Obserwatorzy

piątek, 31 maja 2013

Co blogowanie zmieniło w moim życiu?

W przedostatniej notce opisywałam produkty, które porzuciłam z powodu tego, czego dowiedziałam się w trakcie blogowania. Teraz chciałabym poruszyć to bardziej ogólnie. Zostawiłyście sporo komentarzy na temat własnych doświadczeń i pod wieloma z nich mogłabym się podpisać. Jak pewnie większość dziewczyn :) Postanowiłam dopisać jeszcze resztę rzeczy do tej listy i sama sobie dzięki temu trochę to poukładać.

Nie ukrywam, że liczę też na Wasze przemyślenia i podsumowania, bo jak to u bab bywa, bardzo mnie interesuje jak żyją inni, czyli Wy  :> Jestem bardzo ciekawa, które rzeczy się nam pokrywają, a które prowokują całkowicie inne zachowania.

Tak więc jeśli temat ciekawi i Was i macie ochotę pogadać, to piszcie tu, albo piszcie u siebie i wysyłajcie linki :) Mam nadzieję, że ktoś się skusi :)

A więc ja:

- zaczęłam chodzić do drogerii 2 razy : ) -Wcześniej wchodziłam, kupowałam to co mi się podobało i wychodziłam. Później się wściekałam, że zmarnowałam pieniądze na coś, co muszę wywalić. Teraz wchodzę i przeobrażam się w szpiega na obczyźnie. Lustruję półki, zapisuję w pamięci, wracam do domu i szukam na blogach opinii o konkretnych już produktach. Wiem, że wszystkie recenzje są subiektywne i nie każemu będzie pasowało to samo, jednak dzięki tej metodzie ilość kupowanych bubli ograniczyłam do minimum.

Oprócz samej opinii ważne jest też dla mnie sprawdzenie konsystencji, poczytanie o zapachu, obejrzenie swatchy itp., żeby jak najcelniej trafić w swój gust i potrzeby. W "moich" drogeriach testery prawie nie istnieją, więc praktycznie za każdym razem trzeba kupować w ciemno i teraz okazuje się, że to co robimy na naszych blogach to kawał całkiem przydatnej roboty :) No chyba, że należy się do szajki drogeryjnych wandali i pakuje paluchy w każdy zamknięty produkt na półce. A co.

No i po odsianiu części produktów z listy i dodaniu części nowych ^^ wracam sobie spokojnie i już bez łażenia po alejkach konkretnie idę po co chcę, biorę, płacę i wychodzę. I jestem zadowolona, bo wiem co kupiłam.

Nie znaczy to, że nie robię żadnych spontanicznych zakupów i za każdym razem lecę do domu czytać opinie w internecie :) Chociaż tyle tego czytam na codzień, do tego te wszystkie akcje lustracyjno szpiegowskie, że w sumie czasami mam wrażenie, iż lepiej znam asortyment drogerii niż panie w nich sprzedające.

- wkurzam się na niekompetencję pań w drogeriach - jak już przy nich jesteśmy. Też tak macie? Proszę, powiedzcie, że tak, bo już nie wiem, czy ciągle jestem normalna, czy powinnam zacząć się za siebie wstydzić.

Panie nie wiedzą gdzie co mają na półkach, pytane o radę wciskają mi to co aktualnie reklamują w TV (reklamują to pewnie dlatego, że dobre), a pytane o konkretne działanie nie potrafią powiedzieć nic więcej, oprócz tego co napisał producent na etykietce. Tyle to i ja sobie przeczytam. Oczywiście o jakiejś podstawowej znajomości składów można zapomnieć. Do tego dyskusje, które między sobą toczą. Stoję cicho między alejkami, kontempluję szampony i słucham jak to stawiają na naturalną pielęgnację i teraz używają "Kremów BB" od Garniera, czy Eveline'a i nie wiedzą jak Baśka może używać kremów 40+, skoro przecież ledwo dobiła do trzydziestki. Głupia, przeciez jej się zmarszczki od tego porobią. I weź teraz idź pytać takie o coś jeszcze...

- robię z siebie kosmitę i wroga nr 1 w sklepach - nie, nie dlatego, że im się wcinam w rozmowy, bo jeszcze nigdy się nie odważyłam :) Chodzi o to, że czasami chodzę od brzegu półki do brzegu i biorę w łapska po kolei każdy szampon, odżywkę czy krem, oglądam skład, odkładam i tak następne aż do końca. Albo aż znajdę to czego szukam. Pewnie chcę coś ukraść, albo nie mam pieniędzy i przyszłam się pobawić i teraz wkładam łapy w każdą rzecz, i to jeszcze po kolei! jak głupia, pewnie chora psychicznie, i zaraz na bank zepsuję im misternie ułożoną konfigurację butelek. A jak już po tym całym cyrku wychodzę bez kupowania niczego, to cieszę się, że wychodzę, bo jeszcze bym usłyszała co o mnie mówią :P A już ich wzrok mówi za dużo -.-. 

- nauczyłam się umiaru i lepiej obserwuję własne ciało -  żeby przetestować i rzetelnie coś zrecenzjować trzeba niejako skupić się na danej rzeczy i odseparować ją od innych. Jeśli w tym samym czasię wprowadzę do pielęgnacji twarzy nowy tonik, serum i krem to nie będę wiedziała co jak działa. Teraz, nawet jeśli kupię kilka produktów na raz, zaczynam używać ich w pewnych odstępach czasowych, często odstawiam też na jakiś czas wszystko inne żeby sprawdzić jak np. dany krem zachowuje się zaaplikowany całkowicie solo.

Wyszło mi to na dobre i stało się fajnym nawykiem. Teraz łatwiej mi stwierdzić co pomogło, a co zaszkodziło. Liczba przykrych niespodzianek ograniczona do minimum, a moja pielęgnacja jest coraz bliżej doskonałości, gdyż kosmetyki wzajemnie się uzupełniają zamiast działać wszystkie na jednym polu, a na innych wcale :) No i wiem, czego konkretnie w danym okresie potrzebuję i sobie to wprowadzam przy pierwszych symptomach, które też już coraz lepiej odczytuję. Dzięki temu moje ciało jest we względnej stabilizacji i nie doświadczam już mega przesuszy, na które nic nie działa, albo przetłuszczu, czy innych skrajnych sytuacji.

- jestem piękniejsza :D - tak mi się przynajmniej wydaje :) Ta świadoma pielęgnacja przynosci całkiem niezłe efekty. Do tego odkrycie lepszych produktów i ogólnie nowych technik dbania o siebie ^^. I czytanie instrukcji makijażowych też przyniosło rezultaty. Teraz nie boję się używać bornzera, czy róży, a moje makijaże stają się coraz ciekawsze i bardziej dopracowane :)

- żyję zdrowiej - to jest coś co mi się najbardziej podoba :) Już przed blogowym etapem starałam się żeby jako tako to u mnie wyglądało, lubiłam czytać różne artykuły na ten temat, ograniczać śmieciowe jedzenie, czytałam składy na jedzeniu, itd, ale szału nie było. Teraz regularnie czytam u Was o nowych sposobach na zdrowie, piękno i dobre samopoczucie :) Podrzucacie fajne teksty i piszecie z własnego doświadczenia, co jest najlepszą motywacją dla mnie. Jednak czytać o czymś u żywego człowieka, który pisze co dokładnie u niego się zmieniło, i z którym można porozmawiać wprost pod wpisem, a czytać suchy art. w internecie to zupełnie co innego.

