Obserwatorzy

sobota, 27 lipca 2013

Kosmetyki za grosze, używacie?

Sama przyznaję, że wcześniej miałam dość spore obawy i pewnie nie sięgnęłabym po nic podejrzanie taniego. Jednak w różny sposób takie produkty do mnie trafiały same, więc wypróbowywałam. Czasami z wielką dozą nieufności, a czasami używałam sobie w najlepsze nic nie podejrzewając, a dopiero później dowiadywałam się ile kosztowały :)

Czy było się czego bać, albo czy w ogóle warto zapuszczać się w te rejony półek? W moim przypadku nic złego się nie działo, ale moją skórę ciężko znokautować. I tu też rozpoczyna się kwestia uczciwości producentów. Jaki jest koszt wytworzenia przeciętnego drogeryjnego kremu za 15zł? Faktycznie niewiele poniżej tych 15zł, czy może np. 2zł, czyli tyle samo ile kremy, po które ze strachu nigdy nie wyciągnęłybyśmy rąk? Ile wynoszą w takim razie marże lub sztucznie zawyżane ceny w celu zapewnienia ułudy lepszej jakości? % na kampanie reklamowe? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy, więc jak zwykle dochodzimy do wniosku, że wiemy iż nic nie wiemy. Podejrzewam, że niejedna szminka za 5zł będzie identyczna jakościowo do tej za 25zł, tylko w tym drugim przypadku producent był cwańszy i mydli nam oczy, a my płacąc więcej czujemy się bezpieczniej. 

Tak naprawdę ja już dawno przestałam się tak czuć. Wiem, że wysoka cena nie jest gwarancją bezpieczeństwa, a nawet rozszyfrowanie w 100% składu też nią nie jest. Proporcje, receptura, warunki produkcji i jakość poszczególnych składników, sposób przechowywania itd. tego nie wyczytamy z opakowania. Smutne, jesteśmy więc zdani na testowanie na sobie wszystkiego i w sumie błądzenie po omacku. Zaszkodzi, nie zaszkodzi, skąd miałaś wiedzieć, że akurat ten tonik a nie inny spowoduje wysypkę.

Wkurza mnie to. Czasami machnę się na coś droższego, wezmę bez namysłu, a później siedzę i się zastanawiam, za co ja zapłaciłam tyle pieniędzy? Za średnią jakość, chemiczny zapaszek i tandetnie wykonane opakowanie? Ciężko to dostrzec, placebo robi swoje, wydaliśmy grubszą kasę, to często długo nie widzimy tych wszystkich mankamentów śmiejących nam się w twarz.

Bywa też odwrotnie, jak np. ja z tym pudrem:

Puder MADAM

O firmie nigdy nie słyszałam. Otworzyłam opakowanie, ciężkie całkiem porządnie wykonane z lusterkiem. Pomiziałam, no puder jak puder, na twarzy nic się z nim nie dzieje, matuje na długo, nie robi plam, nie pachnie dziwnie, nie pyli, przyjemnie się go używa, jestem zadowolona. Po wieelu miesiącach sprawdziłam go w necie. Nie znalazłam już tego konkretnego egzemplarza, ale inną, pewnie odśieżoną wersję. Zgadnijcie ile kosztuje, 2zł! SZOK


Gdybym odrazu wiedziała ile kosztuje, pewnie nawet bym go nie dotknęła ze strachu. Albo odrazu znalazła same wady, bo przecież za taką cenę nie może być w nim nic dobrego. A jednak! I kolejne pytanie: na ile nasza ocena produktu to rzeczywiście nasze odczucia, a na ile psychika, świadomość ceny i opinii innych?


A teraz skład:
talc, magnesium stearate (Związek organiczny), kaolin (glinka), corn starch(skrobia kukurydziana), isopropyl stearate, zinc stearate(Związek organiczny), methylparaben, octyldodecanol (emolient), lanolin, petrolatum, parrafinum liquidum, tocopheryl  acetate(synetyczna witamina E) parfum, mica, barwniki


Widzicie co tu jest na początku?! I ogólnie, spodziewaliście się pewnie samych rakotwóczych chińskich chemikalii, a tu proszę, całkiem przyjemnie. Ja jestem w szoku. Pozytywnym szoku.

Tutaj za to cena odpowiada jakości. Wprawdzie nie wiem ile kosztował konkretnie, ale jest produktem Tescowym, więc pewnie niezbyt wiele.

Shea Butter + Coconut Body Lotion

Fajna nazwa. Szkoda tylko, że patrząc na skład to tytułowe masło shea i kokos znajduje się gdzieś na samym końcu w śladowych ilościach, daaaaaleko za zapachem. Ogólnie parafina, gliceryna, silikon i zapchajdziury. No ale dobra, skład to nie wszystko, działamy.


No i nie podziałałam.  Balsam wali chemią, która siedzi na skórze jeszcze długo po aplikacji, więc na ciało nie dałam rady go nakładać. zużyłam w bólach do rąk i stóp, chociaż czułam bezsens tej czynności, gdyż nic a nic nie nawilżał. Muszę oduczyć się tego zużywania na siłę...

Cena zapewne adekwatna do jakości.

Lepiej już było z biedronkowym kremem. To chyba jeszcze stare wersje, bo widzę, że na ich stronie pojawiły się nowe opakowania, chociaż u mnie w sprzedaży ciągle jeszcze są te.

Balsam do Stóp Be Beauty

Śmierdział ctrynowym płynem do naczyń, ale w działaniu był całkiem dobry, muszę przyznac, że nawilżał porównywalnie do droższych odpowiedników z drogerii. Ładnie się rozprowadzał i szybko wchłaniał, dałabym za niego nawet 3x więcej.


Cena 2,99zł.

