;)

Znalazłam jednak na nie jeszcze jeden sposób. W dni kiedy nie olejuję włosów, nabieram trochę balsamu na palce, rozpuszczam go w nich i wcieram w końce włosów, aby je zabezpieczyć przed szamponem. W tej sytuacji baslasm sprawdza się znakomicie, nie mam najmniejszych problemów z domyciem go, a moje końcówki stały się o wiele mniej łamliwe i bardziej nawilżone. Może być to pewną alternatywą dla metody OMO

Tak więc polecam wypróbować i znajdywać jeszcze lepsze zastosowania :)


Dla ciekawych, tak dla przykładu wygląda taki balsam w całości:







wtorek, 22 stycznia 2013

Kuracja Novoxidyl: szampon i tonik. U mnie faktycznie zadziałało i to jak! :)

Prawie 3 miesiące temu pisałam o nowej współpracy. Do testów otrzymałam 2 szampony i 2 toniki do włosów. Kuracja miała mi zapewnieć:
- ograniczenie wypadania włosów
- przedłużenie cyklu ich życia
- przyspieszenie wzrostu włosów
- a nawet eliminację łupieżu
- odżywienie cebulek i skóry głowy
- zmiejszenie przetłuszczania skóry

No i ku mojemu zdziwieniu zapewniła :) No może nie wyszstko, łupieżu i tak nie miałam :) Z tym zmniejszeniem przetłuszczania to raczej kiepsko. Ale reszta efektów: cudo. Podchodziłam do tego całego przedsięwzięcia dość sceptycznie. Poczytałam sobie opinie w internecie i były dość skrajne. Później czytałam opinie innych blogerek, które również brały udział w testach i ich odczucia również były różne. Jednym coś tam zadziałało, innym nic, jeszcze innym podrażniło skórę.

Ja ze swoją opinia postanowiłam więc wtedy jeszcze trochę poczekać, aby zyskać większą pewność co do faktycznego działania. Myślę, że teraz mogę się spokojnie wypowiedzieć.

Szampon:

* Muszę na początku wspomnieć, że szata graficzna obu produktów bardzo mi się podoba. Wygląda na profesjonalną i faktycznie apteczną. Na kartonikach zamieszczono dokładnie te same informacje co na buteleczkach, więc można je spokojnie wyrzucić. No ale właśnie, więc po co te kartoniki? Ogólnie kwestia kartoników w kosmatykach jest dość sporna, moja estetyczna strona bardzo je lubi, a ta ekologiczna o wiele mniej. Daruję więc sobie dalsze roztrząsanie tematu :) *

Opakowanie: I podoba mi się i denerwuje. Taka "tuba" bardzo fajnie leży w dłoni i zajmuje mało miejsca, ale i świetnie przewraca się na półce. Szczególnie, kiedy stawiam ją na korku. (który, całe szczęście przynajmniej jest płaski). A stawiać na korku muszę bardzo szybko. Szampon jest dość gęsty i niechętnie spływa w dół, a samo opakowanie twarde. Tradycyjną metodą ciężko coś wydobyć już po małym ubytku. Pdoba mi się za to, że zatyczkę można łatwo odkręcić. Z pewnością buteleczkę umyję i wykorzystam później.  

Konsystencja:  kremowa. Dosłownie :) Jakbym myła głowę jakimś gęstym, trochę ciągnącym się białym kremem. Po kontakcie z wodą zachowuje się podobie, nie rozpuszcza się odrazu tak jak typowy szampon, trzeba trochę potrzeć. 

Użytkowanie: Mimo swojej kremowatości, pieni się normalnie. Nie plącze włosów, nie podrażnia skóry. Producent zaleca trzymanie go na głowie kilka minut. Trzymałam z pewną obawą prawie za każdym razem. Mimo swoich dobroczynnych składników to w końcu detergent, bałam się, że wysuszy mi włosy albo skórę, jednak nic takiego się nie stało. Uff :)

Działanie: Tak jak pisałam wyżej, żadnych negatywnych skutków nie zarejestrowałam. Nie mogę też ocenić go oddzielnie pod względem zahamowania wypadania włosów (ogólne podsumowanie na końcu notki), ale wg producenta można go używać samodzielnie bez tonika. Włosy bezpośrednio po myciu też nie wyglądały inaczej, ani gorzej ani lepiej. Z takiego bezpośredniego, podstawowego działania: zwyczajny szampon, żaden udziwniony specyfik.

Zapach: Trudny do określenia, taki "kosmetyczny" :) Trochę słodkawy, raczej świeży i przyjemny. 

