Obserwatorzy

czwartek, 29 sierpnia 2013

Krem matujący Anti Acne UVA/UVB Dermacos (Farmona). Powinnam go nie lubić, ale lubię :D

Dermacos, czyli Farmonowa linia dermokosmetyków, ciekawa jestem jak długo myśleli nad nazwą :D No dobra, wiem, musi być coś z dermo.. :)

Kremik, do którego mam mieszane uczucia. Jego wady powinny go u mnie zdyskwalifikować, ale jest mimo wszystko tak fajniutki, że no nie mogę i używam namiętnie i pewnie jeszcze kiedyś wrócę, łamiąc swoje zasady o jak największej naturalności w kosmetykach.


Opakowanie: Mamy kartonik, zadrukowany informacjami do granic możliwości, już dałam sobie spokój z obfotografowywaniem tego i ujęłam tylko stronę najbardziej dającą się do ogarnięcia. Kawałek strony. Reszta to tubka, całkiem przyjemna i poręczna, wydłużona i cienka, sprawia wrażenie raczej 30ml niż 50ml i dobrze, bo fajnie się wszędzie mieści. Jest dość miękka i łatwo wydobyć z niej kremik. Jedyny minus to zakrętka zamiast zatrzasku i jej zaokrąglone brzegi, dzięki którym bez przerwy majestatycznie mi się przewraca.


Konsystencja: i tutaj nie wiem o co chodzi, bo w mojej wersji zamiast gładkiego kremiku jaki zaobserwowałam w innych recenzjach, mam coś kaszkowatego z wyglądu. Widać to trochę na zdjęciu. W dotyku jednak nie czuć żadnych grudek, nie wiem o co chodzi, bo nic nie wskazuje, żeby produkt był zepsuty.


Rozprowadza się genialnie i błyskawicznie, wchłania równie szybko, ale nie ciągnie skóry przy rozprowadzaniu. Za to go kocham, wystarczy kilka sekund i ten etap porannej pielęgnacji mam z głowy, a wiadomo, rano każda sekunda się liczy :>

Działanie: Jak pisałam wchłania się szybciutko i do matu. No bo to ma w końcu robić :) I faktycznie matuje na dość długi czas. Przy mojej mieszanej  i świecącej się jak bombka cerze spisuje się przez kilka godzin. Wystarczająco, żeby dopiero pod koniec pracy użyć bibułki i ponownie pudru.

Bo pudru często używam tez na niego, chociaż nie musiałabym, gdyby mi się nie chciało. Na opakowaniu napisali, że krem jest doskonały pod makijaż. Pod pudrem się sprawdza, ale nie wiem jak zachowuje się z podkładem, nie mam czegoś takiego w domu :)

Co z pryszczami? Od kiedy ogarnęłam ten aspekt, nie mam z nimi żadnych problemów, ale używałam go również rok temu, kiedy sytuacja była jeszcze inna i wtedy pod tym względem też się spisywał. Minimalnie, acz zauważalnie zmniejszał ilość wyprysków, a już na pewno nie powodował nowych. Już plus byłby za to drugie, tak więc 1,5 plusa, bo jakiś super anti acne to on nie jest :)

I tu mamy pierwszy niesmak, który mnie mierzi. Właściwie to mierżą mnie głównie napisy na opakowaniu, bo tu producent sobie trochę pojechał.

- kwestia przeciw pryszczowa, która nie zasługuje na bycie tematem przewodnim wg mnie. No chyba, że stosowanie całej linii na raz daje bardziej spektakularne efekty, to jeszcze jest nadzieja.

- UVA/UVB prezentuje się dumnie na samym środeczku, ale ile tego uva/uvb to już nie wiadomo. Czyli tak mało, że nawet nie było co pisać. No, ale przecież filtr jest, trochę frajerów zawsze złowimy.