Peeling do Stóp Be Beauty 

Tutaj tez sukces. Zapach identyczny co kremu, ale działanie równie przyjemne. Dobrze scierał, nawet bardzo dobrze. Stópki były mięciutkie i gładkie po wszystkim, a ja czułam, że coś z nimi robię, a muszę powiedzieć, że lubię mocne zdzieraki. Ten mi odpowiadał i pewnie jeszcze po niego sięgnę. Trzeba tylko pamiętać, żeby peelingować stopy uprzednio lekko osuszone ręcznikiem, wtedy będzie ok, inaczej peeling tylko się ślizga nic nie robiąc.

Cena: 2,99zł

Dezodorująco - Antyperspirujący żel do stóp Be Beauty

Musiała trafić się jakaś zakała :) Ten żel to kompletny niewypał, okrutnie śmierdzi jakimś syropem na gardło, a poza tym wkurza jeszcze bardziej i w sumie szkodzi. Może miałby szansę zadziałać, bo już za wodą zawiera w składzie aluminum chlorohydrate, ale zaraz za nim alkohol denat i glicerynę. I właśnie tak czuć. Później jest nawet ten wyciąg z szałwii, ale co z tego.

Żel jest rzadki, wręcz lejący, ciężko go aplikować, a do tego nie wchłąnia się tylko zastyga warstewką na skórze, coś w stylu surowego bialka z jajka, i wysusza okrutnie. A do tego jak zastyga to ściąga trochę skórę, nic przyjemnego. Nie, dziękuję, aż wywaliłam do kosza, nawet ja nie dałam rady.

Cena: 2,99zł

Błyszczyk do ust Glance Shine - Quiz

Hah do złudzenia przypomina ten z Loreala Glam Shine, nawet nazwę podrobili :D Ogólnie byłby całkiem przyjemny, pachniał ładnie mambą i nieźle się prezentował, chociaż nie przepadam za takimi kolorami, ale trochę kleił usta. Tak w sumie, gdyby odcień był ciemniejszy, to bym używała, bo nie było to aż tak bardzo uciążliwe. Czyli do przyjęcia.


Cena: 5,50zł

Cienie Fashion Trendy - Quiz

Tutaj pełen sukces, cienie niczym nie odbiegają od swoich droższych kolegów. Mięciutkie, dobrze napigmentowane (no poza żółtym), nie pylą, ładnie się nakładają i blendują, nie rolują się, a na powiekach wytrzymują cały dzień. Koralowy jest moim ulubieńcem i często używam go solo z kreską, albo dodaję nim kolorku nakładając na ciemniejszy makijaż np. w zewnętrzne kąciki. Tak, widać go i nie, nie rozciera mi cieni pod spodem. Jestem na tak :)


Cena: 3,99zł.

Eyeliner - Quiz

Tutaj już gorzej, kredka raczej z tych  tępych i trudnych. Cięzko się nią pracuje, cięzko rysować kręskę, a już o roztarciu nie ma mowy. Do tego ten jasny kolor, można się namachać a i tak prawie nic nie będzie widać, żeby chociaż nadawał sie na linię wodną, no ale z racji swojej tępości, nie nadaje się.


Cena: 2,45zł


Wychodzi 50:50. Czyli w moim przypadku więszka szansa, że nie trafię na bubla jeśli kupię coś w wyższej cenie (specjalnie nie piszę, że z wyższej półki, bo cholera skąd mamy wiedzieć co faktycznie zasługuje aby tam stać), chociaz i tak spodziewałam się o wiele gorszego wyniku, bo ja wiem, że jakieś 90% z takich tanioszków to czyste zło i truciciele.

Kiedyś wszystko było takie proste, oglądało się reklamy i wiadomo było co kupic ;) A teraz człowiek coraz bardziej uświadomiony, głupieje. Drogie nie zawsze = dobre, tanie, nie zawsze = złe, nie wiadomo po czym poznać, dopiero po zakupie i użyciu. Jesteśmy królikami doświadczalnymi z których koncerny doją kasę. 
I taką mam właśnie płentę na koniec...

Tylko coraz bardziej się tym wszystkim irytuję, kiedy widzę, jak małym kosztem można zrobić coś porządnego, w takim razie te wszystkie droższe produkty powinne być już przecudowne. A nie są. Czy nadejdą kiedyś czasy, że będziemy płacić dokładnie za to, co dostajemy, na jasnych zasadach, bez naciągania? Marzenia..

poniedziałek, 22 lipca 2013

Tisane na usta i paznokcie :)


Ostatnio pisałam o pomadce z filtrem Suntime, którą dostałam do testów od Herba Studio. Herba Studio kojarzyłam z kultowego już chyba balsamu Tisane w słoiczku, na którego pozytywne recenzje ciągle cię natykałam, chociaż sama nie miałam okazji go wcześniej wypróbować. Teraz już miałam i całkowicie rozumiem ten ogólnie panujący zachwyt :>

Do paczuszki chojną ręką nawrzucano mi próbek 1,5g każda. Po zliczeniu gramatury okazało się, że razem wychodzi niecałe 5 standardowych słoiczków, więc przetransportowałam połowę do pojemniczka po innym balsamie (dobrze, że zbieram takie rzeczy ^^) i sobie używam. Na początku stosowałam go tylko do ust, ale raz coś mnie tknęło i posmarowałam nim paznokcie i skórki. I to był bardzo dobry pomysł :)


Opakowanie: saszetka, bardzo ładna, wygodna, poręczna, nie no żartuję, nie wypowiadam się w tej kwestii :]

Zapach: ogólnie nie wiem o co chodzi, że ludziom wydaje się on miły i miodowy. Dla mnie jest strasznie podobny do naturalnego balsamu Egyptian Magic, który wcześniej recenzjowałam. Oba mają cechę wspólną: wosk pszczeli, miód i oliwę z oliwek w składzie, no i to czuć :) Bardziej ten wosk i oliwę niż miód. Dla mnie ok, widać, że przeważają naturalne składniki, a to akurat bardzo porządan w preparacie do ust. Tym bardziej ok, że po nałożeniu na usta, zapachu wcale nie czuć, więc nie ma się co obawiać, że komuś może nie odpowiadać na tyle, że nie mogłby używać.