Wydajność: Butelka 200 ml wystarczyła mi na 2 miesiące, przy czym głowę myję średnio co 3 dni, czasami 2 szczególnie w zimę. Czyli całkiem przyzwoicie. Ubytek szamponu spokojnie możńa sprawdzić pod światło.

Cena: ok 29zł / 200ml




Tonik:

Opakowanie: Tutaj już zero wad i ogólnie szaleństwo :P Malutkie, poręczne i z DZIUBKIEM! Zachowam je i będę pilnowała jak oka w głowie, bo na 100% się przyda. Widziałam już różne specyfiki do wcierania w skórę głowy z otworami jak właż do kanalizacji. Nie wiem co producenci myślą sobie w takich przypadkach :/

Polfarmex jednak pomyślał w dobrym kierunku i dodał ten nieszczęsny dziubek. Takie proste a ile zmienia. Nie ma szans na zmarnowanie połowy produktu przez przeciekające palce, a sama aplikacja to marzenie i trwa kilknaście sekund. Odchylam po prostu garść włosów tworząc przedziałek i przejeżdzam po nim dziubkiem, to samo robię obok i obok aż dochodzę do czubka. Wtedy dodatkowo masuję skórę palcami i rozcieram płyn. A póżniej zmiana i z drugiej strony głowy ta sama historia. Do tego kilka kropel roztartych dodatkowo na skroniach i po krzyku.  



Konsystencja: jak to tonik, wodnista :) A kolor żółtawo brązowawy. 

Użytkowanie: Znowu podpunkty mi się pokrywają.. Eh :) A więc tak jak pisałam wyżej: dzięki dziubkowi bardzo wygodne. Do tego otworek jest mały i nie wylewa za dużo płynu, dzięki czemu nie ma szans, żeby nadmiernie spływał gdzieś po skórze.  

W grę może wchodzić trochę systematyczność. Mi po miesiący po prostu nie specjalnie chciało się tak bawić rano i wieczorem, nawet mimo wygodnej aplikacji. Ale to już zupełnie indywidualna kwestia.

I bardzo ważne! Niby to tylko skóra głowy, ale jeśli aplikacja obejmuje też skronie, konieczne jest umycie dłoni przed. Higiena taka jak przy nakładaniu kremu na twarz. Inaczej po krótkim czasie możemy się spodziewać wysypu pięknych pryszczyków w skroniowych okolicach. 

Działanie: tonik mimo, że na alkoholu, nie podrażnił mi skóry, ani nie wysuszył włosów. Może je jednak obciążać. Ja mam kręcone włosy i nigdy ich nie rozczesuję, ale gdybym to robiła przy tym toniku i przez co rozprowadzała go po długości, pewnie musiałabym myć głowę częściej. Skóra i włosy przy nasadzie przy drugim dniu od mycia robiły się dość oblepione. Wiadomo, że tak będzie już przy aplikacji, po prostu palce trochę się kleją i widać, że płyn nie wchłania się całkowicie. Co jednak ciekawe, przy pierwszych dwóch aplikacjach od mycia, tonik unosi włosu u nasady. Więc jeśli myjecie włosy częściej, nie powinnyście czuć żadnego dyskomfortu :)

Zapach: Taki jak szamponu tylko alkoholowy, wiadomo :) (alkohol jednak czuć tylko w opakowaniu, na głowie zanika) I bardzo silny, utrzymuje się na włosach do następnego mycia, o ile powtarzamy aplikację codziennie. Jest na tyle wyczuwalny, że kiedy smarowałam się wieczorem tonikiem, po tym myłam i po wszystkim dopiero wychodziłam z łazienki, mój S. i tak wyczuwał go z daleka odrazu jak wchodziłam do pokoju. 

Wydajność: Jedno opakowanie, czyli 75 ml wystarczyło na 1,5 miesiąca używania 2 razy dziennie. Ubytku nie trzeba sprawdzać pod światło, wystarczy odkręcić dolną część dziubka. 