- kolorytu skóry też nie poprawia, a zaczerwienienia to już nic a nic nie likwiduje

- "Farmona - Labolatorium kosmetyków naturalnych" -  chyba tylko z DODATKIEM naturalnych składników, no bo składu nijak do naturalnegoh nie zaliczę


I powinnam się wkurzyć i go olać, ale nie mogę i go nie odstawię, póki mi się nie skończy :) Szybko się wchłania to raz, buzia jest taka fajniutka, gładziutka i pudrowa w dotyku to dwa, nie wysusza tak jak kremy matujące lubią to robić, trzy. Chociaż nie jest tak, że nie wysusza wcale, bo trochę jednak owszem, ale tylko w trudniejsze dni, np. kiedy długo wystawiam się na działanie zimna lub słońca i wiatru. Ale wybaczam, bo to nie krem ochronny, a i tak dobrze sobie radzi. W tym miejscu z resztą ratuję się genialnym serum z Bioliq, o którym w następnym poście i jest ok. Swoją drogą po Bioliqu też nie spodziewałabym się szału, a zaskoczył mnie tak, że portki opadają :> Ale o tym za kilka dni..

Zapach: I tooo jest too. Uzależnia. No to po prostu najlepszy zapach kremu na świecie, taki świeżutki z jabłkową nutą, coś pięknego, aż chce się smarować i znowu go czuć, bo niestety na buzi nie utrzymuje się zbyt długo :( Żądam, żeby wszystkie kremy tak pachniały, dla mnie mogłyby nie istnieć już inne aromaty :> To chyba on tak kieruje moje odczucia w kierunku tych przychylniejszych, bo nadal jestem obrażona na producenta za te bzdury. Na obronę dodam, że przecież zapach jest dość istotny i to szczególnie w twarzowych rejonach, czyli tych najbliżej nosa, prawda? :]

I cena: ok15zł/50ml, nic tylko brać.

Ogólnie, gdyby nie wymysły na opakowaniu nie miałabym sie doczego przyczepić. Kremik sam w sobie jest bardzo przyjemny i myślę, że spokojnie obroniłby się sam, bez sztucznego wabika na klientów. Lepiej nie spodziewać się szału i być miło zaskoczonym, niż przeczytać o cudach niewidach, a później zaczynać używanie z wysoko postawioną poprzeczką i skupiać się na braku spełnienia obietnic, niż na faktycznym działaniu. Tak wg mnie przynajmniej.

piątek, 23 sierpnia 2013

Współpraca z Your Style, czyli co łączy wschodnią i zachodnią Europę? :)

No jak to co, kosmetyki, jak wszystko ;)

Jakiś czas temu odezwał się do mnie Pan Maciek z propozycją współpracy. Pan Maciek reprezentuje firmę Your Style, która podjęła się wprowadzenia na rynek polski kosmetyków marki Wellreal. A firma
Wellreal jest firmą niemiecko-białoruską. Nadążacie? :P

Hasło Marki to - wysoka jakość za rozsądną cenę.

Powiem szczerze, nowa marka, byłam ciekawa, zgodziłam się. O tak, wszystko zawsze zaczyna się od tego :>. Kosmetyki już od ładnych paru dni są u mnie, wstępnie wymacane. Narazie nic nie mówię, ale zapowiada się całkiem przyjemnie, zobaczymy jak to się rozwinie.

No i co do hasła, pierwszej części nie mogę jeszcze skomentować, ale drugą potwierdzam, ceny faktycznie są rozsądne. Od kilku dni działa juz sklepik KLIK więc można potwierdzić sobie samemu :) Produktów nie jest za wiele, a strona wymaga jeszcze dopracowania, ale myślę, że wszystko przed nimi. Ogólnie kategorie macie na górze po lewej i lepiej klikać tam niz z przewijanej listy, bo z listy wyświetla się tylko jeden produkt i wygląda jakby tylko tyle mieli :)

Pan Maciek zaproponował również konkurs dla moich czytelników, więc bądżcie czujne :]

A ja aktualnie testuję:



- Peeling do ciała "Plumeria i Orchidea"
- Odżywka do włosów suchych i osłabionych
- Krem do rąk "Oliwkowy"
- Olejek do masażu Relax
- Aromatonik do ciała „Marakuja i Papaja”, który został mi dołączony do paczki jako niespodzianka :)

No i co sądzicie, również jesteście ciekawe? :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Avon i stopy, szału nie ma, jak zwykle.

