Obserwatorzy

wtorek, 26 lutego 2013

Usuwanie się z obserwatorów po zakończeniu rozdania

Niedawno organizowane przeze mnie rozdanie dobiegło końca. Nie minęła nawet DOBA od ogłoszenia wyników, a już  z obserwatorów ubyły 3 osoby. Serio dziewczyny, jesteście aż tak pazerne, że nic oprócz wygranej się nie liczy? Po co tu przychodzicie? Blogosfera to społeczność, a w żadnej społeczności nie lubią fałszywców i osób intresownych psujących wizerunek ogółu. Wiedzcie o tym, bo prędzej czy później Wasze szanowne osoby zostaną wyłapane i już nic więcej dla siebie tu nie wyciągniecie.

Nie mam nic przeciwko wypisywaniu się z mojego bloga. O ile ktoś wypisuje się po jakimś czasie, bo po prostu stwierdził, że tworzone przeze mnie miejsce nie jest dla niego. Rozumiem to doskonale. Wiadomo, robi się trochę przykro, bo chciałoby się być docenianym i podobać każdemu, ale tak się nie da i zdaję sobie z tego sprawę. Taka sytuacja jest w porządku.

Jednak kompletnie nie w porządku jest to co dzieje się właśnie teraz. I działo do tej pory na innych blogach. Oczywiście, mogę założyć też, że te które się wypisały zrobiły to akurat teraz zupełnie przypadkiem, jednak tendencja masowego opuszczania witryny po zakończeniu konkursu powtarza się za każdym razem. Ciężko nazwać to przypadkiem. Sprawdzając konkursowe i rozdaniowe zgłoszenia podczas całej mojej blogowej kariery zarejestrowałam, że 99% zgłoszeń to dziewczyny, które same również prowadzą bloga. Wydawało by się więc, że wszyscy wiedzą jaki to wysiłek i przywiązanie do tego skrawka wirtualnego świata. Widać nie. Chciałam spytać uczestniczki widmo, jak by się czuły gdyby ich obserwatorzy potraktowali je ta samo, ale chyba nie ma sensu. Po pierwsze wątpię, żeby jeszcze odwiedziły tego bloga (przynajmniej do następnego rozdania), a po drugie one i tak nie blogują dla samego blogowania, ale dla zysku. Reszta się nie liczy.

Lubię organizować konkursy i nie przestanę tego robić, bo jednak większość dziewcznyn jest stu procentowo fantastyczna. Nie chcę się obrażać na cały świat z powodu kilku niechlubnych wyjątków. Uważam takie akcje za jedno z sympatyczniejszych zjawisk w blogosferze i nie traktuję jako wymiany biznesowej. Wiele z dziewczyn, które trafiły na mojego bloga w ten sposób pozostały ze mną na dłużej, a i ja również chętnie do nich zaglądam. Organizując konkursy na najlepszą odpowiedź śmiałam się do rozpuku z Waszych pomysłów, zachodziłam w głowę jakim cudem wpadałyście na coś tak genialnego, albo skrupulatnie zapisywałam Wasze propozycje żeby wypróbować je u siebie. Czasami miałam ochotę zrobić coś lżejszego, to ogłaszałam rozdanie i też było fajnie. Super jest czytać później gratulacje dla zwyciężczyni i wymieniać z nią maile, wiedzieć, że wszyscy fajnie się bawią.