Smak: Jak dla mnie bezsmaczny, ale jak tak lizać na siłę usta to w końcu czuć trochę oliwą :)

Nic nie może się zmarnować :)


Działanie: No i najważniejsze. Tutaj faktycznie mamy do czynienia z nawilżeniem. Nie tam chwilowym zamaskowaniem suchych skórek i do następnego mycia, ale takim rzeczywistym nawilżeniem i poprawą na dłuższą metę. Smaruję się tym balsamem na noc i to mi wystarczy, bo suchych skórek już dzięki niemu nie miewam i w dzień nie potrzebuję ponownych ratunkowych aplikacji. A to wcale nie takie oczywiste, ten stan rzeczy wcale niełatwo u mnie osiągnąć. Lubię malować usta, lubię szminki i błyszczyki, ale przeważnie kosztuje mnie kupę pracy utrzymywanie ust w takim stanie, żeby te moje szminki prezentowały się na nich jak trzeba i nie straszyły ludzi. Teraz jest ekstra, używam nawet tintów i trwałych (czyt. wysuszających) pomadek, a moje usta trzymają się dzielnie :) Pewnie i tak kupię następnym razem coś innego, moja własna ciekawość mnie przechytrzy, ale wiem, że tak czy siak mam już pewniaka, do którego mogę śmiało wracać. Mam tylko nadzieję, że niczego nie zmienią w recepturze ;)

I jeszcze kwestia paznokci. Ostatnio paznokcie i skórki mam w opłakanym stanie (praca i jeszcze raz praca, to wszystko przez nią :) ), przestałam je nawet malować, bo nie ma sensu i próbuję trochę odżywić. Wiem, że Herba S. ma jeszcze w ofercie balsam właśnie do nich, więc niewiele myśląc wtarłam na próbę ten mój naustny, tak ze 3 razy jednego dnia w paznokcie i skórki i okazało się, że efekt był już następnego :) Teraz wcieram go sobie regularnie i płytka przestała mi się rozdwajać, a skórki straszyć pęknięciami i zaczynają wyglądać po ludzku, a ja już nie chowam palców przed ludźmi. Chociaż przy takim trybie życia muszę teraz o nie dbać regularnie, bo zniszcenia dochodzą na bieżąco, więc nie ma zmiłuj.

Teraz już całkiem mam chętkę na ten ich balsam już typowo do paznokci, tym bardziej, że różnią się składam, a skoro ten działa chociaż nie jest dedykowany do takiej pracy to jestem bardzo ciekawa jak spisze się jego brat :)


Chociaż będzie musiał poczekać, bo teraz mam w planach testy innej odżywki, więc narazie wszystko odstawiam i przywracam paznokcie do stanu zniszczonego. Nie będzie to niestety żmudne i trudne do osiągnięcia, max 2 dni w pracy, eh :) Tym bardziej jestem pełna podziwu dla tego balsamiku, że sobie poradził z taką masakrą :) Z czystym sercem polecam, skoro dał radę skórkom i paznokciom to juz wiadomo co wyrabia z ustami :>

Cena: 4,7g / 7,50zł


środa, 17 lipca 2013

Kto pamięta o ochronie przeciwsłonecznej ust? SPF 30 Suntime TISANE

No właśnie :> Namiętnie wcieramy w siebie tony filtrów do ciała i twarzy, cierpimy katusze z ich toporną konsytencją, ogólnie odwala się tu kawał ciężkiej roboty i co?  Diabeł tkwi w szczegółach. A usta? ^^ Ja szczerze mówiąc całkiem o nich zapomniałam, a przecież to bardzo delikatny rejon, więc czemu tak po macoszemu traktowany? Bez sensu używać balsamów do ratowania przesuszu, dbać ogólnie o twarz, a usta zostawiać bez ochrony, wesoło wystawiając je dzień w dzień na słonko.

Tak szczerze to nawet nie wiedziałam, że usta można jakoś przeciwslonecznie chronić, bo przecież kremu z filtrem na nie nikt nie nałoży. Wprawdzie jest np. Carmex z SPF 15 i inne takie, ale tyle faktora to prawie nic, więc specjalnie, typowo ochronnie się nie liczy.

Aż tu odzywa się do mnie Pani Anna z Herba Studio i proponuje test ich nowej pomadki przeciwsłonecznej z filtrem uwaga, SPF 30. To takie istnieją? :) Ano istnieją, co za ignorant ze mnie, po prostu nigdy ich jeszcze nie widziałam w drogerii. Rzeczy albo drogie, albo trudnodostępne i ogólnie mało ich. Np. z  spf  50 znalazłam tylko La Roche Posay za 30zł. Z faktorem 30 z 3 inne rodzaje i tyle, w tym jedna Nivea, a dwóch pozostałych firm nie znam nawet ze słyszenia. Kiepsko, więc moje ignoranctow uważam za po części usprawiedliwione :)

Teraz jednak czuję się oświecona, naustnie przekonałam się o działaniu i zasadności stosowania takich specyfików, więc pomadka z filtrem zagości u mnie na stałe. I nadszedł też czas na dziwienie się, czemu tak późno. A teraz konkrety:


Opakowanie: No tak ogólnie to jak zwykle w przypadku sztyftów szału nie ma. Jedyna dobra rzecz to blister i pewność, że zawartość nowa i niemacana. No i jak się wysunie to i wsuwa się z powrotem, bo to też nie takie oczywiste :P A reszta, średnio. Plastik już po kilku dniach zwykłego noszenia w torebce popękał mi z dwóch stron, do tego mechanizm chodzi ciężko, coś się w środku szoruje i skrzypi, pachnie tandetą i tylko czekam kiedy mi się wszystko rozleci. Niedobrze, biorąc pod uwagę fakt, że sporo ludzi pewnie kupi taką pomadkę z przeznaczeniem na plażę, czy do uprawiania jakichś aktywności napowietrznych, czyli opakowanie z założenia do warunków nieco ekstremalniejszych niż grzeczne noszenie w torebce, dostanie mocno po tyłku, powinno być solidniejsze od przeciętnego, a jest poniżej tego poziomu.