O stopy dbam, bo mam, tadam :D Sorki, musiałam :P

Dbam o stopy, bo lubię, ale i muszę, inaczej , patrząc na to do jakiego stanu potrafię je zapuścić bez tego, miałabym kopyta. Sam etap wieczornego SPA jest przyjemny, a jeszcze przyjemniejsze jest uczucie gładkości zaraz po nim. Nie tym razem. Spa siłą rzeczy było, ale reszta.. eh. Avon jak zwykle nie zawodzi, nadal ze mną nie współpracuje.

Dzisiaj mam do opisania pewną stopową trójeczkę. Mogę się nią co najwyżej pobawić w pielęgnację. Taką udawaną.

Kąpiel do stóp z solą morską i algami.

Ma odświeżyć stopy i je nawilżyć. Odświeży na pewno, w końcu moczymy je w wodzie, huh. No i to tyle działania.

Płyn jest dwu fazowy, przed użyciem wstrząsamy, a niebieski kolorek i wygląd samej buteleczki całkiem przyjemny dla oka. Niestety już na początku widać pewną niekonsekwencję: mamy wlać 4 zakrętki do miski z wodą. Jakie zakrętki, skoro produkt jest na zatrzask? Nie wiem, lałam więc te zakrętki na oko, niech im będzie, że to tylko tak orientacyjnie..


Lałam i to co nalałam całkiem przyjemnie pachniało. To drugi z nielicznych plusów. Taką właśnie morską bryzą, czyli trochę męskimi perfumami, bardzo mój ulubiony zapach, więc pewną dozą sympatii buteleczkę jednak obdarzam :) Pachniało przyjemnie, jednak na zalecaną ilość baardzo delikatnie. Stopy po moczeniu nie pachniały wcale.


Tak patrząc po składzie to nawilżać chyba ma olej mineralny, na liście zaraz po wodzie i trochę silikonu. Sól morska i algi są daleeeko po zapachu, nie ma co, Avon style pełną parą, nazwać czymś produkt i dać tego śladowe ilości :/ Mamy też detergent, czyli po moczeniu mycie mamy z głowy. Jakby co.

Jedyne z czego jestem faktycznie zadowolona to buteleczka, zostawię ją sobie, bo malutka, z dzióbkiem i na zatrzask. Przyda się.

Lawendowa maseczka do stóp z glinką.

Kąpiel była, czas na dalsze działania złuszczająco zmiękczające. Nee, nie tym razem. Maseczka ma złuszczać i znowu, nadawać świeżość. Co oni tak z tą świeżością.. Można nakładać na stopy i na łydki. Ok, ale z łydkami to straczyłaby chyba tylko na jakieś 3 razy.


Na zdjęciu w katalogu wygląda obłednie, taka gęsta fioletowa glinka rozprowadzona na podeszwie stopy. W rzeczywistości jest to rzadka, siono fioletowa maziaja i cieknie wodą. Przed użyciem musiałam wstrząsać. Na stopy nakładałam ilości ogromne (przez to nie starczyła mi nawet na 10 razy), a i tak ciągle były prześwity i ogólnie o efekcie z katalogu mogłam pomarzyć.


Maseczka lubi się utleniać, szczególnie przy zakrętce, na ciemno fioletowo. Na stopach trzymamy ją do zaschnięcia, czyli u mnie ok 15 min. W tym czasie oczywiście nogi mamy uniesione i generalnie staramy się niczego nie wybabrać. Następnie zmywamy (co akurat nie przysparza problemów, maseczka schodzi łatwo) i nie cieszymy się miękkością i gładkością, no może jakąś minimalną. Jak dla mnie mogłaby nie istnieć.