Również trend na zdrowe i jak najbliższe naturalności kosmetyki, mocno rzutuje na wszystko co wybieram w sklepie. No i wybieram, mam nadzieję, bezpieczniej.

Ćwiczenia :) Zawsze byłam leniuchem, a wszystkie ćwiczenia wydawały mi się albo nudne, albo zbyt trudne. I motywacji też brakowało. Teraz ciągle któraś podrzuca jakiś nowy filmik z Mel B, a to jakies nowe wyzwanie, a tu zdjęcia z przed i po, a tam garść motywacji, no i jak tu dalej siedzieć na kanapie? Teraz ćwiczę regularnie od kilku miesięcy i wcale mi sie nie nudzi. Znalazłam treningi idealne dla siebie i normalnie jak nie ja! :D I jest super, nie trzęsę już tłuszczem jak chodzę, poprawiło mi się trawienie, stałam się bardziej wytrzymała, pewniejsza siebie, no i te endorfiny :] A do tego pokonywanie swoich granic. Uwielbiam widzeć, że ćwiczenia przy których jeszcze niedawno umierałam teraz wychodzą mi bez większego wysiłku. To niesamowity pozytywny kop :) Chyba każdy lubi widzeć, że robi się w czymś lepszy niż był, a praca przynosi efekty :)

- i jestem bardziej twórcza- tyle tego DIY i inspiracji, że nie sposób powstrzymać w mózgu wprawionych w ruch zębatek. Teraz wykombinowywuję takie rzeczy, o które bym się wcześniej nie podejrzewała :P

- przestałam być naiwniakiem -  Ogólnie okres przed odkryciem blogów uważam za czas kompletnej nieświadomości i chodzenia po omacku. Ślepo wierzyłam w obietnice producentów, w kolorowe reklamy i wesoło płaciłam za ładne opakowania i gażę Pani Sławnej Aktorki, którą dana firma wynajęła do drogiej kampanii. Teraz wiem, że bajki z przednich etykiet można sobie wsadzić pod kucyk, brzydkie opakowanie nie oznacza złego kosmetyku, a tani produkt może być lepszy od drogiego, a drogie nie równa się wysokojakościowe. Witamy w Matrixie, teraz nic nie będzie takie jak było wcześniej.

- używam produktów niezgodnie z ich przeznaczeniem i robię różne inne dziwne rzeczy - Golenie nóg na odżywce? Nakładanie kremu do rąk na włosy? Mąki ziemniaczanej zamiast pudru? Mycie włosów szamponem dla dziecie/płynem do higieny intymnej? Wazelina na brwi? Ale jak to.. To szminkę można przetopić z inną, do kremu coś dolać, a pokruszony puder zalać spirytusem i nic się im nie stanie? I po co nakładać na twarz olej, a na głowę kozieradkę? Jaką randkę? Na te pytania odpowie chyba każda kosmetyczna blogerka, za to zdecydowana większość "normalnych" ludzi popuka się w czoło :D A okazuje się, że czasami można fajnie poeksperymentować, a niektóre produkty lepiej sprawdzają się w innej roli niż ta narzucona przez producenta :) I nie koniecznie zaraz wybuchną.

- jestem mądrzejsza ^^ - wiele dziewczyn pisze bardzo mądre posty, poparte niemałą wiedzą. Dzięki temu obaliłam w swojej głowie wiele mitów, któe zostały zasiane w wieku nastoletnim i wrastały w moją świadomość aż do niedawna. Ale nie chodzi tylko o mity, dowiaduję się ogólnie dużo różnych ciekawych rzeczy, nawet nie tylko o samej pielęgnacji, ale np. o mechanizmach zachodzących w skórze, o budowie i zachowaniu włosów, o chemicznym aspekcie różnych substancji. Jestem dzięki temu bardziej świadoma, a to co czytam mogę wprowadzać w życie i jeszcze lepiej i skuteczniej dobierać dla siebei różne produkty i sposoby ich aplikacji. To tak jakbym dostawała do ręki cegły, tylko skombinować narzędzia i mogę budować swój zamek piękności tak, żeby się nie zawalił :)

- i mniej ufna - niestety, to jeden z gorszych aspektów. Na początku pewnych rzeczy nie widziałam, jednak jeśli się siedzi w jakimś grajdołku dłuższy czas i regularnie go obserwuje, to niektóre zachowania daje się prędzej czy później wyłapać.

Dużo recenzji jest naciąganych pod "sponsorów". Mało fajnie być okłamywanym, to raz, mało fajnie być źle postrzeganym na zewnątrz z powodu innych ludzi, to dwa. To temat znany wszem i wobec, więc chyba nie ma sensu się nad nim rozwlekać w tym i tak już przydługim poście. Wszyscy wiemy o co chodzi.

Za dużo ludzi daje się łapać na owczy pęd. Ktoś puści jakąś sensację, prawie nikt nie sprawdzi jak to jest faktycznie, ale notki na dany temat wyrastają jak grzyby po deszczu. To mnie nauczyło, że nie zawsze jeśli dużo ludzi o czymś pisze, mają rację. Wyszło też, że często informacje, które są przekazywane okazują się nierzetelne, niesprawdzone, fałszywe. Niebezpieczna rzecz, bo nadal istnieje sporo osób, które to co czytają biorą za pewnik. Ja wcześniej brałam, no bo skoro tyle ludzi o tym mówi, to musi być prawda. A tu nie do końca. Apeluję więc o sprawdzanie 10 razy tego co chcemy wypuścić do sieci. Niby to e tam, tylko blogi kosmetyczne, ale pracujemy nie tylko na swoją reputację, a bierzemy odowiedzialność za ludzi, którzy nas czytają i ufają nam. Czasami czytam takie bzdury, że nie wierzę. Często są nieszkodliwe i jedyne co robią to wprowadzają w obieg błędne myślenie o danej rzeczy, ale zdarza się też, że dany temat może okazać się niebezpieczny dla czyjejś cery, a nawet i zdrowia.

Ja już się nauczyłam i teraz długo zgłębiam dany temat i przesiewam informacje, a często i tak nie mam pewności, że jest na pewno tak a nie inaczej. I to nie chodzi tylko o blogi, ale i o wszystko co czytam, albo dowiaduję się w inny sposób. Zasada ogranicznoego zaufania powinna obowiązywać także w życiu, a nie tylko na drodze. Bez popadania w paranoje chyba każemu wyjdzie na zdrowie.

- mam rozrywkę i spełniam się grafomańsko :) - no nie ma co, oprócz tamtego brzydkiego podpunktu, pisanie bloga to świetna zabawa. Piszę sobie, pstrykam fotki, a później cieszę się jak dziecko z każdego komentarza :D I czuję się taka famous :] A jak dostanę jakiegoś maila od firmy z propozycją współpracy to już całkiem famous razy 1000 :D A kiedy przychodzi listonosz i otwieram paczkę, to jak dziecko w Boże Narodzenie :)

- czuję, że gdzieś przynależę - No wiadomo, że każdy w realnym życiu gdzieś przynależy, ale fajnie udzielać się w jakimś miejscu, być zżytym z innymi bywalcami, dyskutować sobie, czytać miłe słowa, znać się na wzajem. Już nie raz pisałam, że Blogspot jest dla mnie społecznością i nikt nie istnieje tutaj sam sobie, żyjemy w tym naszym światku razem, jak paczka znajomych. I to jest takie super :) Siadam do komputera po ciężkim dniu i wiem, że tutaj będzie ok, że mam tu swoje miejsce.