No, nie wszyscy. Dla niektórych liczą się tylko fanty. Pazerność i interesowność prowadzenia bloga wychodziła już nie raz podczas współprac. Temat rzeka. Wychodzi również teraz. I znowu, nie mam nic przeciwko zarabianiu na blogu w jakim kolwiek sensie. Jeśli ktoś tworzy coś rzetelnego, w co wkłada serce, ktoś inny to docenia i chce nawiązać współpracę korzystną dla obu stron to czemu nie! Sama nawiązuję współprace i póki wybieram te na "uczciwych" warunkach nie widzę w tym nic złego. Nie widzę też nie złego w stricte "biznesowych" blogach, nastawionych głównie na zarabianie i karierę. Jeśli od początku wiem czemu dany blog służy, nikt nie mydli mi oczu, a autor prowadzi go w sposób przemyślany i kompletny. Nie toleruję za to kłamstwa i fałszu. Udawania, że robi się coś dla przyjemności, a tak naprawdę tylko patrzy gdzie by tu coś wyrwać. Nieważne, przyda się czy nie, ale daj, daj i daj! Nie toleruję ludzi, którzy jak z klapkami na oczach chcą zagarniać jak najwięcej nie dając nic od siebie.

Nic od siebie nie dajesz-nic Ci się nie należy! Uświadomcie to sobie proszę co niektórzy i przestańcie psuć nam opinię na zwnątrz i atmosferę w środku.

Przepraszam za ten przykry wywód, ale samej jest mi właśnie tak, przykro.. Bardzo. Myślę jednak, że nie urażę nim nikogo, kogo nie powinnam. A osoby, które "powinnam" nic mnie nie obchodzą. Tak samo jak one mają w dup*e wszystko na czym nie mogą zyskać.


Mam jeszcze pytanie na koniec. Wiecie może czy jest jakiś sposób na sprawdzenie kto usunął się z obserwatorów? Chciałabym takie tymczasowe osoby wykluczyć z następnych konkursów.

piątek, 22 lutego 2013

Co pomogło pozbyć mi się infekcji i zapalenia pęcherza - żel do higieny intymnej: Pliva Fem B + suszona koniczyna

Ten żel, to najlepsze co mnie ostatnio spotkało i nie ma tu ani grama przesady. Od kilku lat mam problemy z "tymi" okolicami. I myślę, że nie ja jedna, więc postanowiłam poruszyć trochę ten temat.  (Mała dygresja: niektórzy ginekolodzy potrafią naprawdę porządnie zaszkodzić i zasiać takie spustoszenie o jakim się nie śniło :/ ) Tak więc co jakiś czas zmagam się z infekcjami i zapaleniami, a one szybko przeradzają się w zapalenia pęcherza i w takiej formie głównie mi dokuczają. Wcześniej, z powodu jednej niekompetentnej pani, dorobiłam się również w swojej karierze grzybicy. A jak wiadomo jeśli raz któreś z nich się złapie to człowiek męczy się już do końca życia. Można zaleczać, ale wystarczy drobne potknięcie, spadek odporności, otarcie na rowerze czy zażycie antybiotyku i mamy szybką powtórkę z rozrywki. Niestety.

Z takich pielęgnacyjnych i nieinwazyjnych rzeczy bardzo pomógł mi żel, o który pisałam TUTAJ . Drugim wybawcą, przy zapaleniu pęcherza, jest kwiat białej koniczyny. Żaden Urinal, wit. C czy co tam innego. Nie licząc Furaginy, ale to już poważny lek no i nie działa odrazu, trzeba poczekać na efekty. Za to zebrana w maju koniczyna, wysuszona i zaparzona pod przykryciem działa już kilkanaście minut od wypicia, praktycznie likwidując ból i dyskomfort. To był mój jedyny ratunek, kiedy skręcałam się nocami i zwyczajnie ryczałam, bo nie mogłam już wytrzymać. Piłam ją więc w awaryjnych wypadkach kiedy akurat mi się kończyła, a kiedy miałam dużo,  siorbałam po kilka kubków dziennie w odstępach 4-5 godzinnych i udawało mi się całkiem noramalnie funkcjonować, a zapalenie powoli się zaleczało.