Jedynie pachnie nawet ładnie, czuć trochę tej lawendy, nawet glinki, jakoś tak przyjemnie.

I o dziwo szok, glinka już na drugim miejscu w składzie, no wow. Tylko co z tego. Ale w sumie nie zrażajcie się, czytałam dużo pozytywnych opinii o niej, więc jest szansa, że u większości osób jednak się sprawdzi.

Wygładzający scrub do stóp-cynamon i pomarańcza.

Ten najbardziej mi się podoba, bo w końcu jest czymś co do cholery działa. Pachnie jak rozpuszczone w samochodzie pomarańczowe landrynki, dla mnie fuj, i ma dziwną ciągnącą konsystencję, ale sprawuje się niczego sobie.


Używam go na moją dzinsową rękawicę KLIK i trę uprzednio osuszone ręcznikiem stopy. To osuszenie jest dość ważne, bo po mokrych zwyczajnie się ślizga, z resztą jak większośc używanych przeze mnie peelingów. Właściwie to nawet na opakowaniu jest zaznaczone, że stopy mają być suche.  Drobinek jest dużo, są drobniutkie i całkiem ostre, ale nie kaleczą. Przyjemnie masują i czuć, że coś robią. Po tym zabiegu w końcu moje stopy wiedzą, że coś z nimi robiłam i z chęcią przyjmują większą porcję kremu. No ale identycznie działa na nie peeling za 3zł z Biedronki i jaki kolwiek inny, który nie okazał się kremem z 3 dziarenkami na krzyż.

Szkoda gadać.



wtorek, 13 sierpnia 2013

Oddam Pomadkę :)

W poprzedniej notce KLIK pisałam o Pomadkach Od Yves Rocher z serii Grand Rouge i wspomniałam, że jedną z nich zamierzam oddać w dobre ręce :) Kolorek iście gorący, można używać na bogato, albo tylko lekko wklepywać w usta, nadając im subtelnego koralowego zabarwienia, tak więc nie przyjmuję do wiadomości, że "w czerwieni Wam nie do twarzy" :>

Trwałość jest genialna, z resztą możecie o niej poczytać w rzeczonym poście, tam też zapraszam po swatche :) Nosi się najlepiej z całej trójki i z bólem serca się z nią żegnam, ale muszę spojrzeć prawdzie w oczy, za dużo mazideł w tym odcieniu, nie podołam w zużywaniu, więc co będę chomikować :)

Jeśli komuś nie podoba się, że pomadka była przeze mnie używana, niech nie bierze udziału. Zużycie jest praktycznie zerowe, jednak jest, więc żeby nie było, że nie nówka :> Chociaż tak się prezentuje ^^



No dobra, a teraz krótko o zasadach:

Oddanie trwa od dzisiaj, t.j. 13.08 do końca sierpnia 31.08.2013r.
Aby wziąć udział należy być moim publicznym obserwatorem. To jedyny obowiązkowy warunek.
Każda dodatkowa czynność to kolejne losy.
- Za banerek lub oddzielny post +2 losy
- Za inne rodzaje info (wspomnienie w notce, na fejsie czy gdzie tam, po +1 losie)

No to tyle:

Wzór zgłoszenia:

Obserwuję jako:
Mail:
Dodatkowe losy: jeśli takie macie to napiszcie za co + podajcie link :)

piątek, 9 sierpnia 2013

3 Pomadki Grand Rouge od Yves Rocher + co grafik miał na myśli :/

Muszę przyznać, że dzięki tym pomadkom odkryłam wyższość trwałości nad masełkowatą, pół transparentną konsystencją typu Celia :) Jednak wolę się pomalować i mieć spokój, szczególnie w pracy, kiedy mam zero czasu na jakie kolwiek poprawki i spoglądanie w lustro, czy połowa szminki mi się nie zjadła :) Teraz wszystkie zwykłe "nietrwałe" pomadki wydają mi się takie.. zwykłe. Bo te trwałością zaskoczyły mnie absolutnie i podbiły tym moje serce i kocham je mimo kilku wad. Będę jednak szukać dalej, bo wiem już w jakim kierunku :)