Cena: ok 37zł / 75ml




Działanie zasadnicze kuracji:

Na 6 :) Producent przy toniku pisze, że należy stosować go przez 60-90 dni, początkowo 2 razy dziennie, a przez ostatnie 30, 1 raz dziennie. Ja po półtora miesiąca, czyli po 45 dniach (akurat kiedy skończyło mi się pierwsze opakowanie toniku)  stosowania do mycia głowy wyłącznie Nowoxidylu i aplikacji toniku 2 razy dziennie, zmniejszyłam częstotliwość. Szampon zaczełam stosować już tylko co 3 mycie między szamponem bez SLS z Hipp, a tonik jeszcze przez 2 tygodnie wcierałam wyłącznie wieczorem, a teraz już tylko co 3 dni po myciu. I teraz mogę spokojnie stwierdzić, że mimo znacznego zmniejszenia częstotliwości nakładania obu preparatów uzyskane efekty nie zmniejszyły się ani trochę. Przypominam, że właśnie powoli mija 3 miesiąc od pierwszego użycia. 

No dobrze, ale jakie efekty? Otóż włosy przestały mi wypadać praktycznie całkowicie! Była jesień, teraz jest zima, normalnie w tym okresie wypada mi ich o połowę więcej niż zwykle. A zwykle z wanny wyciągam po myciu całkiem pokaźny kołtun. Teraz z wanny nic nie wyciągam, ponieważ przy myciu wypada mi dosłownie kilknaście włosków, które i tak spływają do rur. Od 3 miesięcy nie ma żadnych włosów na poduszce, ubraniach, w jedzeniu. Błogi spokój :) 

Nie zanotowałam niestety żadnych baby hair, ale spokojnie mogę stwierdzić, że włosy rosną zdecydowanie szybciej. Chciałam je zmierzyć i podać dokładną wartość, ale chyba nie umiem tego robić i nic z pomiarów nie wyszło :/ Ale widzę przyspieszenie po odroście i po skroniach. Tak! Pisałam wcześniej, że w tych miejscach mam strasznie przerzedzone włosy. I nie pomagało to, że między tymi przerzedzeniami tkwiły sobie cieniutkie i króciutkie kępki jakichś słabiaczków. Teraz te kępki zgrubiały i wystrzeliły w górę, a ja chodzę z dwoma różkami, bo już zaczęły odstawać :) Do tego wokół głowy zrobiła mi się całkiem przyzwoita aureolka, chyba ruszyły uśpione słabiaczki nie tylko na skroniach :)

Tak więc u mnie pełen sukces, nawet nie wiecie jak bardzo się cieszę! Za rok, kiedy te wszystkie włoski podrosną jest szansa, że będę cieszyła się całkiem bujną fryzurką :) Mam tylko nadzieję, że po całkowitym odstawieniu obu produktów, to co nie wypadło a miało wypaść nie nadrobi zaległości :( Zrobię Edit za 2 miesiące i dopiszę rezultaty. 

Nie polecę Wam niestety tej kuracji jako pewniak, bo to po prostu trzeba wypróbować samemu. Wielu dziewczynom kompletnie się nie sprawdził, ja miałam szczęście i mi przypasował całkowicie. Wcześniej przyzwoite rezultaty dały mi też tabletki Megakrzem i stosowanie płukanki z octu jabłkowego. Może komuś przyda się ta informacja :)

EDIT (7.03.2013r.) Włosy po ok 2 tyg. od całkowitego odstawienia kuracji powoli wróciły do stanu pierwotnego. Moje obawy okazały się niesłuszne, nie wypada ich więcej niż przed kuracją, tylko dokładnie tyle ile wypadało zanim zaczęłam ją stosować. Kuracja nie zatrzymała wypadania "na stałe", ale nie wiem, czy jakaś to robi :)

czwartek, 17 stycznia 2013

Hugo Boss Orange

Pierwsze co mogę powiedzieć o tych perfumach, to że są niesamowicie zmienne i zachowują się jak typowa kobieta: inaczej w zależności od dnia, humoru a nawet pory roku :) Są ze mną od jesieni, a ciągle nie mogę ich jednoznacznie określić. Cieszą mnie, intrygują, nudzą, męczą a później odprężają i rozweselają. Chyba takie właśnie są. Wszystkim na raz.

Pozwolę sobie wstawić opis z wizaz.pl żeby mieć niejakie odniesienie:

"Nowy zapach Hugo Boss 'Boss Orange' to perfumy zainspirowane kolorami słońca. Świeża, dynamiczna, miejska kompozycja 'Orange' została stworzona dla intrygującej, charyzmatycznej i spontanicznej kobiety. Twarzą zapachu jest aktorka Sienna Miller, reprezentująca nowoczesną dziewczynę szukającą ultra - kobiecego zapachu, który swoimi pogodnymi aromatami uzupełni jej świeży, wiosenny wizerunek.

