Obserwatorzy

czwartek, 26 września 2013

MEGAaktywny krem pielęgnacyjny BingoSpa. Tiaaa...

To już ostatnia rzecz od Bingo i never ever nic więcej od nich nie chcę, szkoda mi życia, serio, bo dawałam ich produktom drugą, trzecią i przestałamliczyćktórą szansę, dość. Jest albo źle, albo w najlepszym razie kompletnie nie odnotowuję działania, oprócz znoszenia wkurzającego mnie zapachu i męczenia się z opakowaniami. Czasami przewija się nutka pozytywności, ale z nutki niewiele da się ugrać.


Nauczona doświadczeniem bałam się wybrać krem do twarzy z przesłanej listy, ale wpisałam w gugla, krem w opiniach wypadał fajnie, zachwyty i szaleństwo, dobra, biorę.

No i wzięłam, zużyłam i nic nie zauważyłam. Oprócz nieznośnego zapachu :/ Ktoś napisał o nim śliczny, słodki i cukierkowy. Że z której strony? Albo co to za cukierki? :O Bo mi w sumie też pachnie cukierkiem. Owocowym. Mocno przeleżałym. Na szczęście szybko się ulatnia z twarzy. Chociaż i tak, wieczorny pielęgnacyjny rytuał relaksujący bynajmniej przestał być.

Na szczęście wchłaniał się szybko jak błyskawica, więc można było się wymaziać, wymaziać i czym prędzej zapomnieć. Pod nosem już później nic nie czułam.


I właśnie ZAPOMNIEĆ to słowo klucz do wszystkiego w tym kremie. Bo gdyby nie delikatny film, który pozostawiał na skórze nie wierzyłabym sama sobie, że czymś się smarowałam i właśnie czekałabym na termin do lekarza, drżąc przed objawami demencji. A demencja w tym wieku jest mocno podejrzana.

Krem mnie nie nawilża. Nie niweluje uczucia ściągnięcia jeśli takie występuje. Pozostawia po sobie tylko wyczuwalną powłoczkę i to wcale nie jedwabistą i wygładzającą. Po prostu wiadomo, że coś na skórze siedzi, ale co tam robi to już nie wiadomo.

Tak z moich przemyśleń to nadaje się chyba tylko dla osób, z takim stanem cery, że właściwie to nie potrzebują niczego nakładać.

Taki krem-fanaberia. I jeszcze śmierdziuch to bardziej niszowy, wiecie, jak w sam raz dla tej grupy modnych ostatnio ludzi, z której śmieją się na demotach, ale nie pamiętam jak się nazywa :P


Nie wiem może komuś faktycznie szalenie pasuje a ja właśnie obrażam jego uczucia. Postanowiłam więc poszukać w nim pozytywnej strony. No i mam: SZKLANY słoiczek z matowego szkła! Łaa, to już nie tani plastik jak z apteki. I nalepka srebrna a nie biała z bloku rysunkowego. I zakrętka też srebrna z takim fajnym lustrzanym rowkiem :] Się umyje i będzie na coś, bo chociaż zawartość kiepska to prezencję ma :P

Japońską.

Jako-taką :P

Cena: 28zł/50ml TU

niedziela, 22 września 2013

Syrop zamiast szamponu. Bingo Spa bez SLS, kolagen.

BEZ SLES/SLS wiedzą czym przyciągnąć. No i ten kolagen. Jak mogłam się nie skusić wybierając produkty do testów? Szampon sam w sobie jest całkiem, całkiem, tylko ten syrop.. I pojemność. I cena w stosunku do niej. I ogólnie, dość męczący...

Opakowanie: pierwsze co można o nim pomyśleć, no syrop jak nic. Nie wiem co spece w Bingo mają z tymi opakowaniami, że prawie wszystkie są jakieś takie nieużytkowe.

Tutaj mamy ciemny plastik i duży wlew. Oj duży, a szampon płynny. I zakrętkę, którą trzeba za pierwszym otwarciem przekręcić i oderwać, jak w syropach. Wszystko się zgadza.