Ostatnio jednak sytuacja uległa pogorszeniu i sama koniczyna nie dawała rady w zaleczaniu, a uśmierzanie bólu znacznie się skróciło. Zaatakowało mnie na ostro, w ruch poszły kilogramy Furaginy a co sytuacja zaczynała być opanowana, odstawiałam lek, zabawa zaczynała się na nowo. Tańczyłam tak ponad 2 miesiące. Przypuszczam, że duże znaczenie miała zmiana żelu do higieny, chociaż początkowo nie brałam go pod uwagę.

Wertowałam internet i trafiłam na wzmiankę o tytułowym żelu. Byłam tak zdesperowana, że nie odstraszyła mnie nawet jego cena, poleciałam do apteki i kupiłam. I to było to! Z ręką na sercu, od tamtej pory mam całkowity spokój i nie zamierzam z niego rezygnować. No więc trochę go opiszę:

Konsystencja/Wydajność: Odkrycie: konststyencja jest  żelowa, serio ;D A tak na poważnie, bardzo gęsta jak na żel, skoncentrowana. Nie rozpływa się tak łatwo w kontakcie z wodą, dzięki czemu zużywa się go bardzo niewiele. Do tego pieni się jak trzeba. To wszystko jest dość istotne biorąc pod uwagę pojemność. Przy codziennym stosowaniu wystarcza mi go na równo 3 miesiące.

Zapach: Łagodny, delikatny i neutralny.



Działanie: W zasadzie to jego działanie już po niekąd opisałam :) Jest moim wybawcą i nie zamienię go na nic innego. Chyba, że na jego brata z literką F (fungi) na problemy grzybicze. B (bacteria) pomaga przy zakażeniach bakteryjnych. Od miesięcy mam kompletny spokój, a zaczęłam go używać podczas istnej burzy. Nic więcej nie zmieniłam w swoim trybie życia. Nie mówię absolutnie, żeby odkładać leki i zamienić je na ten żel, ale faktem jest, że mi pomógł i to na stałe. Zajęło mu może z tydzień całkowite uspokojenie wiadomych okolic, a tym samym pęcherza. Od tamtej pory marzłam w nogi, miałam grypę i przeziębienia, a zapalenie nie dało o sobie znać nawet w najmniejszym stopniu.

Podczas procesu mycia się nie czułam niczego niezwykłego, żadnego wyraźnego ukojenia albo pieczenia. Pod tym względem zachowuje się całkowicie łagodnie.


Opakowanie: Żel dostajemy w dobrej jakości kartoniki z załączoną ulotką w środku. Opakowanie główne to pompka próżniowa. Nie zajmuje dużo miejsca, ale wg mnie jest strasznie niewygodne. Chociaż wyśmienite do podróży: posiada zatyczkę i otworek wielkości głównik szpilki a w nim silikonową kuleczkę, która dodatkowo zabezpiecza go przed wyciekiem. Kuleczka chowa się do środka dopiero przy naciśnięciu pompki. Ilość żelu można bez problemu zobaczyć pod światło.


No i cena: 30zł / 100ml  Duża, jak za taką maleńką pojemność, ale biorąc pod uwagę fenomanalne działanie i wydajność, przestaje być druzgocąca.

Do kupienia wyłącznie w aptekach.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Humor z Google - czyli statystyki nie muszą być nudne :)


To mój pierwszy post tego typu, tak więc proszę nie śmiejcie się:

( Po kliknięciu w obrazek wszystko będzie wyraźne :) )

Nie wiem o co chodzi, ale też lubię śpiewać :)

How could you?!
Mhm.. hm.. ja nic nie wiem..


.. , słownik, dodatkowe lekcje j. polskiego, chleb..
Ocet też nie jest zły, ale ja tam wolę inne rzeczy..