Nuty głowy odzwierciedlają potężną indywidualność kobiety, jej entuzjazm i energię. Aromaty słodkiego jabłka przywodzą na myśl delikatny smak kobiecych namiętności. Serce zapachu to wonie białych kwiatów. Kwiat pomarańczy nadaje kompozycji optymistyczną wymowę. Baza to mieszanka sandałowca, drzewa oliwkowego i śmietankowej wanilii, która sprawia, że koniec jest bardzo charakterystyczny, namiętny i gorący.


Flakon jest bardzo nowoczesny, łączy w sobie elementy metalu i szkła. Siedem identycznych, pomarańczowych kamieni symbolizuje 7 czakr i głębsze duchowe wymiary. Projekt flakonu ma symbolizować strumień energii przepływającej przez ludzkie ciało.



Nuty zapachowe:
nuta głowy: świeże jabłko
nuta serce: nuty białych kwiatów, kwiat pomarańczy
nuta bazy: sandałowiec, drzewo oliwkowe, wanilia"


Aromat może faktycznie mają pogodny, słoneczny na pewno, ale czy świeży? To już zależy. Gdy pierwszy raz je poczułam, wydały mi się niesamowicie poważne, a jednocześnie delikatne, choć nie dające o sobie zapomnieć. Nosiłam je gdy było całkiem ciepło, słońce jeszcze ogrzewało skórę. Czułam słodycz, ale nie duszącą. Taką w sam raz. Uśmiechałam się. Nie wyczuwałam w nich jednak energii. Raczej melancholię i marzenia. Tęsknotę za letnimi wieczorami.



Przyszła zima, a one zaczęły mnie w pewnym momencie męczyć. Nie czułam już delikatnej słodyczy, raczej zapach Tik Taków, zmieszanych z budyniem i duszącym wnętrzem samochodu. Bolała mnie głowa, musiałyśmy się rozstać.


Odczekałam pewien czas i nieufnie ponownie wyciągnęłam po nie dłoń. Ciężki i pudrowy zapach odszedł, teraz zaczęły nieśmiało roztaczać powiew świeżości. W końcu. Chociaż świeże są dopiero z pewnej odległości. Wtykając nos w skórę nadal wyczuwam lekko zapychającą słodycz. Pod tym względem można uznać je za wielowymiarowe. Pachną na swój sposób w zależności od odległości do nosa. Na każdym ubraniu trochę inaczej. Jednak nie rozwijają się w czasie. Wieczorem pachną dokładnie tak samo jak rano. Nie ma żadnych nut głowy i serca. Nie ma powitalnego zapachu jabłek i białych kwiatów. Nie przeszkadza mi to. Są na tyle zmienne, że nie muszą dodatkowo zmieniać się w ciągu dnia.



Tutaj wychodzi kwestia trwałości. Spotkałam się z różnymi opiniami i nie da się inaczej. To perfumy decydują o tym jak długo chcą nam towarzyszyć, nie my. Możemy tylko wymyślać różne sztuczki żeby zatrzymać je przy sobie jeszcze o tę chwilę, ale jeśli nie jesteśmy dla siebie stworzeni to nic z tym nie zrobimy. Na mnie akurat trzymają się od rana do nocy a wystarczą mi dwa psiknięcia. Z ubrań zapach nie schodzi przez trzy dni. 

Podoba mi się flakon, jego pomarańczowy kolor, kształt i opis siedmiu czakr. Nie podoba mi się za to plastikowa nakrętka. Nie rozumiem jej. Psuje całą elegancję i nawiązanie do duchowego wymiaru. Bo gdzie w takim miejsce na plastik? Hugo Boss powinien dbać o szczegóły, a nie stwarzać nimi niespójność i nieprzyjemny zgrzyt. Jednak wybaczam. Tak jak kochance, przez którą traci się zmysły, a jednak życie bez niej staje się smutne i bez wyrazu.



sobota, 12 stycznia 2013

Płatki owsiane - akcja Piękno z Natury

Dzisiaj w urodowej roli głównej Płatki Owsiane :) Bardzo zdrowe do jedzenia i równie dobroczynne przy stosowaniu zewnętrznym :)

Na początek małe wprowadzenie:

"Płatki owsiane są doskonałe dla zdrowia i urody, w ich składzie znajdują się bowiem wszystkie składniki odżywcze: białko, węglowodany, witaminy, dobre tłuszcze, bardzo dużo błonnika, cenne minerały - magnez, wapń, krzem, potas, żelazo.