Wydajność/Pojemność:: jak już jestem przy tej płynności, to może przejdę i tu. Wielka dziura, 100ml i zakrętka zamiast zatrzasku nie idą w parze z wydajnością. Szampon wystarczył mi na ok miesiąc mycia, a włosy myję co 3 dni. 2 razy, ale jednak co 3 dni. Kiepsko biorąc pod uwagę cenę: 12zł. To już 30zł za standardowe 250ml. Oj.. 

W tym momencie jakość powinna powalać na kolana.

Użytkowanie: Moja pierwsza wieczorna randka z tym panem przyprawiła mnie prawie o zawał serca. Wylewam sobie tą czystą płynność tym wielkim otworem i nakładam na włosy. Pierwsze mycie, przy ilości olejów jaką nakładam, nie wytwarza u mnie piany nigdy i niczym. Dlatego myję 2 razy. Drugie podejście, piana jest, więcej piany, mega dużo piany, o matko WŁOSY MI SIĘ ROZPUSZCZAJĄ?! Miałam jeszcze w pamięci wpis Pani Domu o jej przygodzie z felernym produktem pewnego dużego producenta, więc to było moje pierwsze skojarzenie. Aż przerwałam mycie i zaczęłam w panice płukać włosy i ciągać je w każdą stronę sprawdzając, na ile stały się gumowate.

Taka ta piana była jedwabista.

Serio, mogli uprzedzić na opakowaniu, chociaż dać w obietnicach na etykietce coś w stylu: "Nasz szamponik zapewni Ci zdrowe włosy, skórę głowy i tak jedwabistą pianę, że przed użyciem skonsultuj się ze swoim kardiologiem, bo czegoś takiego na bank nigdy nie doświadczyłaś".


Także ja uprzedzam i wiedzcie o tym. Piana jest tak jedwabista, że jej miękkość można porównać do miękkości uzyskanej kwasem. Długo się przyzwyczajałam do takiego luksusu, a jak już mi się udało, to  wrednie mi się skończył. I teraz za tym tęsknię :(

A działał w sumie dwojako i u mnie dopiero przy wsparciu w postaci porządnego naolejowania przed myciem, rozwijał swoje jedwabiste skrzydełka. Wtedy włosy miałam mięciutkie i błyszczące, pozbijane w stabilne loczki. Bez olejowania, przy myciu na suchara, spisywał się jak każdy inny przeciętny szampon: mył i nie podrażniał, ale nic więcej. I nie plątał mi włosów, bo czytałam, że niektórym plątał. Ale czytałam też, że nie wytwarza piany...

W komentarzu napisałam, że owszem, u mnie wytwarza i komentarz został usunięty. Dziwne.

Konsystencja: mocno płynna. I taka właśnie syropiasta, jakby lepiąca. Lepiąco - lejąca.

Zapach: Okrutny zapach syropu mandarynkowego z tych bardziej traumatycznych zakamarków mojego dzieciństwa. Nie radzę wąchać z butelki, jeśli też macie wstręt do syropów. Na głowie w postaci jedwabistej piany staje się znośniejszy, ale nadal mdlący. Niestety, lubi pozostawać na włosach, konieczne było u mnie używanie po nim tych bardziej pachnących odżywek, coby zakamuflować syropowego śmierdziucha. Działało, zapachy na szczęście się nie mieszały.


Dla mnie używanie go było dość męczące i cieszyłam się z małej pojemności. Ale gusta są różne, komuś mógłby się pod tym względem w sumie spodobać. Biorąc jednak pod uwagę samo działanie, szału nie ma, chociaż wzięty sposobem pozytywnie wyróżnia się z tłumu. Jednak nie na tyle, żeby płacić za niego taką kasę. I ogólnie to trzeba by go kupować chyba w hurtowych ilościach, żeby na trochę wystarczył.