Opakowanie: Może niezbyt ładnie ujęłam je na zdjęciach, ale opakowania prezentują się przecudnie w moim odczuciu. Bardzo elegancko i ciekawie, trochę inaczej niż standardowe szminki. Byłam jednak pewna, że będą cięższe, gdyż są dość masywne, ich lekkość mocno mnie zaskoczyła. Nie wiem czy to plus czy minus, może łatwiej nosić je w torebce, chociaż ja wolałabym jednak coś bardziej doważonego, bo taka lekkość kojarzy mi się trochę z tandetą, więc odczułam mały zgrzyt. No ale ok.


Za to duży plus za trwałość. Katowałam je na dnie torby nosząc razem z kluczami i nie widzę na nich nawet ryski. Napisy w nienaruszonym stanie. Jest dobrze, elegancja nie minęła :)


Zachowanie :D : Mam 3 kolory i każdy zachowuje się inaczej. Ciekawa sprawa, ale już nie pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Czyżby rodzaj barwnika był aż tak istotny? Ogólnie cecha , która łączy je wszystkie to właśnie ta niesamowita trwałość. Ale to masakrycznie niesamowita. Malując się przed wyjściem z domu mam spokój na dobre 5-6 godzin. Oczywiście po tym czasie kolor nie wygląda jak chwilę po nałożeniu, ale nadal jest, trochę tylko tracąc na intensywności. Mogę jeść, wycierać usta (delikatnie, no bez przesady :) ) rozmawiać, a później się dziwić, że nadal jestem umalowana :) Na dodatek kolor schodzi równomiernie, jeszcze mi się nie zdażył zjedzony biały placek na środku ust, ale nie schodzi do końca. W sumie to zachowują się trochę jak tinty. Póki nie zmyję ust wieczorem przy myciu twarzy, to ciągle mam na nich resztę koloru. Nadal równomierną :)



Czyli w sam raz do pracy, na zabawę, nawet na plażę. Wszędzie, gdzie chcemy zapomnieć o poprawkach i cieszyć się dobrym wyglądem.

I co bardzo ważne, mimo swojej trwałości, nie wysuszają ust, a tego typu wżeracze lubią to robić. Czasami noszę je kilkanaście dni bez przerwy i żadnego pogorszenia stanu skórek nie zauważyłam.


I teraz co z tym zachowaniem. Najgorzej zachowuje się pierwsza z nich, mój najjaśniejszy kolor: (kolory na zdjęciach ustawione od lewej, po kolei)  


Połyskujący Koral

Tutaj trzeba mieć wypielęgnowane usta lub sporo cierpliwości. Strasznie lubi podkreślać skórki i się ważyć :/ Najlepszym sposobem na nią jest wklepywanie palcem. Po prostu maluję usta normalnie, a póżniej lekko rozcieram kolor delikatnie wklepując. Wtedy jest ok. Można też nałożyć trochę nawilżacza pod spód, ale niewiele i jak najmniej tłustego.

Radosny Róż

To coś pośredniego, zachowuje się już lepiej, ale też nie do końca. Czasami, kiedy moje usta mają gorszy dzień podkresli kilka skórek, ale ogólnie jest raczej bezproblemowy. Kiedy się spieszę sięgam właśnie po niego.

Płomienny Koral:

No i najbardziej przyjacielski facet z całej trójki, akurat ten, który planuję Wam oddać :) Milusiński jeden, jakby wszystkie nie mogły takie być. Sunie gładziutko, nie smuży, za pierwszym pociągnieciem zostawia kolorek jak trzeba.