Tyle tego, że kolorystycznie nawet ładne i ładny jest ten pomarańczowy w środku, ale tutaj co się komu podoba, więc tak tylko sobie gadam.


Użytkowanie: I trzeba być na to gotowym i liczyć się z tym tak samo jak w przypadku dużych filtrów dotwarzowych. Nie jest to fajniutki, mięciutki balsamik do miziania się. Kto tak myśli, a później mówi, że kupił bubel, powinien zastanowić się nad soba i to porządnie :)

Mamy do czynienia ze sporym już filtrem, filtry łatwe w obsłudze nie są, nie powinno być więc zaskoczeniem, że pomadka też będzie trudniejsza. Kupujemy ją w konkretnym celu, więc nie ma narzekania.

Po pierwsze pomadka bieli, ale to absolutnie żaden problem, bo po chwili fajnie się rozpuszcza na ustach i wystarczy ją leciutko wklepać. Wtedy staje się bezbarwna i jest ok.

Pomadka jest tępa w użyciu i wygląda jak rozmieszana z mąką. Czyli nie sunie jak masełko i usteczka nie błyszczą się. Z tym sunięciem to ogólnie nie problem, bo wystarczy ją trochę ogrzać, albo zwyczajnie ponosić w kieszeni, wtedy robi się miększa i jest o wiele łatwiej, chociaż bez przesady, nawet nie ogrzana dużych trudności przy aplikacji nie sprawia. Po prostu jest trudniej niż przy standardowych wersjach i tyle, czego innego się spodziewać.

Co do nie błyszczenia się, dla mnie to akurat plus i już piszę czemu. Otóż nie wychodzę z domu bez pomalowanych ust. Na kolorowo. Sama bezbarwna pomadka nie wystarczy. I kiedy używam takich zwyczajnych, tłustych, moje ukochane szmineczki jednak trzymają się krócej niż zwykle, albo maziają się, no raczej wolę więc używać je na sucho. Czyli albo pomadka ochronna albo szminka/błyszczyk. Tutaj dylematu nie ma. Suntime na ustach jest matowy, nie natłuszcza ich nadmiernie, dzięki czemu mogę go używać przy każdym wyjściu z domu, pod szmineczkę i jest super.


Działanie: Jak już jestem przy tych szminkach. Pisałam, że nie natłuszcza zbyt mocno, ale bardzo, bardzo fajnie nawilża sama w sobie. Doszło do tego, że używam jej już nawet wtedy, kiedy słonka nie zobaczę, bo zwyczajnie fenomenalnie likwiduje suche skórki i jest świetną bazą pod szminki. Nie skraca ich trwałości, ba, nawet sprawia, że wyglądają lepiej, no bo nie ma suchych skórek, no i ogólnie jakoś tak fajniej i równomierniej, coś jakby baza silikonowa pod podkład :) Więc jeśli macie problem z suchymi skórkami, a zwykłe pomadki są dla Was za tłuste, a macie w nosie ochronę SPF to i tak warto kupić :)

A teraz co do ochrony. Nie jestem w stanie stwierdzić w jakim stopniu to zasługa filtra, a w jakim po prostu właściwości nawilżających, ale od kiedy używam tej pomadki i to bez szaleństw i maziania się co pół godz., tak zwyczajnie, pod szminkę, problem z suchymi skórkami, ściągnięciem warg, czy zwyczajną suchością mam z głowy.

I jest jeszcze jedno. Jeśli macie coś z faceta i nie lubicie tłustych konsystencji i z tego powodu nie używacie pomadek nawilżających, a borykacie się z suchymi ustami, to ta pomadka też się sprawdzi, właśnie dzięki właściwościom nawilżającym przy jednoczesnej matowości. Fajna sprawa :) Plus ochrona SPF gratis. I to nie byle jaka bo od UVB ( to od opalania się ) i UVA ( to prawdziwie groźne, co wnika głęboko, powoduje raka i przyspiesza starzenie skóry)

Zapach: W końcu nie mam problemu z opisaniem go: budyń z sosem owocowym, fuj jak dla mnie, ale przynajmniej mało chemicznie :P Na szczęście czuć tylko w opakowaniu, na ustach już nie. Kompletnie bez smaku.


Cena: 11zł w pierwszej lepszej aptece, w DOZ`ach są na pewno, bo sprawdzałam :) No w moich przynajmniej. I na ich stronie też.

Ja polecam, ale tak serio, warto, każdy znajdzie w niej coś dla siebie, byle nie być zaskoczonym konsystencją :)

czwartek, 11 lipca 2013

Cień do powiek nr 7 Madame Lambre




Tak, znowu gości u mnie piękna Madame Lambre :) Tym razem będzie nieco w cieniu, choć sam cień lubi dać o sobe znać :]


Opakowanie: Tak samo jak w przypadku pudrów, mamy wybór. Możemy kupić sobie wkład do paletki w postaci blistra (7,82zł), szkatułkę z 4 cieniami w środku (54,40zł), albo oddzielnie pustą szkatułkę (40,12zł), a później same wkłady albo odwrotnie (chociaż jak widać tak się nie opłaca :) ). Jest też szkatułka bambusowa i na 2 cienie zamiast 4 (20,40zł) na obecną chwilę do kupienia tylko w postaci nieuzupełnionej.

