Obserwatorzy

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Sylveco - NIE dla mnie - 4 produkty, ten sam efekt

Wygląda na to, że pojawiam się tu od święta do święta :( W dosłownym znaczeniu. Zwątpiłam już w sens swojego blogowania, postanowiłam nie wracać. Totalny brak czasu i permanentne niewyspanie sukcesywnie odsuwały mój aktywny pobyt tutaj, jednak zaskoczyła mnie ilość codziennych wejść na bloga, pomimo mojej 3 miesięcznej nieobecności. Byłam pewna, że jeśli nie ma regularnych notek, takie miejsce jak moje umrze, lecz okazało się inaczej.

 Postanowiłam więc wyluzować, będę dodawała wpisy bez sztywnej formy jaką sobie nieświadomie narzucałam wcześniej. Wszystkie te mądre rady, których się naczytałam: Jak blogować, jak nie blogować są o kant tyłka. Bo przecież subiektywne. Dopiero podczas mojej nieobecności i przy rozważaniach nad usunięciem bloga uświadomiłam sobie, że to moje miejsce do diaska i mogę je sobie prowadzić jak chcę. Nie muszę trzymać się schematu, podpunkt pod podpunktem, notka co 3 dni.

Wpisy będą więc publikowane dość nieregularnie, po prostu kiedy będę miała czas, ale tak szczerze to kogo to obchodzi, przecież nikt specjalnie na nie nie czeka :) Czyli luzik, od teraz tworzę miejsce totalnie na chiloucie, w końcu również dla siebie :)

Zapraszam więc na coś całkiem niezobowiązującego, no i to już ostatnie moje tego typu nudne wynurzenie ;) Od teraz normalne notki bez wstępniaków z usprawiedliwieniami.

Jak mogłabym określić produkty marki Sylveco, których używałam? Tłuszczą, brzydko pachną i nic nie robią mojej skórze. Niestety.

Naczytałam się o nich dużo. Wielki szał panował swego czasu w blogosferze. Polska firma tworzy produkty ze świetnymi składami i w świetnych cenach. Dziewczyny się zachwycały działaniem, mi leciała ślinka. W końcu dorwałam swoje kąski i.. żałuję, że się na nie tak rzuciłam. Bo na siłę zużywałam 4 dla mnie bubelki.

Rokitnikowa pomadka ochronna:

Zarąbisty skład. W końcu produkt do ust, który można zlizywać ze spokojem ducha nie martwiąc się pochłanianą chemią. Nie roztapiała mi się w kieszeni, ładnie sunęła po ustach, jedynie opakowanie kiepskiej jakości gubiło zatyczkę, no i ten okropny zapach tuż pod nosem.. Byłoby do zniesienia, gdyby działanie mi to rekompensowało.


Nic z tych rzeczy. Efekt po posmarowaniu był taki, jakby nałożyć olej na spierzchnięte wargi: tłusta warstwa tylko potęgowała uczucie suchości pod spodem. Nici z regeneracji. Ochrona przed wiatrem i mrozem owszem była, ale gdybym posmarowała się smalcem też bym ją miała.

Regenerująca kuracja do rąk + to samo, ale do stóp:

Składy różnią się od siebie nieznacznie: w miejscu rumianku jest wawrzyn, w miejscu żółtego nieoczyszczonego wosku pszczelego dano oczyszczony biały, a w miejscu rokitnika rozmaryn, reszta identyko.


Co robią oba? Niewiele. Tłuszczą, nie wchłaniają się prawie wcale, śmierdzą aż zbiera mi się na nudności (kuracja do rąk capi o wiele mocniej), nie mówiąc już o jakimkolwiek nawilżeniu czy regeneracji. Skóra po posmarowaniu, pod warstwą tłuszczu, jest nadal sucha i nieprzyjemnie ściągnięta. Nie ma mowy nawet o chwilowej uldze jaką dają pierwsze lepsze kremy ze sklepowej półki. Nie pomogły nawet bawełniane rękawiczki i skarpetki dołączone do opakowań. Zero pozytywnego efektu.


Kurację do stóp zużyłam w bólach do końca, ponieważ zwyczajnie nie lubię wyrzucać kosmetyków. Kuracja do rąk leży w połowie jeszcze pełna i czeka chyba na przeterminowanie, bo po kilkunastu dniach używania doprowadziła moje dłonie do dwukrotnie większego przesuszu i pękania skóry. Podejrzewam rumianek, z którym jak się okazuję chyba się nie lubimy.

Lekki krem nagietkowy:

O nim naczytałam się najwięcej i pokładałam również największe nadzieje. Miałam nawet próbki po których nie poznałam, że się nie polubimy, taka byłam nastawiona na coś cudownego. Przecież U WSZYSTKICH się sprawdził, wszyscy zachwycali się delikatnym zapachem, szybkim i całkowitym wchłanianiem i pupcią niemowlaczka. Zapach jest okropny, chociaż fakt, nie tak intensywny jak w produktach do kończyn, wchłania się kiepsko i o ile jeszcze jako tako dawało się to znosić w zimniejszych miesiącach o tyle przy temperaturze 20+ jest na niego stanowczo za gorąco i twarz mi się pod nim dosłownie kisi.


Nawilżania i regeneracji naturalnie brak, sucha skóra i uczucie ściągnięcia wytrwale nie ustępuje.


Więcej prób już chyba nie podejmę..
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...