Co jak co ale trzeba umieć oddzielać sprawy zawodowe od prywatnych.
Przejrzyj starsze posty, może wspominałam


Znam odpowiednie :>


Nie wiem jaki i co się w nim zmieniło, ale metamorfoza musiała być rodem z MTV


O.o

piątek, 15 lutego 2013

Potrzebna pomoc :)

Zastanawiałam się czy napisać, ale jednak postanowiłam to zrobić i poprosić Was o pomoc w głosowaniu :) Na portalu SerwisUroda.pl jest organizowany konkurs na „Najlepszy BLOG Urodowy 2012” Do wyboru były 3 kategorie:

Kategoria I - Najlepiej zaprojektowany graficznie BLOG Urodowy

Kategoria II - Najlepiej prowadzony merytorycznie BLOG Urodowy

Kategoria III – Najbardziej specjalistyczny BLOG Urodowy

Ja próbuję swoich sił w kategorii II :)

Jeśli macie ochotę poświęcić chwilę i na mnie zagłosować, o ile w ogóle uważacie, że warto, to bardzo Was proszę o przejście do tego posta na FB i wklejenie w komentarzu adresu mojego bloga:

http://babska-torebka.blogspot.com/

Nic więcej nie trzeba robić :) Mam nadzieję, że chociaż część z Was uważa mój blog za wartościowy i  godny zagłosowania. Trochę mam tremę przed publikacją tego, bo jeśli nikt nie zagłosuje to będzie kiepsko, no ale trudno :) To publikuję :)









poniedziałek, 11 lutego 2013

Nowe współprace :)

Dzisiaj na szybko :)

Pierwsza z nich dotyczy marki LAMBRE, ale nie, tym razem nie będą to kosmetyki "Madame Lambre" :)
Doszłam do wniosku, że już trochę się przejadły na blogach i na szczęście przemiła Pani Aleksandra zaproponowała mi produkty "Lambre". Może nie widać tego na tym zdjęciu, ale opakowania są równie eleganckie i po prostu piękne :) No może oprócz kremu :]

- kredka do ust
-błyszczyk
- lakier do paznokci
- krem na dzień
- próbki i katalog

A tu trzecia paczka od Bingo, tradycyjnie wysłana z dużym opóźnieniem ;)

- szampon
- peeling błotny
- kolagen do ciała

No to by było na tyle, miłego wieczoru :*

piątek, 8 lutego 2013

Alternatywa dla Babydream`a: Szampon dla dzieci HIPP


Dzisiaj znowu krótko, co nie znaczy, że recenzja mało ważna, bo będzie o moim ulubieńcu :) Super łagodny szampon nie tylko dla dzieci, spokojnie do stosowania na co dzień dla zwykłych ludzi i przez wlosomaniaczki, które unikają SLSów, a także dla każdego wrażliwca. Nie wszysy mają w okolicy Rossmany (ja :P), więc musiałam szukać zamiennika dla osławionego dziecięcegoo Babydream`a. Hipp jest jedynym godnym zamiennikiem w całym moim mieście. Dziewczyny wczytujące się w składy pewnie wiedzą, jak mało w zwykłch drogeriach jest prawdziwie łagodnych szamponów (tych bez SLS i chamskich pochodnych)

Opakowanie: Jak dla mnie opakowanie jest genialne i dopracowane w każdym calu. Niby to tylko szampon, ale ile razy męczyłyście się z wyślizgiwującą się butelką czy zbyt dużym otworem? To jest ergonomicznie wcięte i świetnie leży w dłoni. Dość mięciutki plastik można bez problemu ściskać przy wydobywaniu resztek, do tego jest jakby gumowo matowy i nie ma opcji żeby wyślizgnął się z mokrej ręki. Na koniec płaska nakrętka odpowiednia do ustawiania do góry nogami (czemu tak mało producentów o niej myśli, ah czemu) i DZIUBEK :D Spójrzcie na zdjęcie. Wiecie jakie to wygodne? Zero zmarnowanego, rozsmarowywującego się po bokach produktu :)



Zapach: Delikatny, pudrowo dzięcięcy, prawie go nie czuć, po wyschnięciu włosó to już wcale.