Ja dostałam blister zapakowany dodatkowo w elegancki kartonik. Wszystko porządnej jakości, nic się nie rozlatuje, plastik ani kartonik nie należą do cienkich i delikatnych, jest dobrze.

Sam wkład z blisterka wyciąga się bardzo wygodnie. Ja go sobie przeniosłam do mojej własnoręcznie wykonanej paletki magnetycznej z opakowania po CD i magnesów na lodówkę :D I tam się fajnie przyczepił i sobie siedzi a ja go uzywam :) Chociaż kurczę nie pogardziłabym taką szkatułką, wg mnie nawet te prawdziwe paletki ze sklepu nie umywają się do takiego drewnianego puzdereczka :) Leży sobie pięknie na naszej toaletce i kto by pomyślał, że trzymamy tam swoje cienie, a nie np. biżuterię :) Klasa ^^


Kolor/Użytkowanie: A używam go sobie w jednym konkretnym przeznaczeniu. Mam kolor nr 7, nie znam się w sumie na kolorach, ale tak jakby go opisać to nr 7 jest rozbielonym cappucino. Da mnie za jasny na całą powiekę i tak właściwie po nałożeniu niewiele go widać, ale dzięki temu bardzo fajnie spisuje się do pokreślania/przyciemniania załamania nad ruchomą powieką, kiedy robię delikatniejszy makijaż, np. złożony z samej kreski i tuszu. Rozświetlam sobie wtedy powiekę jakimś ładnym łososiem i do tego ten cień na górze i jest super subtelnie, a efektownie i bez smug.

Wcześniej radziłam sobie zwykłym brązowym i zawsze się wkurzałam, bo 3 pyłki za dużo nabrane na pędzel i już miałam ciemne plamy, które musiałam zmywać żeby móc zacząć próbować pomalować się na nowo. A teraz rach ciach i nie muszę martwić się, że będzie za ciemno, nie muszę wykazywać się hirurgiczną precyzją i sterczeć przy lusterku z wywieszonym ze skupienia jęzorem :) Delikatność tego koloru jest tutaj idealna, bo po prostu lekko przyciemnia i tyle.

Nie jest do końca matem, ale perłą też nie, coś pomiędzy. Daje całkiem przyjemny efekt leciutkiego rozświetlenia.


Konsystencja: Struktura cieni jest różna i tak jak przemacałam wszystkie, które mam, ten jest najbardziej jedwabisty :) Wyobrażacie sobie co się czuje pod palcami głaszcząc puchate futerko małego kurczaczka? No to właśnie taki jest mój dzisiejszy bohater. :) Pewnie mało istotna informacja, ale całkiem fajna ciekawstka :)

Ogólnie cień jest z takich, które wydaje się, że są jakby mokre i miękkie. Bardzo łatwo nabiera się go na pędzel i tu trzeba uważać i nie machać nim po cieniu dłużej niż to konieczne, bo nabierzemy zbyt dużo i  zacznie nam się pylić. Chociaż pylić to złe określenie, bo zbiera się w coś w rodzaju większych skupisk pyłu, takie małe grudeczki. Więc trzeba z nim ostrożnie i raczej tym miększym pędzlem. To jedyny minus. Dla jednych istotny, dla innych mniej, warto jednak o nim wiedzieć.

Cena: 7,82zł

czwartek, 4 lipca 2013

Borowina w domu nie taka straszna, jak stosować + efekty u mnie. SULPHUR Busko-Zdrój

O zabiegach borownowych pewnie słyszała każda z nas. Ja najczęściej od cioć i babć wspominających turnusy w sanatoriach. No właśnie, w sanatoriach. Nie przysłuchiwałam się im więc specjalnie, bo myślałam, że i tak w bliższej i dalszej przyszłości tam nie zawitam, a przecież nigdzie indziej do takich zabiegów nie mam dostępu.

Raz nastąpił przełom, zobaczyłam wiaderko borowiny w aptece. Pomyślałam, że i tak pewnie kupa babrania się z tym, trzeba wiedzieć co i jak, przecież skoro zajmują się nią w sanatoriach to wcale nie takie hop siup, nawet nie biorę do ręki.

No i co bym zrobiła gdyby nie blogi :) To tu to tam zaczęły pojawiać się wzmianki o borowinie w różnych postaciach. Czytałam je z coraz większą uwagą, aż w końcu dzięki Panu Rafałowi miałam okazję przetestować swoją własną osobistą borowinę.


No i przetestowałam i już wiem o co tyle krzyku :)

Może najpierw o firmie, bo to jedna z tych, którym warto przyjrzeć się bliżej.

P.F. SULPHUR posiada swoje hale produkcyjne w Busko Zdroju, który chyba też jest wszystkim znany :) Czyli borowina nie od jakiegoś przedsiębiorstwa krzak niewiadomoskąd, tylko produkowana w mieście sanatoryjnym, nie byle jakim, w którym też jest z powodzeniem używana. Do tego firma całkowicie polska i co lepsze, rodzinna. Jakości i czystości produktów nie ma się co obawiać, gdyż są poddawane ścisłym kontrolom i normom, a hale produkcyjne spałniają najwyższe standardy produkcji leków. Dokładniej można poczytać TUTAJ.

Wg mnie warto wspierać nasze rodzime firmy, tym bardziej takie, którym przyświeca idea niesienia pomocy ludziom a nie kręcenia biznesu za wszelką cenę. Czemu o Sulphur`ze nie jest głośno? Ponieważ nie chcą wydawać pieniędzy na marketing i reklamy, z tego co widzę nawet opakowania są jak najprostsze i bez zbędnych elementów, wszystko po to, aby to co produkują mogli sprzedawać po jak najniższej cenie. O ile żyłoby się lepiej gdyby przynajmniej połowa firm podchodziła tak do sprawy.