Nie opłaca się. Chociaż jeszcze spójrzmy na skład, bo ma zarąbiście krótki i prosty. Tylko detergentu jest więcej niż wody, hmm..

Skład: Lauramidopropyl Betaine, Aqua, Cocamide DEA, Propylene Glicol, Citric Acid, Collagen, Parfum, DMDH Hydantoin, Methylochlorosothiazolinone, Methylisothiazohnone.

Cena: 12zł / 100ml do kupienia TUTAJ

Taka kosmetyczna ciekawostka jak dla mnie.




piątek, 13 września 2013

Bioliq - Serum do Twarzy, a więc to jednak ma sens :)

Do tej pory wszyskie sera, wody termalne, mgiełki i całą resztę oprócz toniku i kremu uważałam za zbędną fanaberię i sztuczne kreowanie potrzeb. No bo jak już mam ten krem i on nawilża dobrze, to co jeszcze więcej mogę chcieć. Więcej nawilżenia? No to kupię lepszy krem ot co. Po co się babrać dodatkowo i tracić czas.

Jednak po wypróbowaniu dzisiejszego bohatera diametralnie zmieniłam zdanie i od tej pory zamierzam regularnie zaopatrywać się w tego rodzaju specyfiki :) Cóż 1:0 dla producentów :P Okazuje się, że tego typu kosmetyk stanowi dla mnie uniwersalną podstawę i koło ratunkowe. I potrafi wyciągnoć coś nawet z bublowatego kremu. No i samo aplikowanie jest taakie fajne :D

Opakowanie: O to właśnie to. Bajer! :D Tutaj łączą się moje niespełnione marzenia o byciu chemikiem i gwiazdą Holiłudu. Mamy szklany pojemniczek z pipetką, elegancki i malutki, z matowego szkła. I jak tak sobie pipetkuję to czuję spełnienie, bo w sumie tylko to podobało mi się w kwestii bycia chemikiem :P A co do gwiazy. Opakowanie samo w sobie wydaje się być z tych bardziej ekskluzywnych. Wprawdzie brak tu złotych wstawek i glamuśnych zawijasków, ale szkło to jednak szkło a nie plastik.I jeszcze matowe.


Tak z przyziemnych rzeczy to nic nie przecieka, można nosić w torbie i upuszczać na kafelki. Prędzej zniszczymy sobie podłogę niż rozbijemy czy chociaż zarysujemy flakonik. Sprawdzone. Czego się nie robi dla rzetelnej recenzji :>

Chociaż jedna rzecz mnie wkurza. Szyjka jest zbyt wąska i za każdym razem muszę używać wielkich pokładów skupienia żeby nie ocierać pipetką o brzegi i nie rozsmarowywać tym produktu na zewnątrz. A uwierzcie, o 5:15 rano te pokłady są naprawdę niewielkie.

Za to szklany patyczek sięga praktycznie do dna, więc pewnie większych problemów z wydobyciem resztek nie będzie. I dobrze.

Zapach: Ledwo wyczuwalny, w kierunku kosmetycznego ogórka. Całkowicie neutralny. Prawidłowo, w końcu takie sera stosuje się głównie pod kremy, więc fajnie jest nie robić sobie bomby aromatycznej tuż pod nosem i w okolicach oczu.

Konsystencja: wodnisto żelowa. Mi się kojarzy z taką dopiero co rozpuszczoną galaretką :) I nieprawdą jest (oj jest, prawdą, jest), że zawszy myślę o jedzeniu.

Działanie: O pierwszym aspekcie wspomniałam już przy okazji poprzedniego postu. Serum CUDOWNIE podbija działanie kremów i kiedy używam sobie jakiegoś i w pewnym momencie zbieg różnych nieprzyjaznych czynników powoduje zwiększenie przesuszu, to zamiast żonglować różnymi mazidłami używam sobie pod aktualny serum i problem solved.