Konsystencja: Może odrobinę rzadsza od typowego drogeryjnego szamponu. Szampon jednak absolutnie nie przelwa się między palcami, aplikuje się normalnie, czyli dobrze ;)

Działanie: Nie wiem czemu spotkałam się z opiniami, że się ciężko pieni. U mnie pieni się bardzo dobrze, nawet przy zmywaniu olei, z którymi też radzi sobie świetnie. Na siłę mogłabym zmywać je z głowy jednym myciem, ale od zawsze szampon nakładałam 2 razy i tak robię do dzisiaj. Nigdy też nie zdarzyło się, żebym skończyła z niedomytą głową. Włosy są świeżutkie, miękkie i uniesione od góry. Nie podrażnił mi skóry. Jedyną wadą jest plątanie włosów. Nie jest to jednak mocno uciążliwe, jeśli używamy po każdym myciu odżywki.


Cena: ok. 11zł / 200ml (w porównaniu z Babydreamem dość dużo, ale jeśli nie ma się niczego innego, to do przeżycia)


wtorek, 5 lutego 2013

Lekka aż za bardzo: Odżywka z keratyną GLISS KUR

Tak jak w tytule, leciutka odżyweczka bez silikonów (za co duży plus, bo to niełatwe na taką trafić w zwykłej drogerii), za to z hydrolizowanym kolagenem i keratyną. Patrzyłam na skład i kiwałam głową z uznaniem a oczy mi się świeciły. Koniec końców okazało się, że odżywka, jak w sumie większość innych, nic szałowego z włosami nie robi, a nawet jest trochę gorzej niż bywało zazwyczaj. Będzie krótko, bo i nie ma o czym pisać.

Zapach: Można by rzec: glisskurowy. Ładny i przyjemny, trochę słodkawy. Na włosach niewyczuwalny. Nic nad czym warto się na dłużej zatrzymywać.

Konsystencja: typowa, średnio gęsta, taka akurat żeby nie przeciekała przez palce. Myślałam, że to standard, ale dla odmiany teraz mam odżywkę pewnej znanej firmy, która sprawia wrażenie zmieszanej z wodą :/ Szok.

Działanie: Nie lubię recenzjować odżywek, bo w sumie mało która czymś się wyróżnia. Wg mnie mają chociaż nie szkodzić i ułatwiać rozczesywanie. Mam kręcone włosy i rozczesuję je palcami po nałożeniu odżywki, więc poślizg jest kluczową sprawą. Ta odżywka nie dawała mi nawet tego. Lałam pokaźną ilość na dłoń, nakładałam na włosy, a ona w tajemniczy sposób znikała i czynność musiałam powtarzać. Nie było mowy o bezproblemowym rozczesaniu palcami ani o gładkości odczuwanej już podczas aplikacji. Musiałam lać masę wody na głowę i niejako rozczesywać włosy przy pomocy jej dużego strumienia. % pomocy odżywki w tym procesie: 20. Mogłabym jej nie używać, a różnica byłaby niewielka. 

Jakiegoś szczególnego keratynowego odbudowania włosów również nie zauważyłam. Wyglądają tak samo jak po każdej innej odżywce. Kluczowe jest jednak to, że ich stan też się nie pogorszył, a mimo braku widocznych efektów użycia podczas spłukiwania, okazywało się przy suszeniu, że jednak coś na tych włosach mam. Inaczej wychodziłby mi puch i sianko. Czyli jednak nie znikała tajemniczo w przestrzeń.

Jedno jest pewne, na pewno nie obciąża, więc ta obietnica producenta o objętości jest w pewnym sensie spełniona. Biorąc pod uwagę ilości w jakich jej używałam, powinnam mieć przyklap i rozprostowanie loków. Nic takiego się nie działo, można więc lać do woli :)

Wydajność: biorąc pod uwagę fakt, że musiałam lać potrójne ilości żeby coś poczuć na włosach, wychodzi drastycznie mała.