Właściwości Borowiny:

Zastanawiałam się, czy pisać tutaj o borowinie ogólnie, ale informacje o niej można bez problemu znależć chociażby w google, więc jeśli ktoś chce przyjrzeć się jej bliżej, to się przyjrzy, a reszta i tak by to przewinęła :) Skupię się więc raczej na efektach.


Napiszę tylko pokrótce czego się można spodziewać stosując borowinę:
- hamuje działanie wolnych rodników (ma działanie odmładzające i przeciwzmarszczkowe)
- pomaga utrzymać skórze naturalny płaszcz ochronny (zapobiega wnikaniu szkodliwych drobnoustrojów chorobotwórczych)
- działa: nawilżająco, oczyszczająco, regenerująco,
- zapobiega nadmiernemu rogowaceniu naskórka
- przyspiesza krążenie krwi i limfy
- łagodzi podrażnienia i zmniejsza skłonność do alergii (dlatego może być stosowana przy stanach zapalnych skóry i przydatków, trądziku, łuszczycy, atopowego i łojotokowego zapalenia skóry)
- poprawia odżywienie i dotlenienie naskórka
- wspomaga redukcję cellulitu
- zapobiega wiotkości
- wspomaga usuwanie obrzęków (np. redukuje opuchnięcia nóg)
- wspomaga walkę z bólami reumatycznymi

Co to jest Borowina Plus?

To taka maska borowinowa zawierająca czystą mikrobiologicznie borowinę wzmocnioną 20% dodatkiem zagęszczonego wodnego wyciągu borowinowego. Czyli 120% borowiny w borowinie ;)


Dostałam ją w litrowym, plastikowym wiaderku. Maska wygląda po prostu jak błoto i tak samo pachnie. Jest może tylko o wiele bardziej miałka, bo bez piasku i kamyczków :) Jako dziecko marzyłam o utaplaniu się w błotku od stóp do głów, ale byłam na to zbyt grzeczna, teraz miałam okazję tak zrobić i jeszcze właśnie tego ode mnie wymagano :D



Co zaobserwowałam u siebie?

 Nikt się jeszcze nie wyłączył? :) No to teraz czas na konfrontację teorii z faktami. Jak to jest, działa w końcu czy nie, bo brzmi zbyt pięknie. A no działa i to już po pierwszym użyciu :), tylko pod jednym względem jestem trochę zawiedziona.

Zmagam się z rogowaceniem okołomieszkowym, kto ma ten wie, że potrafi wyglądać okropnie. To takie czerwone kropki rozsiane na ramionach i u mnie jeszcze na całych nogach. Liczyłam, że borowina zdziała coś w tej kwestii, bo spotkałam się już z kilkoma recenzjami dziewczyn i u nich zdziałała. U mnie niestety nie :( Kropki jak były tak są, ale jeszcze nic nigdy ich nie ruszyło, a stosowałam najróżniejsze maści. Trudno, może kiedyś coś znajdę.

A na co może liczyć zwykły śmiertelnik bez czerwonych kropek? :) Np. na niesamowite nawilzenie i wygładzenie!

- już po pierwszym 25 min zabiegu moja skóra była mięciutka i gładziutka, jak po porządnym peelingu i grubej dawce balsamu. Nie używałam żadnego z nich przez dobry tydzień przed, więc był szok.

- zabiegi powtarzałam co 2-3 dni, wiaderko wystarczyło mi na dokładnie 10 razy przy nakładaniu na całe ręce i nogi. Czyli używałam jej niecały miesiąc i przez ten czas nie robiłam peelingów, ani praktycznie się nie balsamowałam ( nie licząc 3 posmarowań balsamem z brokatem ), zwyczajnie nie było takiej potrzeby! A muszę przypomnieć, że moja skóra należy do tych suchych i szorstkich. Wprawdzie używam do mycia naturalnych mydełek i jest o niebo lepiej niż po żelach, ale i tak jeszcze daleko mi do normalności. A tu dziewczyny serio, brałam prysznic, suszyłam się i z głowy! Skórę miałam mięciutką, gładką i nawilżoną, achh co za wygoda :]

- warto jednak przed zabiegiem zrobić peeling i dać borowinie wniknąć głębiej :)

- bardzo fajnie sprawdzała się u mnie po goleniu, porównywalnie z aloesem. Po prostu robiłam sobie kąpiel, goliłam się, a poźniej nakładałam borowinę. Po zmyciu ani śladu podrażnień, żadnych zaczerwienień, żadnych ranek. Cudo.

- reumatyzm. Mam z nim spore problemy już od dzieciaka :/ Wystarczy, że lekko zmarzną mi nogi, czy ręce, zawieje chłodniejszy wiatr i już wiem co będzie się działo wieczorem. A czasami i nic nie musi się zrobić, bo dzieje mi się tak samo z siebie i już. Od trzeciego zabiegu aż do teraz ani razu reumatycznie mnie nie zabolało :) Nawet sobie nie wyobrażacie jaka to ulga i jak dobrze wiedzieć, że w razie czego jest coś, co potrafi mi pomóc.

- cellulit i ogólne napięcie skóry :) O tak, tak, tutaj też się sprawdził :D Cellulit gołym okiem jest mniej wyraźny, a i ogólnie nożki jakoś tak lepiej się prezentują, są takie jakby bardziej zbite i mniej rozlazłe :)

- na zmęczenie ogólne i mięśni też. Taki seans to niby nic wielkiego, a prawie za każdym razem odpływałam w błogostan :) Nie spodziewałam się, że zabiegi będą takie ralaksujące. No może poza częścią z nakładaniem i zmywaniem ;) Do tego taka borowina to bardzo fajna opcja na obolałe mięśnie po forsownym treningu. Wspaniale rozgrzewa ciało, rozluźnia i niweluje napięcie. To trzeba samemu poczuć :) Jeśli trenujecie, lub tranują Wasi faceci, warto mieć wiaderko borowiny w lodówce.