Stosowane zewnętrznie, w postaci maseczek i peelingów, bardzo dobrze oczyszczają twarz, jednocześnie łagodząc wszelkie podrażnienia skóry. Świetnie sprawdzą się w pielęgnacji każdego typu cery, jednak szczególnie polecane są w terapii trądziku, cery problemowej, z widocznymi zanieczyszczeniami - regularne maseczki z płatków owsianych wyraźnie likwidują zaskórniki."
[źródło: www.wyspa-kobiet.p]

Ich dobroczynne działanie odkryłam wieki temu, jeszcze przed erą jako takiej świadomości kosmetycznej. Po prostu gotowałam owsiankę na mleku i całkiem naturalnym kobiecym odruchem od tak postanowłam część nałoszyć na twarz :) To była moja pierwsza maseczka, która faktycznie mnie zachwyciła, twarz miałam rozjaśnioną i niesamowicie mięciutką jak po porządnym peelingu. I tak to poleciało ;)

Obecnie, jako że mleko w swoim domu uświadczam od święta, znalazłam trochę alternatyw dla pierworodnej receptury.
  • Najprostszą jest zwyczajne zalanie łyżki płatków wrzątkiem i poczekanie aż rozmiękną i puszczą "klej". Jednak same płatki z wodą działają bardziej oczyszczająco i kojąco. Jeśli chcę dodatkowo nawilżenia muszę użyć czegoś jeszcze. (Właśnie w tej chwili sobie uświadomiłam, że to mleko tak fajnie nawilżało moją skórę, po takim czasie nie połączyłam tych faktów... I niech mi ktoś powie, że pisanie, nawet dla siebie, nie systematyzuje wiedzy :] ) Na szczęście mieszankę da się dowolnie modyfikować np. dodając kakao czy miód. Można ją traktować jako maseczkę, peeling albo jedno i drugie np. masując nią jeszcze twarz przed zmyciem.
  •  Niedawno się zcwaniłam i zmieliłam porcję płatków na mączkę. Dzięki temu stworzenie papki stało się o wiele szybsze, a nakładanie na twarz wygodniejsze. Nie odpadają mi już z niej odklejające się glutkowate ziarna :) Takiego proszku wg mnie nawet nie trzeba specjalnie zalewać wrzątkiem, ja go po prostu mieszam z czymś płynnym, np tak jak wyżej, dodaję czasami oleju z pestek winogron lub kokosowego, no co kto ma pod ręką i mu służy :)
  • Takiej mączki robię sobie większy zapas i przechowuję w szklanym słoiczku. Najwygodniejszy dla mnie sposób. Często dodaję ją też do maski na włosy w towarzystwie miodu czy oleju. Bardzo podbija ich działanie, włosy wydają się grubsze i bardziej mięsiste. Lepiej mi się kręcą i co dla wielu z Was pewne istotne, łatwiej odbijają się od skóry głowy :)

środa, 9 stycznia 2013

O pewnej reklamacji słów kilka: Travalo

W skrócie: naczytałam się, miałam duże nadzieje co do tego małego gadżetu, później przeżyłam szok, a za nim kolejny. Tym razem pozytywny i to tak, że do tej pory nie mogę wyjść z podziwu :) (Co jest smutne, bo takie rozwiązywanie reklamacji powinno być standardem, a nie niespodzianką)

A zaczęło się tak: z pewnej internetowej drogerii przybył do mnie atomizer do perfum, na który miałam już chrapkę od miesięcy. Rzecz dość droga jak na mały gadżecik, ale podobno i jakość świetna i pomysł dobry, więc uznałam, że warto. Jeśli nie kojarzycie produktu:: "Travalo to kieszonkowego rozmiaru atomizer, uzupełniany bezpośrednio z twojego ulubionego atomizera perfum zaledwie w kilka sekund. Bez przelewania, bez rozlewania." Brzmi fajnie, ale ja nie o tym, recenzja wkrótce :)



Tak więc otworzyłam paczkę i pędęm złapałam za swoje perfumy, ściągnęłam korek i przystąpiłam do napełniania. Wcześniej obejrzałam z kilkanaście filmików, żeby mieć pewność, że robię wszystko jak należy. Psik, psik, psik, perfumy zamiast do Travalo lecą mi po ręku :/ Zaglądam mu w podwozie, a tam gumowa uszczelka zdążyła się wyszczerbić po kilkunastu sekundach używania! Mimo to, próbowałam napełniać dalej, trochę perfum wleciało tam gdzie powinno, większość niestety nadal po ręku. Ponowne oględziny, gumka skruszyła się jeszcze bardziej i zatkała znajdującą się pod nią rurkę. Krótka operacja szydełkiem, rurka oczyszczona, a reszta uszczelki uznała, że niekompletna nie ma powodów by zostawać na miejscu i opadła na podłogę.