- mój chłopak zaakcpetował moją górę kosmetyków - :P Wcześniej strasznie marudził, że po co mi tyle tego, wcieram w siebie jakiś chemiczny badziew, a później na starość będę miała twarz do kostek. Teraz dał mi spokój, bo mam wymówkę: muszę napisać recenzję, to używam :D No i chyba przekonał się, że mniej więcej wiem co w siebie wcieram i już tak nie panikuje. Nawet sam sobie zacząl wcierać ^^

- wydaję więcej kasy, ale mniej - Jestem kobietą, logika musi być :) Wydaję więcej, bo czytam o różnych specyfikach na blogach, nowościach, limitowankach, których istnienia wcześniej nawet bym nie zauważyła, a co więcej, wcale nie byłyby mi do życia potrzebne :P A teraz niesety je zauważam i ślinka cieknie. Jest też druga strona tego medalu, jak pisałam wcześniej, nie kupuję już w ciemno, więc przynajmniej nie wyrzucam tak pieniędzy w błoto. No i często wystarczy mi, że sobie coś pooglądam u Was w postach i udaje mi się niejako nasycić samymi zdjęciami. Dzięki temu nie lecę po 15 identyczną szminkę :) Chyba, że mam doła to i tak idę, na poprawę humoru :P

- poznałam masę nowych rzeczy - nie chodzi mi o nowe marki, ale np. o naturalne mydła. Wcześniej nie wiedziałam, że mydła w kostce mogą być robione w domu i zachowywać się zupełnie inaczej od tych ze sklepu. Nie znałam tylu kosmetycznych zastosowań, octu jabłkowego, aloesu, siemienia lnianego. Nie słyszałam o naturalnych balsamach, ani mineralnej kolorówce. Nie wiedziałam o hennie, woskach zapachowych i całej reszcie mojej listy, którą ciąglę uzupełniam o coś nowego :)


To chyba byłoby na tyle, pewnie zapomniałam o części rzeczy, bo sporo dopisałam jak przeczytałam na nowo, ale i tak wyszło długo :)

To podzielicie się jak jest u Was? :)

środa, 29 maja 2013

Nowe współprace :)

Post trochę zaległy, bo obie paczki doszły do mnie dobrze ponad tydzień temu.

Pierwsza z nich to Borowina Plus od SULPHUR ZDRÓJ z Buska Zdroju. Tak, tego Buska Zdroju :)


Zrobiłam sobie już pierwsze okłady na nogi i ręce i muszę powiedzieć, że jestem w szoku i to tym pozytywnym, ale nic więcej nie zdradzę :) Wszystko napiszę po zakończeniu kuracji :)



A druga to nowość, pomadka Tisane z filtrem UV od Herba Studio. Muszę przyznać, że pomadka jest bardzo specyficzna w konsystencji, zapewne dzięki 30 SPF. Dużo prawda? W sam raz na lato :) Tyle się mówi o ochronie skóry filtrami, ale kto pamięta o ustach?


Do tego dostałam tonę próbek klasycznego Tisane w słoiczku. Po zliczeniu gramatury wyszło mi prawie 5 standardowych słoiczków, tak więc zamierzam przetransportować balsamy z saszetek do jakiegoś pojemniczka i też porządnie poużywać :)

niedziela, 26 maja 2013

Kilka produktów z mojego poprzedniego życia - blogspot zmienia ludzi :)

Poprzedniego, czyli zanim blogspot i to co na nim wyczytuję zaczął przenikać do mojej codzienności, także po odejściu od monitora :) Dowiedziałam się wielu rzeczy o których istnieniu nie miałam pojęcia, (przeczytałam tez dużo głupot, ale to inna sprawa :P) i o wielu rzeczach zaczęłam myśleć inaczej. I trochę się zmieniło. I chyba na lepsze, bynajmniej dla mnie, więc nie oznacza to, że będę tu teraz moje zmiany komuś wciskać :) Wręcz przeciwnie, mam zamiar popisać trochę o produktach dobrych, które zanim je porzuciłam całkiem nieźle mi służyły.

Baby są przewrotne jednak :] Chociaż jest w tym pewna logika. Uważam, że nie wszystkim wszystko pasuje i czasami standardowa pielęgnacja przynosi lepsze efekty niż takie udziwnienia, mimo, że w teorii genialne. Tak jak np. ja i SLS.

Chociaż znajdzie się tu też kilka nieprzyjemniaczków.


ŻELE DO MYCIA TWARZY


Z żeli bez żalu zrezygnowałam dla OCM. Co to OCM już nie będę pisać, pewnie większość wie, a jeśli nie to świetną serię postów na ten temat tworzy właśnie Balbina :) Jednym mycie twarzy olejami pasuje innym nie. Mi pasuje bardzo, chociaż gdy pierwszy raz o tym przeczytałam pukałam się w czoło i powstrzymywałam obrzydzenie. No bo jak to, wychowana całe życie na żelach, mam teraz je całkowicie odstawić i nakładać na twarz olej? Zero pienienia? Zamiast tego na brudną skórę wmasowywać jeszcze jakiś  tłuszcz? No fuj.
No ale zaczęłam czytać, powoli się z tym oswajać, w końcu po kilku miesiącach dostrzegłam w tym nawet jakiś sens. Chyba musiałam dojrzeć do tej decyzji :) I nie żałuję jej. Czuję, że robię coś dobrego dla mojej cery i daję jej odpocząć od detergentów. Widzę rezultaty już teraz i mam nadzieję, że odpłaci mi się też w przyszłości :) Taką mniejszą ilością zmarszczek od koleżanek na przykład =]

Pure Control - żel do mycia twarzy głęboko oczyszczający - Eveline 


O to jeszcze z czasów, kiedy myślałam, że najlepsze na pryszcze są preparaty na pryszcze :P A okazało się, że nie są, bo producentom zależy, aby działały już natychmiast, coby klient zauważył szybko wyraźną różnicę. To ma jednak swoje minusy, bo ta różnica często opiera się na wysuszaniu skóry, co wzmaga produkcję łoju, co z kolei skutkuje jeszcze gorszymi problemami.
No i u mnie rzeczywiście tak to wyglądało. Jako nastolatka (kiedy to jeszcze wierzyło się reklamom, a zamiast mądrych artykułów czytało obietnice producentów) dziwiłam się, czemu mam takie suche placki po myciu, skoro godzinę później ociekam jak po Kujawskim :/ A i pryszcze jakoś nie znikły. Czemu wtedy nikt nie pisał blogów? ;)


Ten tutaj był jednak wyjątkowo łagodny, nawet nie jak na przedstawiciela swojej klasy, ale grupy detergentów do twarzy ogólnie. Oczywiście znikanie śladów po nieprzyjaciołach można sobie w bajki włożyć, ale faktycznie buzia była fajnie oczyszczona, nie wysuszona, nawet pryszczy pojawiało się jakby mniej. A i po myciu nie świeciłam się od ściągnięcia skóry.