- można robić sobie z niej też maseczki na twarz i podobno działają świetnie, ja jednak darowałam sobie ten punkt, gdyż mam skłonności do rumienia i wolałam nie rozgrzewać sobie twarzy na tak długi czas. Jeśli jednak ktoś nie ma z tym problemu, to przygotowujemy borowinę tak jak napisałam niżej i kładziemy na gazę, a gazę na twarz. Tak będzie łatwiej wszystko z siebie ściągnąć :)

Jak używać?


W moim przypadku bardzo sprawdził się zwykły plastikowy kubeczek po serku z Biedronki i szpachelka z opakowania po kremie do depilacji :D


Wiaderko z Borowiną trzymam w lodówce. Przed zabiegiem szpachelką naładam sobie z niego połowę kubeczka. Borowina jest w tym momencie dość gumiasta.


Do garnka wlewam gorącą wodę i wstawiam do niej kubeczkek.


Mój przypalony garneczek :]


I przykrywam, żeby było szybciej. Woda, którą wlewam ma przeważnie 70-80 stopni. Ogrzanie borowiny w takiej zajmuje mi 10 min.


Sprawdzam temperaturę dla pewności. Akurat mam bardzo wygodny termometr ze szpikulcem do mięsa, ale zwykły tez się nada.


Temperatura borowiny powinna wynosić ok 37-40 stopni, czyli nieco tylko wyższa od temperatury ciała.


Nakładanie jej jest dziecinnie proste. Borowina po kąpieli i saunie robi się o wiele bardziej maziasta i pięknie się rozsmarowuje. Radzę jednak dla pewności robić to w wannie, bo wystarczy chwila nieuwagi i możemy pobrudzić sobie podłogę :)


Rach ciach i rozsmarowane :) Uwaga, bo lubi włazić pod paznokcie, ale nie tak trudno ją domyć. Można używać rękawiczek jednorazowych, mi się jednak nigdy nie chciało. 


Teraz owijamy się zwykłą folią spożywczą. Instrukcja radzi położyć między nimi jeszcze gazę, ale komu by się chciało :)


Owinięta w całości, teraz szybciutko w ciepły dresik, a najlepiej jakieś legginsy i na to dresik i pod kołderkę, aby się nagrzewać. Radzę nie owijać się specjalnie ciasno, bo później trudno się ruszyć, wiem co mówię :P


Po ok 25 min błogiego leżenia i podsypiania, czas na mycie. Ogólnie nic by się nie stało gdybym spuściła całą borowinę w odpływie, bo nie ma w niej jakichś większych grudek, które mogłyby go zatkać, jest miałka prawie jak mąka, ale i tak miałam wewnętrzne opory i trochę ją zbierałam z ciała przed prysznicem. Świetnie nadaje się do tego używana przeze mnie wcześniej szpatułka.


To co zebrałam odkładałam do kubeczka a póżniej wyrzucałam. Teraz czas na prysznic. Borowinę zmywałam samą wodą, nie używałam już po niej żadnych detergentów. Przy pierwszym użyciu byłam wystraszona, bo przy polewaniu wodą i pocieraniu ręką część się zmywała, a druga część trwała niewzruszona w postaci takich zacieków.


Na szczęście wystarczyło przetrzeć delikatnie gąbką i wszystko już schodziło bez najmnijeszego problemu, uff :) A i jeśli później gdzieś wychodzicie upewnijcie się, że nie pominęliście przy przecieraniu żadnego kawałka skóry :P Ja raz chodziłam z ciemną plamą na łokciu :)

I co, strasznie? :) Bo wg mnie cała czynność jest banalnie prosta i jeśli znajdziemy swój sposób również całkiem szybka. A efekty myślę, że są absolutnie tego warte :)

Gdzie dostać? 

Z dostępnością ogólnie nie ma problemu, jeśli znajdziemy w pobliżu jedną z aptek chociażby DOZ :) Nie wiem jak w innych, ale w jej przypadku możemy zamówić któryś z produktów Sulphur bezpośrednio przy ladzie lub ze strony doz.pl. Chyba, że akurat mają ją na stanie i nie będziemy musieli nic zamawiać :) Chociaż to mała różnica, bo zamawiałam juz nie raz różne rzeczy i zawsze wszystko przychodziło na drugi dzień i to bez dodatkowej opłaty. Nie wiem jak to u nich działa, ale tak tak jest i bardzo mi się podoba :)

TUTAJ jest również spis punktów, w których kupimy borowinę zawsze i od ręki :) A także formularz w którym wybieramy co dokładnie chcemy kupić, wskazujemy miejsce, a później tylko czekamy na wiadomość gdzie najbliżej dostaniemy swoje cudeńka :)

Cena Borowiny Plus na doz.pl to 27.40 zł / 1000 g







wtorek, 2 lipca 2013

Jeszcze więcej secesji - krem na dzień i na noc Silk Charm Madame Lambre

Dawno nie pisałam, ale jestem tu cały czas, chociaż na blogach też się nie odzywam. Mimo to czytam co u Was na bieżąco, bo na to chyba zawsze znajdę chwilę :) A z czasem u mnie powili lepiej, już trochę się przestawiłam na tryb "pracownik" i myślę, że powoli będę wracać do blogowego świata żywych i aktywnych :)

Mam nadzieję, że nie macie jeszcze dość pięknej Madame, bo dzisiaj mam zamiar opisać prawdziwą perełkę :) Kolejną :]

Opakowanie: W tym przypadku nie da się nie zwrócić na nie uwagi. Kolejny raz zachwycam się wyglądem ich produktów, no ale czy można się tym nie zachwycać? :) :