Zgrzytam zębami, w końcu nie tak to miało wyglądać, gdzie teraz są te wszystkie cudowne filmiki i pełne zachwytów opisy? Żeby to chociaż zdażyło się po kilku miesiącach użytkowania a nie w pierwszym dniu znajomości. Spróbowałam napełnić go jeszcze strzykawką, ale nic z tego, połowa perfum zmarnowana.. Zrażona i obrażona schowałam nieprzyjaciela głęboko na kilka tygodni. Po tym czasie zaświtała mi myśl, reklamacja. Na stronie drogerii wyczytałam że produktów uszkodzonych mechanicznie nie przyjmują, nie wiem jak to się ma do faktu, że to uszkodzenie nie wynikło z mojej winy, ale uznałam, że nic tam nie zdziałam i zajrzałam na stronę główną Travalo.com

Patrzę: zakładka "wsparcie", wchodzę: "gwarancja", poniżej jakieś zasady o polubieniu na FB żeby ją przedłużyć i ogólnie coś dziwnego, a jeszcze niżej formularz kontaktowy. Nie zamierzałam niczego "lubić" tym bardziej, że mój stosunek lubiący wtedy nie był ani trochę i pełna buntu przystąpiłam do wypełniania ankiety, a bunt objawił się głównie tym, że na anglojęzycznej stronie nie siliłam się na używanie języka angielskiego. Pisałam więc po polsku, a co! Napisałam, wyłączłam stronę i pomyślałam, że tyle co sobie popisałam, w najlepszym przypadku odpowiedzą za miesiąc.

Mija kilkanaście (!) minut: mam nową wiadomość na poczcie. Było krótko, poproszono mnie o zdjęcie całego Travalo i uszkodzenia. Zdjęcia odrazu zrobiłam, wysłałam, odpowiedź: proszą o adres do wysyłki i przepraszają za sytuację. Wow! Ja do nich po polsku, oni wszystko rozumieją, tylko odpisują po angielsku, żadnych wykrętów i udowadniania, że to moja wina. Całą reklamację załatwiłam w kilkanaście minut dwoma mailami. Myślę sobie, dobra, fajnie, jestem pod wrażeniem, ale ciekawe ile teraz będę czekać, bo wysyłają chyba z Wielkiej Brytanii. Mija dokładnie 10 dni i znajduję awizo. Czekałam akurat na dużą paczkę, więc zdziwiłam się malutką kopertą. Otworzyłam jeszcze na poczcie, a tam moje nowe Travalo i to w tym samym kolorze co poprzednie :) Podkreślam: czekałam całe 10 dni na paczkę z za granicy! I to w sprawie reklamacji, gdzie z takimi rzeczami z reguły raczej się nie spieszą.

I co Wy na to? :) Bo ja zyskałam wiarę w ludzką rzetelność i dbanie o klienta. Jednak wygląda na to, że się da. Jak dla mnie ich znaczek ze strony w pełni zasługuje, na to aby tam być:


niedziela, 6 stycznia 2013

Czym się chronię przed zimą- Krem do Twarzy FLOS LEK

Kiedy tylko temperatury spadają z popłochem chowam swoje lekkie kremy matujące czy tonujące i sięgam po cięższy arsenał. Jeśli zrobię to zbyt późno borykam się z twarzą bardziej przesuszoną i szorstką niż mój facet... On za to ma w tym okresie problem z dłońmi, więc równowaga zachowana :)

Pełna nazwa kremu to: Krem tłusty do cery z problemamy naczyniowymi.

Jest jeszcze wersja "zwykła" z niebieską zakrętką, jednak z uwagi na mają tendencję do buraczanych rumieńców wybrałam, trochę z przymrużeniem oka, wersję czerwoną i okazało się, że słusznie :)



Opakowanie: Lekki, dość tandetny plastikowy słoiczek ze sreberkiem zabezpieczającym. To, że lekki to akurat bardzo dobrze, bo noszę go w torebce i używam również do zabezpieczania dłoni. Słoiczek trochę się z biegiem czasu porysował, ale napisy nie starły się ani odrobinę, a sam plastik mimo swojej lekkości jest niesamowicie twardy i wytrzymały.