Podsumowując: taki nieszkodliwy zwyklak, może fajny do używania na co dzień ze wzgl. na lekkość i brak silikonów, które mogłyby się nadbudowywać. Właśnie z powodu braku silikonów mogłaby zagości na mojej liście na stałe, ale oprócz tego nie ma niestety nic więcej do zaoferowania. Raczej dla osób o krótszych włosach lub bez problemu z kołtunami po myciu :) 


Przypominam też o ROZDANIU :)

sobota, 2 lutego 2013

Tajemniczy krem na bazie starożytnej receptury: Egyptian Magic

Ten krem to jakiś fenomen i podobno robi forrorę na świecie :> W Polsce jest jednak niestety mało popularny i nawet ciężko znaleźć o nim informacje w naszym języku. Posłużę się więc informacjami ze strony wieczniemloda.com :

Krem Egyptian Magic polecają:
- dermatolodzy
- gwiazdy  (np.Madonna, Kate Hudson, Sasha Alexander, Karolina Kourkova, Lizzy Jagger)
- czasopisma (m.in. magazyn Shape, People, Elle, Vanity Fair, InStyle, Vogue)
- styliści, projektanci i wizażyści wielu aktorek, modelek i piosenkarek światowej sławy

Brzmi niesamowicie, ale o co tyle krzyku, co on takiego w sobie ma? Spójrzmy na skład:

INCI: oliwa z oliwek, wosk pszczeli, miód, pyłek pszczeli, mleczko pszczele, propolis

I to wszystko. Żadnych konserwantów, dodatków zapachowych. Nic więcej. Mimo to jego trwałość od otwarcia wynosi 36 miesięcy. To dowód, że natura potrafi bronić się sama, wystarczy wiedzieć co z czym połączyć. Dzięki temu jest całkowicie bezpieczny nawet dla kobiet w ciąży i maluchów. Wszystkie kosmetyki powinny takie być, w końcu używamy ich regularnie przez większość życia :/

Egyptian Magic może być stosowany np. jako:

maska do włosów - nawilża i wygładza włosy dzięki zawartości naturalnych olejków
balsam do ust - doskonale regeneruje i chroni spierzchniętą skórę ust
naturalny masaż - odżywia i natłuszcza skórę, świetnie sprawdza się podczas relaksujących masaży SPA
balsam po opalaniu - łagodzi podrażnienia po opalaniu, idealnie nawilża wysuszoną skórę po kąpielach słonecznych
balsam po goleniu - zmniejsza podrażnienia i zaczerwienienia powstałe podczas golenia twarzy i ciała
wysypka i podrażnienia - niweluje powstawanie swędzących krostek, łagodzi podrażnienia
przebarwienia potrądzikowe - usuwa przebarwienia, goi i leczy skórę
świeże blizny - przyspiesza regenerację naskórka, zmniejsza widoczność blizny (również chirurgicznej)
łuszczyca, egzema - idealnie łagodzi zmiany łuszczycowe, zapobiega świądowi skóry
krem dla niemowląt - łagodzi podrażnienia odpieluszkowe, natłuszcza i ochrania delikatną skórę

Napisałam "np." bo praktycznie można go stosować wszędzie tam, gdzie nam służy. Niby kiedy coś jest do wszystkiego to do niczego. Tu akurat tak nie jest. Wg mnie ten krem rzeczywiście jest magiczny.

Pisałam już wcześniej, że znalazłam coś świetnego do pielęgnacji twarzy. To właśnie bohater dzisiejszej notki :) Rozbiję go na podpunkty, żeby było mniej chaotycznie:


Opakowanie: Dość dziwaczne, wygląda raczej jakby zawierało w sobie jakiś podejrzany preparat, a nie cudowny krem. Zrobione z grubego, bardzo trwałego plastiku. Noszę go ciągle w torbie i nic się nie dzieje, napisy też się nie scierają. Użytkuje się wygodnie.