Zapach: Wszystkie pachną tak samo, bardzo delikatnie i neutralnie, trochę jak dział chemiczny w sklepie. Że tak świeżo, nie, że farbami :P


No i na koniec duuuuży minus dla YR za badziewny próbnik kolorów na stronie, który nijak ma się do rzeczywistości :/  No same spójrzcie, kolory ustawione w tej samej kolejności co moje swatche. Serio, kupuje się pomadkę za ponad 5 dych (ja je na szczęście akurat wygrałam), a tu takie coś. Jeszcze te dwa od prawej jak cię mogę, ale pierwszy, Połyskujący Koral? Przy powiększeniu bardziej widać różnice, w miniaturkach wydają się nawet ok.

Cena: 3.7g / 54.00 zł

Czy znajdą się chętne na Płomienny Koral? Planuję małe "Oddanie". Mam za dużo pomadek w podobnych odcieniach i wiem, że nie zużyję, więc wolałabym się trochę podzielić :) Ta konkretna pomadka była użyta max 5 razy, więc ubytek praktycznie żaden, tyle, że no już nie nowa :)

niedziela, 4 sierpnia 2013

Zamówienie z Kaliny :) I o zakupach przez internet

No i mnie ogarnęło szaleństwo, nie mogłam już dłużej być obojętna rosyjskim smakołykom :) Pierwsze zamówienie poszło, pierwsze testy też już za mną i muszę przyznać, że jak narazie jestem zachwycona i planuję już kolejne zakupy :)


A zamówiłam:
- Natura Siberica: Balsam i Szampon do włosów suchych objętość i nawilżenie
- Receptury Babuszki Agafii: Balsam i Szmpon na Brzozowym propolisie nr 2.
- Baikal Herbals: Balsam i Szampon do włosów suchych i farbowanych 
- Najel Mydło Aleppo z 5% zawartością oleju laurowego
- Najel mydło Aleppo z olejem z czarnuszki
- Najel mydło Aleppo z różą damasceńską

Jeszcze tylko uzupełnię zapasy o drugie zamówienie, trochę rozszerzone poza rosyjskie specjały, więc w innym sklepie i drogerie będą mogły przestać dla mnie istnieć :P Jeśli reszta rzeczy też się sprawdzi chyba zacznę kupować przez internet na stałe, bo moja pielęgnacja niedługo praktycznie przestanie opierać się na drogeryjnych produktach, do czego dążyłam już od dawna i wreszcie jestem bliska ukończeniu misji w 100% :) Będę tam chodzić chyba tylko po kolorówkę, bo wszystko inne przestało już kusić. Z korzyścią dla mnie, bo widzę po stanie mojej skóry i włosów, że obrałam bardzo dobry kierunek :)

Ogólnie bałam się internetowych zakupoów, bo koszty, bo nie można pomacać, bo oszuści, ale pielęgnacyjnego asortymentu i tak nie macam w sklepie, bo z przyzwoitości zwyczajnie nie wkładam paluchów do opakowań, koszty przy większych zamówieniach wychodzą normalne, gdyż w większości internetowych sklepów po przekroczeniu określonej kwoty wysyłają gratis, a oszuści, no cóż, istnieje ryzyko, ale staram się je eliminować tworząc listę sklepów, które obiły mi się gdzieś na blogach jako zaufane i właśnie z niej będę korzystać :)

Dodatkowy plus jest taki, że zakupy ostatecznie robione są rozsądniej. Spokojnie oglądam produkt, porównuję ceny i czytam opinie, analizując jeszcze skład. Nie ma miejsca na wrzucenie czegoś do koszyka pod wpływem chwili, a później żałowanie, że bubel albo piąty z kolei balsam. Po skompletowaniu zamówienia zanim kliknę realizuj trochę odczekuję, coś dodaję z czegoś rezygnuję i jestem pewna na 100%, że wszystko zostało przemyślane, a ja nie będę przeżywała zakupowego kaca :] Najwyżej mogę być zła jeśli i tak coś się u mnie nie sprawdzi, ale tego to się nigdy nie przewidzi. Jest minus, że trzeba czekać na listonosza, ale to jednoczeście nawet plus, bo kto nie lubi odbierać paczek :P

A Wy jakie macie do tego podejście?




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...