Konsystencja: Po groźnie brzmiącej nazwie "krem tłusty" bałam sie, że przygarnęłam coś faktycznie tłustego i tępego, bo kupowałam go w ciemno (jak co roku w pośpiechu i z paniką zaskoczona zimą :) ) jednak niesłusznie. Krem jest dość rzadki. Na tyle, że cieszę się jak nigdy ze sreberka zabezpieczającego, bo jeśli przechylić lekko słoiczek to zawartość dość szybko się przelewa.

Poza tym bardzo łatwo rozprowa się na skórze i dość szybko wchłania, pozostawiając jednak wyczuwalny ochronny film. Mimo niego skóra nie jest tłusta, a już absolutnie się nie lepi. Nawet zbyt mocno nie błyszczy. Oczywiście jeśli nakładam grubą warstwę to nie ma siły i wyglądam jak choinka, ale tego kremu wystarczy naprawdę bardzo mała ilość żeby spełniał swoje zadanie. Nie czuję nawet wielkiej potrzeby pudrowania go.

Zapach: To jego duży, ale chyba jedyny minus. Zapach jest silny i długo wyczuwalny a pachnie.. babcinymi kremami. Mdło i specyficznie. Niestety z tego powodu w następnym sezonie poszukam czegoś innego. Może nie dlatego, że aż tak mi przeszkadza, ale na rynku jest dużo podobnych produktów, które będą przyjemniejsze w użyciu.

Działanie: Tu muszę przyznać, krem spisuje się świetnie pod każdym względem. Wiem, że twarz jest dobrze chroniona, bo nie przesusza się, nie ściąga, nie szczypie, nie jest podrażniona i się nie łuszczy. To wszystko występowało nie tylko bez kremu, ale i przy źle dobranych tychże. Mój krem tonujący, który zachowuje się raczej jak podkład, rónież polubił się z zimowym kolegą. Dobrze się na nim rozprowadza, nie roluje i nie zmniejszył trwałości więc myślę, że z innymi podkładami również nie byłoby problemu.

A co z rozszerzonymi naczynkami i buraczkiem? Ku mojemu zaskoczeniu, faktycznie buraczek zauważalnie się zmniejszył :D Producent tym razem nie bajdurzył. Co ciekawe kremu można używać również na noc, ja jednak tego nie robię, mam coś o wiele lepszego, ale o tym innym razem :)

Jak już wspominałam używam go także do dłoni przed wyjściem. I faktycznie czuję różnicę, jeśli jestem zbyt leniwa i kilka razy sobie odpuszczę. Mogę mieć wtedy pewność, że przez następne dni będę walczyła z przesuszeniem i popękaniami.

Wybaczcie moją łapę, ale kartonik wygląda jak kartonik tylko dlatego, że go trzymam :) Mój chłopak nie przejmuje się czymś tak przyziemnym jak otwieranie opakowań otwarciami, znacznie fajniej jest je rozrywać. Mimo, że zajmuje to więcej czasu niż uniesienie papierowej "klapki" do góry :P


Zdecydowanie polecam: tani, lekki, wydajny, łatwodostęny, a chroni bardzo dobrze. Tylko ten okropny zapach :P

Cena: Ok 12 zł / 50 ml

środa, 2 stycznia 2013

Okulary Firmoo z przeciwsłoneczną nakładką na soczewki, mój tata i promocja dla Was :)


Czy jest na sali ktoś, kto nie słyszał o Firmoo? :) Bo ja czytałam o nich, czytałam i miałam nawet ochotę zamówić sobie jakąś parę, ale martwiłam się, że strona po angielsku, a okulary to nie bułki i trzeba wiedzieć jak poprawnie je zamówić, a tu pewnie będzie trudno i się pogubię... Nic podobnego jak się okazało :)

Niedługo później napisał do mnie Antonio :) i zaproponował współpracę i testy. Korespondencja przebiegała bardzo sympatycznie, a Antonio na wszystkie pytania odpowiadał szybciej niż większość przedstawicieli polskich firm, których nie ogranicza różnica między strefami czasowymi :>

Pytań jednak nie musiałam zadawać dużo, gdyż sklep mimo pierwszego przerażającego wrażenia funkcjonuje bardzo intuicyjnie i bez problemu można poradzić sobie ze złożeniem zamówienia. Ja nowych okularów nie potrzebowałam, ale postanowiłam zamówić coś dla taty. Wybór muszę przyznać jest imponujący. Myślę, że nieprzesadzając każdy spokojnie znajdzie coś dla siebie :)

Tak więc usiedliśmy z tatą do komputera i zaczęliśmy przeglądać. Po 150 parze znaleźliśmy takiego cudaka: (w sumie to kilka, bo z takimi nakładkami jest więcej oprawek )


Nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje :P Widziałam na filmach nakładki przeciwsłoneczne, ale przytwierdzone na stałe i tylko odchylane do góry. Takich zdejmowanych całkiem to nie :) Okazały sie być strzałem w dziesiątkę.