To też bardzo fajna opcja kiedy kupiliśmy jakiegoś przeciętniaczka, a szkoda nam go zużywać do stóp. I nie, nie mamy w lodówce pół produktów, bo tak i już. Używamy sobie serum i pięknie denkujemy kremik.

Ogólnie podbijanie działania kremów jest fajne same z siebie.

Jak mamy lato i twarz nam sie poci to takie serum też jest dobrym rozwiązaniem, bo ma super lekką i nieklejącą się konsystencję. Lubiłam używać go solo w gorące dni.

A oprócz wygody i kwestii ekonomicznej muszę przyznać, że nie tylko nawilża, ale i upiększa, serio. Nie wierzyłam w to, w ogóle to myślałam, że dostanę jakaś klejącą się glicerynową wodę i o wielkie mi serum, a tu jest całkiem przyjemnie, ale o tym już pisałam. Otóż pewnego dnia przyglądam się sobie w lustrze i myślę, cholera, wyładniałam jakoś! Zmniejszyły mi się przebarwienia, ogólnie jestem jakaś taka mniej czerwona, mam mniej bruzdek, skórę dziwnie napiętą i gładką w wyglądzie, promienną, o przyjemnym kolorycie, co ja ostatnio robiłam? Zakochałam się? Nie no, to to było z 8 lat temu, wiadomo, że takie rzeczy dodają uroku, ale aż tyle to nie trwa. Zaraz, coś zmieniałam ostatnio w pielęgnacji? Noo dodałam serum. Nie wierzyłam, odstawiłam, po tygodniu pomachała mi dawna, brzydsza ja. Wróciłam i znowu jestem ładna. Teraz zastanawiam się, czy odrazu po dobiciu do dna iść do apteki i kupić sobie drugi Bioliq, czy zaeksperymentować i postawić na coś innego.


Wydajność: chociaż biorąc ją pod uwagę, to mam jeszcze kupę czasu na zastanawianie się, bo kurczę, prawie go nie ubywa. Na całą twarz wystarczają mi 3 tyci kropelusie, także jego pojemność w liczbie 30 ml nie jest wcale taka mała.

Od siebie polecam. Wiem, że był w którymś z pudełek i ostatnio jakoś mocno się reklamowali. Normalnie bym pomyślała, że pewnie znowu jakiś przeciętniak, ale nie, jest świetny i nie wiem jak by teraz żyć bez niego :) Chociaż widziałam, że opinie zbiera różne. Jak dla mnie producent na opakowaniu nie kłamał.

Cena: 15-25zł zależy od apteki.

piątek, 6 września 2013

Zakupy w IWOS, czemu jestem zaskoczona? Bo nie powinnam..

A czemu nie powinnam? Bo chciałabym, żeby w końcu tak wyglądały standardowe zakupy. A ze świecą szukać sklepów, które traktują klienta w ten sposób.

Zaznaczam, że ze sklepem nie współpracuję, piszę ten post z samej siebie, bo warto polecać to co dobre. Sama wolę zaglądać do sprawdzonych i polecanych miejsc, szczególnie takich, w których wydaję pieniądze, niż ryzykować w ciemno.

No więc co mnie tak zaskoczyło? Profesjonalizm i troska o klienta na KAZDYM etapie zakupów. Wymienię może w punktach:

- super szybki kontakt. Na każe pytanie otrzymywałam odpowiedź w praktycznie pół godziny. Dobrze czuć, że nie jestem jako klient pozostawiona sama sobie. Ktoś o mnie dba, ktoś się stara. Moje zaufanie rośnie.

- utworzyłam swój koszyk praktycznie miesiąc temu i bez logowania. Po tym czasie nie został wykasowany. Np. na Kalinie musiałam dodawać wszystko do zakładek w przeglądarce, bo chwila i wszystko się czyściło. Upierdliwa sprawa. Tutaj problem wyeliminowany.