Czyli bardzo przyjemny żelik, a już najbardziej podobało mi się, że chłodził :) I to było faktycznie czuć, świetny na lato i na rano, człowiek odrazu czuł się jakiś taki rześki i obudzony :) No i z pompką był:)

Cena: 200ml / ok 12zł Teraz chyba jest dostępny w odświeżonym, przezroczystym opakowaniu, ja mam jeszcze zdjęcie starej wersji.

Pure Skin - żel peelingujący - AA Prestige


O i tu gratka, bez SLS, barwników i parabenów :)

I faktycznie był bardzo łagodny dla skóry, a zabójczy dla brudu i makijażu :] Pięknie pachniał, dobrze się pienił i również nie wysuszał twarzy. Posiadał drobniutki peeling i to nie taki, że 3 ziarenka na krzyż w całej butli, ale też nie jak w drogeryjnych produktach antytrądzikowych, że zdzierak mocniejszy niż do stóp :O W sumie było tak z umiarem, dużo ale delikatnie :) Myłam się nim więc bez wyrzutów sumienia dzień w dzień, chociaż ogólnie żelami peelingującymi nie powinno się, bo co za wiele zdzierania to niezdrowo.
Tutaj jednak żadne podrażnienie nie nastąpiło, nie było nawet zaczerwienienia chociaż mam cerę naczynkową, buzia za to była pięknie doszyczona, wymasowana i lekko gładsza niż normalnie :)


Cena: 200ml / ok 20-25zł Trochę drogawo, ale szczerze warto. Do niego nie bałabym się wrócić.



ŻELE POD PRYSZNIC


Tych to tak w sumie na amen nie porzuciłam, powiedzmy, że na razie mam przerwę. Ogólnie uwielbiam mydła do kąpieli od Ziai za dostępność, dużą butlę, niską cenę, piękne zapachy i brak wysuszania, więc aż takim ortodoksem nie jestem :) A zdradzam je sobie tylko z mydełkami naturalnymi. Pisałam np. o takich pięknych reprezentantach: klik, klik i klik. Różnica jest, po mydełkach zdecydowanie potrzebuję mniej balsamu, ale wszystko też zależy od rodzaju mydła, niektóre żele z niektórymi mydłami są w sumie porónywalne jeśli tak patrzeć na kondycję skóry. Jednak fajnie czasami użyć czegoś bliższego naturze niż labolatorium chemicznemu :)

No i zdjęć Ziai nie mam, ale w sumie z nią nie planuję się rozstać. Rozwód biorę tylko z droższymi żelami, bo zamiast wydać 15-20zł za żel, wolę kupić mydełko czy dwa z jakimiś fanymi olejkami czy ekstraktatmi. Ziaja jest po 6zł to można brać :]

Cool Mint - żel pod prysznic - Adidas


To akurat też jeden z żelików, po których nie doświadczyłam przesuszu, a mam do niego spore tendencje. Właściwie nie ma co się nad nim rozpisywać, porządny, dobrze myjący i pieniący się żel, wydajny i chłodzący :D Jak ja lubię takie rzeczy :] Też idealny na lato, bo w zimę to nie było takiej opcji z moją arktyczną łazienką... Chociaż efekt nie utrzymywał się jakoś długo, to jednak kilka minut po wyjściu z wanny czuć było moc mentolu :)



TONIKI


Toniki zastąpiłam sobie rozcieńczonym octem jabłkowym i jest tak ekstra, że nie mam po co tego zmieniać :) Dużo o occie pisałam TUTAJ.  Chociaż od kilku dni mam całkiem fajnego sklepowego zastępcę z Olay i jestem nim naprawdę pozytywnie zaskoczona. Tonik z octu oprócz innych właściwości działa bardziej antybakteryjnie, a ten z Olay z tego co zauważyłam po pierwszych próbach bardzo dobrze oczyszcza, kiedy myślałam, że buzię mam jednak czystą. Pełna recenzja jednak pojawi się jak go porządnie potestuję, bo jestem zaintrygowana :) Dotychczas myślałam, że toniki tylko przywracają naturalne pH skóry i ją uspokajają, zmniejszają ściągnięcie, a nie działają jak płyny micelarne :>


A wcześniej byłam przez długi czas wierna Ziai:





Jeden i drugi był właściwie podobny, z tym że ten antybakteryjny zostawiał lekko lepiącą warstewkę i wg mnie brzydko pachniał, jakby jakimś zielskiem. Delikatnie nawilżały i uspokajały skórę po myciu, chociaż wielkiego szału nie było. Odpowiednie raczej tylko dla mało wymagających cer, krzywdy nie zrobią, ale i za wiele nie pomagają, tak aby sobie poużywać w myśl zasady, że po myciu żelem trzeba przywrócić równowagę w pH jakimś tonikiem. Jeśli chce się czegoś więcej, jakiegoś większego działania, to lepiej zainwestować w coś innego.

Cena: 200ml / 5zł



DROGIE ŻELE DO GOLENIA:


Ja nie zauważam między nimi, a tymi tanimi żadnej różnicy. Ba, mam wrażenie, że taniochy no-name ze spożywczaków przeznaczone do męskich bród są lekko lepsze. Chociaż nie obchodzi mnie to już, bo zwyczajnie golę nogi "na mydle" pod prysznicem i też nie widzę różnicy. Czasami zdarza mi się golić nogi na odżywce do włosów, która mi wybitnie nie pasuje, też fajny sposób :) 



Satin Care  - Gilette


No niby fajny, niebieski żelik w kontakcie z wodą zamienia się w białą piankę, przyjemnie pachnie, straszliwie wydajny, nawet daje taki tłustawy poślizg, zapowiada się super, a tu przy goleniu okazuje się, że żel jak żel i ostatecznie niczym się nie wyróżnia, golenia nie ułatwia jakoś specjalnie i przed podrażnieniami też nie chroni bardziej niż piana z mydła. Kurdę :( 

Cena; 200ml / 20-25zł  



ODŻYWKI Z SILIKONAMI


Sprawowały się całkiem przyjemnie, wiadomo :) Mimo, iż już nie gardzę silnie oczyszczającymi szamponami z SLS, wolę jednak nie czopować niczym moich włosowych łusek, gdyż zajmuję się ich intensywnym olejowaniem i odżywianiem od zewnątrz (wewnątrz też) i chcę żeby jak najwięcej dobrych składników przedostało się do środka :) 

Color Protect - Syoss


Odżywki i szampony Syossa ogólnie lubiłam, tylko ta jakoś całkowicie mi nie podeszła. Pełna recenzja TUTAJ. Widzę, że teraz ma już nowy skład, bez Dimethiconu, za to zostawili Quaternium-87, który działa jak silikon, ale tej nazwy raczej nikt nie skojarzy, cwaniaki :/




PRZYPADKOWE PŁYNY DO HIGIENY INTYMNEJ:


Niestety, ale tutaj już muszę bardzo uważać, gdyż chwila nieuwagi kosztuje mnie sporo problemów. Łatwo u mnie o infekcje i związane z nimi nieprzyjemności. Na szczęście odnalazłam już swoją drogę a moim wybawcą okazał się pewiem apteczny żel. Bardzo, bardzo polecam. Interes jest dość drogi w porównaniu ze zwykłymi żelami, więc zamiennie ze swojej strony mogę jeszcze polecić tańszy Lactacyd, chociaż słyszałam o nim różne opinie. Jednak lepiej od standardowej wersji sprawdza się u mnie Lactacyd Plus, chociaż dawno nigdzie go nie widziałam, mam nadzieję, że nie wycofali...