Szybko wpisałam w formularz wszystkie potrzebne parametry, napisałam maila do Antonia i rozpoczęłam oczekiwanie :) Dostałam zaraz kod do śledzenia przesyłki. Bardzo przydatna opcja, szczególnie jeśli czekamy na paczkę z innego kraju. I czekać też długo nie musiałam, cała akcja zamknęła się w ok. tygodniu.

Wrócę jeszcze do samego zamówienia, bo mam dla Was promocję, czyli PIERWSZE ZAMÓWIONE OKULARY GRATIS, płacimy tylko za koszty przesyłki, czyli jakieś 60 zł. TUTAJ  można je zobaczyć i coś wybrać :) Ja za swoje płacę śednio 300 zł, więc różnica znaczna. A zamówienie jak już wspominałam składa się bardzo prosto. Jeśli mamy przed nosem receptę od okulisty, to po prostu przepisujemy odpowiednie parametry w odpowiednie pola i tyle :) Mój tata jest astygmatykiem i miałam dodatkowe cyferki do wklepania, ale z nimi też nie było żadnego problemu, od razu wiedziałam co gdzie wpisywać.

Dla osób, które boją się zamawiać okulary przez internet bez mierzenia. Na tym polu strona również stanęła na wysokości zadania. Możemy wgrać swoje zdjęcie i przymierzać wszystko wirtualnie. Jednak ta opcja okazała się być nawet niepotrzebna, ponieważ każda para jest szczegółowo pomierzona i opisana. Wystarczy zmierzyć swoje stare okulary, albo twarz i wszystko wiadomo, żadnego kupowania w ciemno. Do tego, wiele par jest opatrzonych realnymi zdjęciami osób, które również je zamówiły, to też bardzo pomaga w wyborze :) Jeśli jednak jakimś cudem coś jest dla nas niejasne, możemy posłużyć się działem pomocy, który również jest zbudowany bardzo obszernie i przyjaźnie, a co trudniejsze zagadnienia w opisie są nawet do niego podlinkowywane, żeby nie trzeba było szukać.

A to cała zawartość paczki:

Jak widać przeciwsłoneczna nakładka składa się bez problemu na pół :) Do tego dostaliśmy śrubokręt i zapasowe śrubki, kolejny plus dla firmy.

Coś jeszce o tej dziwnej nakładce: jest plastikowa, ale porządnie wykonana i odporna na rysy, ma wmontowany magnes, którym przymocowywuje się ją do oprawek. Procedura jest bardzo wygodna i przy wyrobieniu sobie wprawy można zmieniać zwykłe okulary w okulary przeciwsłoneczne jedną ręka i bez patrzenia w lusterko :) Jak dla mnie świetna opcja. Zamiast kupować dodatkową parę na lato, co dla osób z wadą wzroku jest podwojeniem i tak dość sporego wydatku, to kupujemy takie okularki i tylko nosimy nakładki np w etui, które większość osób i tak ma przy sobie przez cały czas :)



Nic nie odstaje, nakładki trzymają się stabilnie i blisko soczewek, absolutnie nie zaburzają widzenia.

Co do samych okularów: wykonane są naprawdę porządnie. Przerobiliśmy ich już z tatą sporo i możemy sobie pozwolić na porównanie. Te nie odbiegają jakością od niektórych po 300-400zł, mogę je więc Wam spokojnie polecić. Są dość cieżkie, ale bez przesady, tak akurat (chodzi mi o to, że to żadna tandeta), zawiasy nie klekoczą, nie są obluzowane, uszka nie odstają i nie wpijają się w głowę. Pasują jak na miarę ;) Szkła również są odpowiednie, tata jest zachwycony, widzi idealnie i nawet nie musiał się do nich przyzwyczajać :) 

A tu jego coming out, przyjmijcie go ciepło :)




Nawet nie widać, że nakładki to nakładki. Całość wygląda jak zwyczajne okulary przeciwsłoneczne ;)

Podsumowując: profesjonalna firma z porządnym asortymentem, do tego ze świetnym kontaktem i jakąś taką przyjazną atmoserą.:) Zamawianie wbrew pozorom jest bardzo proste, a ceny nawet bez promocji (przypominam, pierwsza para gratis) są bardzo przystępne. Nie mamy zastrzeżeń i polecamy :)










Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...