- Miałam kłopot z realizacją zamówienia. Po prostu strona nie szła dalej tylko się odświeżała i tyle. Napisałam do sklepu. Oczywiście odpowiedź błyskawiczna. Okazało się, że 2 produkty, które miałam w koszyku przez ten miesiąc zwyczajnie się sprzedały i przez to system widzi błąd. Wystarczyło je usunąć i poszło. W naszych mailach przewinęło się stwierdzenie, że zależało mi na tych produktach. Pytałam też kiedy będą dostępne. Zadnego nie wieeeem, zależy od dostawcy, dostałam konkret: będą tego i tego dnia. Ekstra. Mało tego, przesłano mi nawet 5% zniżkę aby jednak "zachęcić mnie do zakupów" :). Drobiazg, ale bardzo miły. Starają się o mnie, jestem ważna.

- O informowaniu mnie na każdym etapie o stanie realizacji zamówienia już nawet nie wspominam. Maila dostawałam po każdej akcji. To też nie takie oczywiste, często w sklepach internetowych dostaję tylko jednego: że zamówienie przyjęte i na tym koniec. Tutaj wiedziałam co się dzieje.

- Dalej: po wysyłce przesłano mi link do śledzenia przesyłki na stronie Poczty. Wow, to mi się jeszcze nie zdażyło, normalnie sklepom nie chce się bawić w takie "drobiazgi"

- I wisienka: przy rejestracji przeważnie podaje się nr telefonu. Robiłam teraz w jednym czasie zakupy w kilku sklepach i w każdym wymagali. Tylko na IWOS.pl faktycznie z niego skorzystali. Wyobraźcie sobie jaka byłam zdziwiona, kiedy dostałam sms od Poczty, że moja przesyłka będzie dostarczona tego i tego dnia. Nie dość, że i tak mogłam ją śledzić na stronie to jeszcze dostałam smsa.

- A i jeszcze jedno: przy zakupie powyżej 180zł, wysyłka gratis. To też nie jest tak często praktykowane, spotkałam się nawet z polityką wzrostu kosztów wysyłki przy wzroście wartości (i wagi) zamówienia).


Komuś w końcu się chciało! Czuję się dopieszczona w każdym calu. Do tego przystępne ceny, naturalne produkty, przejrzysta graficznie strona, często nowe zniżki na produkty, no i sklep jest prowadzony przez małżeństwo, które po narodzinach córeczki zaczęło interesować się bezpieczniejszą, naturalną pielęgnacją i zapragnęło się tym podzielić, stąd wszystkie produkty są dokładnie dobierane, zanim pojawią się w sklepie.

Dla mnie raj, narazie nie szukam innego sklepu. Mam w jednym miejscu wszystko czego potrzebuję i to z jaką oprawą.

Polecam i jeszcze raz polecam!

A tu moje zakupy:

Masa naturalnych mydełek, 2 pasty do zębów, 2 balsamy, 2 żele pod prysznic, 2 kuracje do odnóży od Sylveco, no i Henna Khadi, w końcu wypróbuję :) Wszystko co najmniej po 2, zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać :]

Aż mi ślinka cieknie jak na to patrzę :D Oczywiście, przesyłka doszła ekspresowo i perfekcyjnie zabezpieczona. Czujecie się skuszone? :> Bo jeśli tak to KLIK!



wtorek, 3 września 2013

Wyniki Oddawajki :)

Co tu będę przedłużać, szybka notka przed wyjściem, w biegu uporałam się z losami i oto mamy zwycieżczynię mojej skromnej oddawajki :)

Ale zanim wkleję screena z losowania, chciałabym przypomnieć, że osoby, które dodały się do Obserwatorów tylko na czas rozdania i zaraz po ogłoszeniu wyników uciekną, nie będą brane pod uwagę przy następnych zabawach. Ten temat był już poruszany na blogu dość obszernie, więc właściwie na tym zakończę tą mniej przyjemną część :)

A teraz czas na zwyciężczynię:


Puszko, już do Ciebie piszę :) Czekam na odpowiedż do piątku :)





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...