Ziaja Intima


Właśnie takich niemiłych problemów przysporzył mi ten tutaj. Podchodziłam do niego kilka razy i za każdym razem działo się źle :( Wiem jednak, że większość dziewczyn chwali sobie te żeliki, radzę więc uważać tylko tym bardziej "problematycznym". Mi bynajmniej odechciało się eksperymentowania.




 PRODUKTY Z AVONU I ORIFLAME


Jak dla mnie jedni i drudzy robią to samo. Tyle razy się już nacięłam, że nia mam ochoty na nic więcej od tych firm. Kolory kosmetyków często całkowicie różnią się od tych prezentowanych w katalogu. Niestety w przypadku cieni czy szminek to dość spory problem :/ Do tego zawyżone ceny w porównaniu do kiepskiej jakości i śmieszne obietnice w porównaniu do składów. Hitem było dla mnie chyba jakieś serum już nie pamiętam z pięknym napisem, że z minerałami z morza martwego, a w składzie zwykła sól na ostatnim miejscu :O Dobry żart, ja się ubawiłam, bo całe szczęście zdjęcie składu zobaczyłam w recenzji, a nie w torbie z zakupami. No i oczywista oczywistość, wolę kupować osobiście po uprzednim dokładnym obejrzeniu, pomacaniu i przeczytaniu składu, niż grać w ruletkę z dużym prawdopodobieństwem na trafienie w bubla.!!!

I tu też bubel: 

Krem z serii Solutions - Avon


Jedyne co w nim było dobrego, to opakowanie, bo ładne i szklane, a nalepka dała się bezproblemowo odkleić nie pozostawiając śladu i teraz mam fajny słoiczek.
Miał być kremem ochronnym na zimę, a nic a nic nie chronił, chociłam z suchymi plackami jakby wcale się niczym nie smarowała, chociaż na buzi zostawiał okropnie tłustą i niewchłanialną warstwę. I zbyt mocno pachniał, aż się dziwię, że mnie nie podrażnił, ani nie zapchał. Odłożyłam go na kilka miesięcy do lodówki, co często robię z kremami, po czym jako jedyny mi się rozwarstwił, a kiedy probówałam zużyć go do dłoni, to rolował się w grudki. Wywaliłam zawartość do zlewu..

****************************************************************************

A teraz recenzja nad recenzjami, która długością przebije nawet długość tego posta, którego piszę już chyba kilka godzin :P

Lekki krem na dzień Ultra Odżywienie - AA


*


*


*


tam tara dam tam tam:







Fajny, dobrze nawilżał, ale brzydko pachniał :P Żużyłam do dłoni.


A u Was coś się zmieniło od kiedy zaczęłyście buszować po blogach? :)

czwartek, 23 maja 2013

STAGECOLOR - Nie każdy złoty eyeliner musi wyglądać tandetnie

O pro kosmetykach Stagecolor dla wizażystów piałam już TUTAJ. Z kredką nauczyłam się już radzić jak trzeba i teraz zaczynam się martwić, bo swoją trwałością i jakością powala konkurencję na kolana, a jest właśnie na wykończeniu ;(

Eyeliner skończył mi się już dawno, bo używałam go namiętnie prawie, że co dziennie. Tak, nawet do makijażu dziennego i wcale nie wyglądałam jak ulicznica w karnawale :>

Opakowanie: Jak widać jest czarno, jest napisane na biało, jest elegancko. Kartonik też jest. A w środku "aluminiowy pojemniczek obszyty czarnym lateksem" ^^

I ten czarny lateks jest ekstra, póki nie zacznie się brać opakowania do ręki i go zwyczajnie używać. Lateks z gatunku matowych, trochę lepkich, przez co wszystko się do niego przykleja, szybko się kurzy, i ten kurz wcale nie tak łatwo zetrzeć i ogólnie robi się trochę fe..

A było już tak stylowo.

Przynajmniej w środku gości jakość nad jakościami. Od początku do końca intesywnego maziania nie wypadł ani jeden włosek z pędzelka. A sam pędzelek jest idealnie elastyczny, jednoczeście zwarty. i mimo, że pracowałam na linerze z brokatem, używało mi się go bardzi wygodnie, nic a nic nie drapało, rozprowadzał się perfekcyjnie i szybko.

Aaa i zapomniałabym. Nie wiem jak oni to zrobili (czyli jednak się da), ale zawsze po wyciągnięciu środkowy patyczek był czysty, nic się nie paćkało, nie marnowało, nie osiadało przy ujściu. Bombka.


Działanie: To najwygodniejszy (najtrwalszy i najładniejszy) liner jaki miałam :) Mimo, że jest zrobiony głównie z brokatu, używało mi się go świetnie, nic a nic nie drapało, rozprowadzał się perfekcyjnie i szybko. W przeciwieństwie do swojego kolegi (klik na górze posta) z tym tutaj może pracować nawet przedszkolak, jestem pewna, że każda linia wyjdzie mu prosta i idealna :D No nie da sobie zrobić nim krzywdy, nie ma takiej opcji.

Niestety zdjęcia makijażu nie będzie, takie rzeczy, to nie na mój aparat :), ale postaram się opisać efekt słownie.

Liner nadaje się do makijażu wieczorowego, to wiadomo samo przez się, w końcu złoty i jeszcze brokatowy.

Ale, ale, nadaje się też doskonale na oko dzienne :) A to dlatego, że efekt udaje się nim pięknie stopniować, a rysowana kreska nie kończy sie ostro przy oderwaniu pędzelka od skóry, tylko można ją ładnie stopić. Czasami rysowałam nim cienko jedną warstwą przy samej linii rzęs, a innym razem tylko rozświetlałam wewnętrzne kąciki i moje kreski miały długość 1/3. I tak i tak, oko było pięknie, nie, cudownie rozświetlone, nawet najbrzydszy cień jaki nałożyłam wyglądał ładnie, a cała buzia nagle stawała się jakaś świeższa i promienniejsza :) Zwyczajnie, czarodziejski pędzelek ;)

Działo się tak przypuszczam dzięki temu, że liner pozostawiał na skórze tylko drobniutki brokat, bez złotej farbki. Zlewał się wtedy z tym co miałam na powiece, najczęściej z czarną konturówką i dawał bardzo subtelny, absolutnie nie bazarkowy efekt. Jeśli chciałam mocny to zwyczajnie maziałam nim kilka warstw i miałam wyraźną, złotą krechę :)



Trwałość: bardzo istotna sprawa, nikt nie lubi sypiącego się brokatu do oczu, a już całkiem migrującego po całej buzi. Otóż ten tak nie robił, jak już zastygł to zastygł na amen. Zmyć go detergentami czy olejkami bardzo łatwo (plus, nie trzeba trzeć), ale tak pocierając samą łapką, czy wodą to niebardzo :) Czyli w deszczu nadal wyglądamy pięknie :) I to wyglądamy pięknie przez cały dzień, bo jak rano się pomalowałam, tak późno w nocy nadal tkwił niewzruszony na posterunku.