Coś pięknego, a jak prezentuje się na toaletce! Taki słoiczek, a np. zwyklak od Nivei, jest różnica :) Absolutnie każdy kto u mnie gości zwraca uwagę na tajemnicze puzderko, pięknie zdobione, bez żadnych napisów zdradzających zawartość, sygnowane jedynie nazwą marki. I wszyscy zawsze się dziwią, że mam tam krem, bo jeszcze takiego nie widzieli :)

Słoiczek na zdjęciach wygląda na kartonowy i zanim go dostałam myślałam, że ogólnie pod względem technicznym zaraz mi się rozwali  i będzie klapa. Zdziwiłam się przy otwieraniu przesyłki i to bardzo. Papierowa okazała się jedynie okleina, jednak porządna i wytrzymała, gruba i śliska, nic się nie zdziera, nic nie odłazi. A pod okleiną BARDZO ciężki szklany (szklany, a nie oszukańczy plastikowy, co jest ostatnio chyba bardzo modne) słoiczek. Jest jeszcze nakrętka, równie ciężka no i spójrzcie na wierzch, porcelana? :D


Luksus i burżujstwo, używam kremu codziennie wieczorem i czuję się jak prawdziwa dama, a samo wklepywanie i wcieranie stało się moim małym rytuałem, a nie przelotną czynnością. To jak jedzenie z pięknej zastawy, odrazu inaczej smakuje, a człowiek odruchowo prostuje plecy.

Oprócz słoiczka jest jeszcze kartonowe pudełeczko, oczywiście równie piękne i tajemnicze, grube, porządnie wykonane, z uroczą ulotką na kredowym papierze wewnątrz. Wspaniały akcent i kropka nad "i". Całość zabezpieczono przezroczystymi tasiemkami, więc możemy mieć pewność, że w kremie nikt nie grzebał. A i sam słoiczek też posiada małe zabezpieczenie, no i znowu wychodzi dbałość o najdrobniejsze szczegóły. Bałam się, że do tego wszystkiego dowalą chamskie sreberko, ale nie, jest mięciutki płatek chroniący przed wyciekaniem.



Coś wspaniałego na prezent. Nawet specjalnie pakować nie trzeba :)

Konsystencja: Dość już o wyglądzie i tak zgarnął większość recenzji :) W tym podpunkcie krem również mnie zadziwił. Sam w sobie jest dość rzadki, raczej bliżej mu do mleczka niż kremu. Mina mi więc zrzedła po pierwszym zamoczeniu palucha, bo nauczona doświadczeniem byłam pewna, że taki rzadziak nie ma szans poradzić sobie z porządnym nawilżeniem. A tu wieczorem okazało się, że rzadki, a jakiś taki skoncentrowany, bo już rozporowadzony zachowuje się jak z gatunku tych treściwszych i cięższych. Gładko sunie po skórze, rozprowadza się szybciutko i bez niepotrzebnego naciągania buzi (nawet w dotyku jest dość śliski) a tu coś takiego.

Czyli krem nie musi być gęsty i tępy, żeby porządnie nawilżać i nie warto sugerować sie konsystencją.


Działanie:  Czuć, że krem tworzy na buzi ochronny film i z miejsca rozprawia się z suchymi plackami. Na pewno nie jest z gatunku tych szybko i całkowicie wnikających, chociaż to zależy od stanu cery. Bardziej przesuszone mogą go spijać, ale dla takich mniej w kierunku normalnych może być nawet zbyt ciężki i za mocno nawilżający.

Chociaż właściwie to on jest raczej do starszych cer i bardziej zniszczonych, z pierwszymi oznakami starzenia. Dla nich będzie idealny, a tak intensywny stopień nawilżenia jak najbardziej odpowiedni. Czyli znowu, na prezent dla mamy jak w sam raz, chyba, że same borykamy się z suchością :)

Ogólnie ma niwelować podrażnienia, zaczerwienienia, chronić i nawilżać. Podrażnień wg mnie specjalnie nie niweluje, bynajmnije nie bardziej od każdego innego kremu, ale nawilża doskonale. Trzeba jednak bardzo, bardzo uważać przy nakładaniu, żeby nie napaciać go sobie za dużo, bo wtedy potrafi zostawić tłustawo lepką warstewkę. O ile wieczorem to nie problem, rano już może nim być. Wystarczy jednak kilka prób, sprawdzenie jego możliwości, ocena stanu naszego przesuszu i już wiadomo na ile możemy sobie pozwolić.


Przy regularnym stosowaniu raz dziennie już po 3 tygodniach zauważyłam znaczną poprawę stanu cery i mówię tu o takiej długoterminowej poprawie, a nie doraźnym dowilżeniu. Teraz mogę sobie pozwolić na dzień, dwa, czasami trzy przerwy w stosowaniu i nie nakładać na buzię zupełnie nic, a ona nadal utrzymuje nawilżenie i dobrą kondycję.

Zapach: Jest prawie niewyczuwalny, ale jeśli już się wczuć to jak dla mnie jest taki kremowo, kwiatowo mleczny. Bardziej świeży niż słodki.

Wydajność: Nie mam pojęcia jak oni to robią, ale ich kremy trzeba kupować na spółkę, bo są tak wydajne, że nie sposób zużyć je samemu w terminie :)

Ja go już używam nawet do rąk a i tak niewiele ubywa. U mnie do nawilżenia cełj buzi i to z nawiązką wustarczy dosłownie KROPLA kremu. Serio, taki jest :)

A tu trzeba się spieszyć, bo ma termin tylko pół roku od momentu otwarcia. W sumie cieszę się z tego, bo mam większe zaufanie do takich krótko terminowych produktów, niż napakowanych chemią i milionem silnych konserwantów.


Cena: 50ml ( które zachowuje się jak 150ml :) ) / 40,12zł

A co do dostępności. Na obecną chwilę produkty marki Madam Lambre są dostępne wyłącznie przez internet, ale w planach jest już rozszerzenie sprzedaży na sklepy stacjonarne :) Mam nadzieję, że plan się powiedzie i to szybko :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...