Konsystencja: Pisząc krem, mam na myśli raczej maść. Bo konsystencją jest zbliżony bardziej do niej. W słoiczku ma formę stałą, matową, jednak miękką i po dotknięciu palcem pięknie się pod nim rozpuszcza przyjmując oleistą strukturę.  Rozsmarowywuje się również gładko. Pozostawia po sobie powłoczkę, jeśli użyjemy go więcej to tłustą warstewkę, jeśli tylko odrobinę to tej tłustości tak nie czuć.

Zapach: No cóż, już patrząc na skład widać, że szału nie będzie ;) Jest w nim właśnie coś olejowego, coś woskowatego, słonego i pszczelego. Pachnie trochę jak oliwki ze słoika, drewno i maggi do zup. Dla mnie niezbyt przyjemnie i trochę mnie to na początku wręcz brzydziło. Jednak po 3 dniach tak się przyzwyczaiłam, że właściwie przestałam go czuć. Po rozsmarowaniu i stopieniu ze skórą dość szybko się ulatnia. Dla otoczenia na szczęście wyczuwalny nie jest wcale. Mój S. nawet całując mnie w posmarowany policzek nic nie wyszuwał. :)

Działanie: Najważniejsze :) Jego główna funkcja u mnie to krem do twarzy. Szczerze mówiąc szkoda mi go używać na coś innego. (No i ta tłustość też mi przeszkadza na innych rejonach ciała, ale nie każdy tak ma). Jak już wspominałam, w zimę moja cera oszalała, zacząło mnie wysypywać krostami, skóra była podrażniona i przesuszona. Pomogło mi dość znacznie masło shea, ale systuacja jak się okazało i tak była daleka od opanowania. Podmieniłam Shea na to i.. Strzał w 10! Suche skórki już całkowicie jak ręką odjął, zero pieczenia i swędzenia. Po pierwszym posmarowaniu na noc, moja buzia była rano tak mięciutka jak po świeżo wykonanym peelingu! Czuć było, że jest faktycznie dogłębnie odżywiona, a nie tylko zmiękczona na zewnątrz. Dosłownie jakbym dostała w nią jakiś dobroczynny zastrzyk.

Z dnia na dzień zaczęły również znikać najwytrwalsze wypryski. Teraz, przy regularnym stosowaniu nie wyskakuje mi  nic nawet przed okresem. Muszę się mocno postarać i macać cały dzień brudnymi łapami, żeby pojawił się jakiś jeden, który i tak szybko znika. Do tego, wszystkie czerwone blizny po poprzednikach również zniknęły. Te dość świeże w tydzień-dwa, a starsze, kótre miałam od kilku miesięcy w ok półtorej miesiąca.

Moja cera jest obecnie w najlepszym stanie w jakim kiedykolwiek była, czy to przed zimą, czy po wdrożeniu OCM do pielęgnacji. I to teraz, kiedy jeszcze niedawno za oknem szalał wiatr i mróz. Muszę się jeszcze tylko pozbyć zaskórników na nosie i będę w pełni szczęśliwa :)   

Aha, używałam go jeszcze w rejonie oczu i na usta, a resztki wcierałam w dłonie. Tam tez sprawdził się ekstra :)

Wydajność: Bardzo, bardzo duża. Mam wrażenie, że praktycznie go nie ubywa. Kiedy wydobywam zwyczajny krem, to zanużam w nim palec i wyciągam jak łopatą sporą ilość. Tutaj miziam tylko po powierzchni (chociaż na upartego zanużyć palec też się da) i to co wymiziam w zupełności wystarcza do smarowania :)



Cena: Ok 100 zł / 59 ml (dziwaczna pojemność) Jednak biorąc pod uwagę wydajność, 3 letnią trwałość no i działanie, to wg mnie nie jest wygórowana.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...