Co za facet :] Jak milion dolarów i nie ucieka ^^


Namaziałam dużo warst,
ciężko było uchwycić efekt, skakałam z aparatem naokoło, a i tak wyszło rozmazane tam gdzie najbardziej nie powinno.

Zapach: Niestety zapach jest i to mało przyjemny, dla mnie jakiś taki przemysłowy. To chyba tworzywo sztuczne, z jakiego brokat został uczyniony, ale nie wiem. W każym razie na szczęście nie podrażniał oka ani nosa.

Cena: 4ml / 75 zł

poniedziałek, 20 maja 2013

Szmineczka Nivea - 77 Cinnamon Dream, taka ciekawostka :)

Oj, wyjątkowo długo mnie tu nie było, tzn byłam ale łaziłam po blogach, zamiast gospodarzyć u siebie :) Nie miałam swobodnego dostepu do swojego komputera, czyli głównie do zdjęć, ale już mam i mogę nocić dalej :D

W między czasie doszła do mnie mega paka od Loveliness, ale jak zwykle kiedy najbardziej potrzebuję to nie mam aparatu :) Więc musicie wierzyć mi na słowo, paka była konkretna, same smakołyki, dostałam nawet przepiękny chustecznik, to teraz mogę smarkać niczym królowa angielska :] Jeszcze raz dziękuję :*

Przyszła również nowa pomadka na słonko od Herba Studio, czyli tych od Tisane, ale to też zrelacjonuję później :)


A teraz miała być ciekawostka to będzie, chociaż już trochę chyba się przedawniła ;> Wiedziałyście, że Nivea, jakieś 2 lata temu wypuściła serię produktów kolorowych? Dokładnie Pure&Natural Colors. Wiem, że balsamy P&N, są dostępne nawet teraz, ale kolorówka chyba nigdy do Polski nie dotarła. Cóż, nie pierwszy raz jesteśmy z tej gorszej strony rodziny.

Mi na szczęście jakiś rok temu (o matko :P) udało się wygrać u Toldinki, m. in. jedną z pomadek. I szczerze żałuję, że nie mogłam pójść do drogerii po więcej :(

Opakowanie: Jak dla mnie bardzo przyjemne dla oka, a co ważniejsze porządne. Pomadka swoje przeżyła i wyszła z tego przeżycia zwycięsko, nie rozpuściła się na słońcu, opakowanie nie pękło, nic się nie rozklekotało. 5+ :)


Kolor/Działanie: Ogólnie, to pomadki nie zawierały silikonów, olei mineralnych i konserwantów. Bardzo fajnie :) I mimo braku tych konserwantów moja trzymała się nieźle. Kolory były z gatunku bardziej nude, co pewnie podyktowane było istotą serii.


I niby nude, a całkiem kryjąca. W konsystencji trochę sucho-pudrowa, ale nie jak matowe Rimmelki. Miała w sobie coś tłustego w tym suchym, jak np. zmielone orzechy :) Dzięki temu nie podkreślała suchych skórek, a dawała dość matowy efekt. Nosiło mi się ją bardzo przyjemnie.


Zapach: nazwa koloru zobowiązuje, bo jak dla mnie to właśnie pachniała lekko cynamonem, a bynajmnije czymś słodkim. Nie przepadam, ale dawało się znieść, zapach nie był nachalny ani duszący, szybko znikał i było ok :)


Ceny niestety nie znam, chociaż teraz to i tak bez różnicy :) I jak nie przepadam za wyrobami Nivei, tak teraz czuję tęsknotę i niedosyt, chętnie wypróbowałabym jeszcze róż i cienie do powiek, no i inne kolory pomadek :) Gdyby je jeszcze produkowali, bo to już się chyba nie dzieje. A może ktoś ma jakieś tajne dane na ten temat? :)


wtorek, 14 maja 2013

Biedronkowa pomadka OEPAROL

Najpierw pojawiła się ( w sumie to pojawiły, bo są 3 "smaki" ) w chyba letniej gazetce urodowej. Myślałam, że są tak tylko na chwilę jak Eveliny, czy Belle ;) Szukałam w koszach, a tu nic. Wrr jak zwykłe wszyscy mają tylko do mojej Biedronki nic nie dociera. Poszłam jeszcze pobuszować po półkach, a tu coś mi mryga między kremami z BeBeauty.

Oo.. Czyli weszły do oferty na stałe, skoro dostały swoje osobiste miejsce w gablocie :>

Najpierw były na tych półkach po 5zł, teraz widzę je przy kasie, za dokładnie 3zł. A u Was jak?

No i tak wg mnie, miejsce przy kasie jest miejscem dla nich najlepszym, bo to raczej pomadki z serii średnich, aby na szybko jak nie ma nic innego kupić i złagodzić ściągnięcie ust, a 3 zł akurat nie szkoda. Później ewentualnie zużywać do ujarzmienia brwi, czy róznych takich :) 

Ja jedną z nich kupiłam z pełną premedytacją i wcale nieprzypadkowo i jestem trochę zawiedziona. Chociaż do brwi są ekstra, bo im to wszystko jedno czym je nabłyszczam :P


Opakowanie: Ysz, producent poszedł w złą stronę jak dla mnie. Zapakował kompletną plastikową tandetę w całkiem fajniutkie, kolorowe pudełeczko. No pewnie, marketing, owocki już z daleka rzucają się w oczy. Co z tego, skoro po kilku tygodniach używania, scierają się wypustki zatrzaskowe, no i teraz  mojego owocowego Oeparola mogę używać tylko w domu, bo skuwka nie trzyma się wcale i wypada od razu po odwróceniu dziada do góry nogami.

Wolałabym żeby tą kasę włożyli jednak w lepsze opakowanie właściwe, niż w marketingowy wabik i do tego zanieczyszczacz środowiska, jak już tak się czepiam :>


Działanie: Niby fajnie, balsamik jest średnio twardy, gładko sunie po ustach i zostawia malutki, nienachalny połysk. Fajne też jest to, że nie wkurza, bo ile razy by nie smarować, to warstwa nadal jest cieniutka a nie, że smalec i pół kilo łoju, że aż cieknie po bokach, jak to mi się zdarza, gdy przesadzę z Carmexem :P

Nie lepi się i nie zlizuje tak szybko, delikatnie, doraźnie nawilża i ukrywa (ukrywa, nie likwiduje) skórki. Nadaje się pod szminkę, chociaż rzeczona traci wtedy na intensywności, nadaje się nawet na szminkę jeśli tamta z gatunku tych trudno scieralnych, jednak nie nadaje się do nawilżania jako takiego, że na stałe.


Moje średnio wymagające, jednak bardziej suche niż nie, usta po starciu pomadki niby są przez jakiś czas miększe, niby nawet takie całuśne i ekstra. A tu po dłuższej chwili chcę gdzieś wyjść, wyciągam jakąś szminkę i okazuje się, że niestety usta nadal mam w takim samym stanie jak przed całą operacją. I skórki też nie zniknęły, chociaż używam jej dzień w dzień. Nakładanie jej na noc również dużo nie daje.

Ale używam sobie i już prawie widzę koniec. Nie lubię wyrzucać, a ta aż taka zła nie jest żeby zasłużyć na kosz. Po prostu coś lekkiego, na szybko, aby było miękciej w usta. A do odżywiania i ratowania na serio lepiej zaopatrzyć się w drugą :) Droższą. No bo nie oszukujmy się, za taką cenę to i tak spisuje się ekstra, ale nie ma co specjalnie leciec do Biedronki i wykupywać :)


Zapach/smak: Niby jest tam te mango, ale z czymś pudrowym, tak jak te pudrowe cukierki. Nawet w konsystencji nie jest typowym tłuścioszkiem, tylko ten puder gdzieś się przebija. A w smaku trochę jak perfumy z mydłem :) Ale to trzeba się porządnie wlizać żeby poczuć :P

Czyli tak ogólnie to kolejny delikatniaczek-mało działaczek :)

sobota, 11 maja 2013

Takie tam, o szamponach :) I koniec SLSowej fobii.

Zamierzam dzisiaj siać zgorszenie, bo używam szamponów z SLS i to REGULARNIE! O.O :)

O ja niegodna. Wcześniej robiłam to beztrosko, bez jakich kolwiek obaw, a później weszłam do blogosfery i się zaczęło :) Zaopatrzyłam się w  łagodnego Hippa i czułam się super, taka włosomaniaczka ze mnie, że na całego :] Poszłam za ciosem i spróbowałam Babydreama, bo jednak sporo tańszy od Hippa, a w promocji to już całkiem. Jednak z BD absolutnie się nie polubiłam, Hippa już nie miałam, a w szafce piętrzył mi się zapas SLSowych butli. No to marnować nie będę, zużyję to co mam, a później się zobaczy.

No i tak się zobaczyło, że różnicy nie widzę. Widać SLSy na dłuższą i krótszą metę mi nie straszne. Głowa mi nie odpadła, ani nie zadrapałam się na śmierć. Włosy są w identycznym stanie jak z okresu bezSLSowego, tyle, że wygodniej mi się żyje, bo nie musze rozplątywać kołtuna po myciu. Etap maniaka uważam za zakończony i teraz będę kupowała  z szamponów to, na co mam akurat ochotę. A nie zawsze mam taką, żeby wydawać co miesiąc na siłę 12zł za 200ml Hippa, bo boję sie Schaumy jak diabeł księdza, skoro nie widzę różnicy. Mam jeszcze zamiar spróbować rosyjskich, łagodnych szamponów, ale to już bez presji.

I tak zawsze przed myciem olejuję albo maskuję czymś włosy, więc myślę, że sytuacja mniej więcej się wyrównuje i mogę trochę pogrzeszyć :)

A teraz o 3 szamponach, których ostatnio używałam. Jak dla mnie szampony jak szampony, mało czym między soba się różnią, więc postanowiłam opisać je tylko po krótce i zbiorczo :)

Joanna Naturia - Szampon z Odżywką
( do włosów przetłuszczających się )


Odżywczy to ma tu być chyba tatarak, no i on faktycznie jest gdzieś tam na końcu w składzie.

Nie mam przetłuszczających się włosów, wręcz odwrotnie, nawilżam je czym się da, a myję co 3, czasmi 4 dni. Mogę, bo mam kręcone i nie czeszę ^^ Bałam się więc trochę przesuszenia, jednak nic takiego nie odnotowałam. Nie wiem w takim razie jak on ma pomagać w przetłuszczaniu, skoro mój przesusz nie widzi różnicy między nim a szamponami nawilżającymi.

No nic, przynajmniej jeśli któraś suchogłowa będzie bez swojego osprzętu  u babci, a babcia będzie miała u siebie to cudo, to można używać bez obaw. Czyli świeżości włosów nie przedłużał ani o jotę, krzywdy też nie robił.


Mimo odżywki w tytule nie przeciążał włosów, dobrze się pienił, no szampon jak szampon, jedyne co go wyróżnia to rozdżwięk między tytułem a działaniem

Nie wiem jak pachnie tatarak, ale ten tu ma go chyba naśladować, no i czuć w nim jakieś zielsko. Specificznie dość, ale całkiem przyjemnie. Daaalej

Garnier- Drożdże Piwne i Owoc Granatu
(włosy cienkie, bez objętości)


Tak szczerze, to nie wiem po co oni wypisują te bzdury w podtytułach, skoro większość szamponów robi dokładnie to samo, czyli myje i tyle. Ewentualnie robi jeszcze coś złego i wtedy jakoś się wyróżnia. Natrafił ktoś na taki, który faktycznie robi to co producent tam obiecuje? No bo ja nie..

Włosy cienkie i bez objętości, no kurka toż to zlikwiduje mój przyklap niechybnie! Głupia, po co ja to czytam za każdym razem i stoję i wybieram 2 godziny, zamiast brać pierwszy z brzegu, jak już i tak mam w duŁpie SLSy.

Oczywiście żadnego uniesienia nie odnotowałam, chyba że 5 min po skończeniu suszenia (tak, szuszę włosy suszarką, spalę się w piekle), ale to się nie liczy, bo suszę głową w dół :)

No to skoro do cienkich, to może jest jakiś super delikatny. Nie, no nie jest, znowo szampon jak szampon. Chociaż przynajmniej nie obciąża, jak kandydat nr 3, no to niech już będzie, nie zaszkodził, obietnica spełniona xP

Składzik:
Aqua-Sodium Laureth Sulfate-Citric Acid-Cocamidopropyl Betaine-Glycerin-Sodium Chloride-Ammonium Hydroxide-Sodium Benzoate-Sodium Hydroxide-Yeast Extract-Salicylic Acid-Poliquaterinium-10-Limonene-Punica Granatum Extract-Hexylene Glicol-Parfum

Garnier Ultra Doux - Olejek z Awokado i Masło Karite


Odżywka osławiona, to pewnie i szampon ekstra, bierę :D Do tego duży, tani i ładnie pachnie i ma jeszcze taki ładny, złocisty kolor :] Znowu się zastanawiam, tak jak przy odżywce, czemu barwniki są tu tak wysoko w składzie. Hm.. No, ale dobra, nie podrażnił mi skóry, jednak myślę, że może, więc lepiej uważać i nie wszystko złoto co złociste :)

No i tu znowu byłoby szampon jak szampon i nuda kompletna, ale nie! Ten szampon się wyróżnia, bo otóż tworzy przyklap i strąki, jak się go za długo używa, albo tak jak ja mocno natłuszcza włosy olejami i innymi takimi. Olej awokado i masło shea wpradzie na szarym końcu, ale jak widać dają radę. Brr. to ja już widzę jak dają radę barwniki w połowie składu przed nimi.

O, ale przynajmniej tutaj producent nie kłamał (a jednak na coś trafiłam) faktycznie szamponik nadaje się do włosów suchych i zniszczonych :) Albo dla normalnych ludzi, którzy używają tylko szamponu, a po nim odżywki i tyle, a nie kombinują ;)

Długo chodziłam i się zastanawiałam co jest nie tak z moimi włosami, że zaczęły jakoś dziwnie wyglądać, zlepiały się w pasma już na drugi dzień po myciu i w sumie musiałam myć je częściej. Olśniło mnie dopiero niedano, że nie zmieniałam nic oprócz szamponu. Wystarczyło jednak raz na jakiś czas umyć głowę czymś innym i jest ok. Zużyję do końca, ale jednak nie kupię ponownie, chyba, że kiedyś zrezygnuję z olei :)




A Wy jakie macie podejście do szamponów i ogólnie tego anty SLSowego szału? :)










wtorek, 7 maja 2013

Krem na noc ZIAJA Ulga - bogaty skład, a delikatniaczek :)

A dokładnie mowa o Kremie Ujędrniającym na Noc, Redukującym Podrażnienia, bo jest jeszcze podobny, ale na naczynka :)

Producent obiecuje nam krem niezwykle delikatny, bezpieczny do stosowania również w okolicach oczu i dekoltu. Wolny od niepotrzebnych śmieci, nawet od zapachu i barwników. Na skórę swędzącą, podrażnioną, pozbawioną elastyczności.

I muszę powiedzieć, że nie walą w bambuko :)

Patrząc na skład, pełen przyjemnych olejków i ekstraktów, brałabym ten krem z półki w ciemno (ale akurat wygrałam go w rozdaniu u Małej :) ) Nie kłamali na opakowaniu, w słoiczku jest wszystko co wypisali i jeszcze więcej, a zapchaj dziur prawie wcale. Czyli faktycznie może działać, ale pewnie jak taki bogaty to tłuścioch..

No właśnie nie tłuścioch a straszny rzadzioch, przez to niestety dla bardziej wymagających buź może niebardzo się sprawdzić...


Opakowanie: Eko-kobietki, lepiej nie czytajcie tego punktu :) Standardowy, leciutki ziajowy słoiczek został zamknięty w eleganckim minimalistycznym kartoniku, a do środka wrzucono jeszcze plastikową podstawkę i ulotkę z długą i dokładnie opisaną listą składników aktywnych. Ja tam lubię takie bajery, dzięki nim nawet krem za 10zł wydaje się jakiś taki bardziej ekskluzywny, ale wiadomo, dla drzewek to niebardzo.

Konsystencja: baaardzo rzadka. Jak przechylić słoiczek to cała zawartość szybciutko migruje na bok. Mam bzika na punkcie czystych wieczek, przez co ciągle pilnowałam, żeby nikt mi nie przewrócił słoiczka, bo zaraz miałam całą uciapkaną nakrętkę.

Jednak taka rzadkość ma też duży plus, dzięki niej krem wchłaniał się praktycznie błyskawicznie. To plus brak zapachu to coś idelanego dla Waszych mężczyzn. bo podobno faceci jak już się kremują to chcą o tym jak najszybciej zapomnieć :P A i z mojego S, zrobił się tester pełną gębą, a moje zapasy kremów znacznie się uszczupliły, nie wiem ja on to robi, ale strasznie wszystko szybko zużywa, a wcale nie ma większej twarzy ode mnie O.o


Zapach: a raczej brak zapachu :) No aż taki kompletny to nie, bo się nie da, ale właściwie jak się specjalnie nie wwąchiwać to nic nie czuć. Też duży plus, bo skoro nie musieli żadnymi perfumami maskować śmierdzących składników to ufam bardziej.

Działanie: No to tak, po ekstra, super składzie, i że na ujędrnienie i w ogóle, to spodziewałam się czegoś bardziej szałowego, a tu w sumie średnio. Więc kremik raczej tylko dla osób, które nie mają większych problemów z przesuszem, albo np. dla cerowych tłuścioszków.

Nie zapchał mnie, ani S., ale i nic a nic nie ujędrnił :) Nie podrażnił, nie zrobił nic złego. Niestety oboje mamy dość suche twarze i ten krem był jednak zbyt lekki i nie dawał sobie rady. Chociaż współpracuje się z nim bardzo przyjemnie i czuć, że faktycznie wnika w skórę, pozostawiając delikatny film na powierzchni.

A to, że wnika rozpoznaję po "teście dłoni" :), bo moja twarz przyjmuje praktycznie wszystko, ale łapy już niebardzo. Jeśli wsmaruję sobie w nie jakiś krem i czuję, że skóra nadal jest pod nim sucha, wcale się nie rozluźniła, tyle, że mam teraz ten przesusz czymś pokryty i ogólnie uszucie jest nieprzyjemne, jakbym nie myła rąk przez tydzień, to wiem, że krem nic nie wnika, tylko sobie działa kompletnie powierzchniowo. A np. w kremach do twarzy na noc nie o to mi chodzi :)  No ale ten wg moich badań wnika, więc jest ok :)
Szkoda tylko, że to i tak nic mi nie daje :P


Znalazłam jednak na niego sposób i przeznaczyłam go po prostu do szyi i dekoltu, tak profilaktycznie, bo akurat tam nie potrzebuję dużego nawilżenia, a coś wklepać by już wypadało :) Wchłania się szybko, więc mnie nie wkurza pod piżamą. W sumie polecam tak zużyć wszystkie niepasujące nam kremy z tych lżejszych, bo cięższe to na stopy i dłonie :)

Cena: ok 12zł / 50 ml

piątek, 3 maja 2013

Kontynuacja współpracy z marką Lambre :)

Tydzień temu opublikowałam ostatnią recenzję produktów Lambre, a już wczoraj był u mnie listonosz z kolejną porcją. Wszystko w tej firmie odbywa się ekspresowo :)

Bardzo się cieszę, że moje recenzje spodobały się na tyle, że poproszono mnie o następne :) No miło jak nie wiem dowiedziec się czasami, że to co robię jest coś warte, skoro się ze mną nie pożegnano jak najszybciej :)

Tym razem "zmierzę się" z produkatami Madame Lambre. Nie zastanawiałam sie ani chwili z kilku powodów:
- jakość tego co już używałam była super, zdobyli więc moje zaufanie :)
- rónież cała magiczna otoczka tych produktów bardzo mi się podoba
- posiadają fundację
- kontakt jest szybki i szalenie miły, do tego widzę, że moje recenzje są faktycznie czytane i analizowane, a wszystkie wypływające z nich sugestie rzeczywiście brane pod uwagę; to przyjemna nowość po szeregu firm, które kazały sobie przesyłać linki i nawet nie dawały znać, że doszły, a już absolutnie nie było mowy, żaby wyciągać z nich jakieś wnioski, nawet jeśli podobne opinie powtarzały się na wielu blogach. Nie ma to jak być słupem reklamowym: "Myśl, że coś wnosisz, a Twoja opinia ma znaczenie, a tak serio to chcemy linki tylko po to, żeby sprawdzić, czy na pewno opublikowałaś zdjęcia produktu. You silly blogger" :)

No dobra, a tym razem do testów dostałam:


- puder do twarzy (będzie mi służył jako bronzer)
- kredkę do ust
- cień do powiek
- zapachowy woreczek do szafy-różany
- krem do twarzy na dzień i na noc z jedwabiem (oMajGad, widzicie TO OPAKOWANIE? W środku jest ciężkie i szklane, nie że kolorowy karton i badziew :] )

Oprócz tego będę też testować katalog i wizytówkę, spodziewajcię się oddzielnych recenzji.


Nie no, żartowałam jakby co :P

To miłej majówki:)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...