Obserwatorzy

sobota, 14 grudnia 2013

Kontynuacja współpracy z Sulphur Busko Zdrój + pomysł na prezent

Może pamiętacie moje domowe zabiegi borowinowe KLIK? Były genialne w działaniu i prostsze w wykonaniu niż sądziłam.

Teraz mam okazję testować kolejne produkty:

Siarczkowy krem i mydło będą walczyć z moimi przesuszeniami. Pokładam w nich szczególne nadzieje, jeśli chodzi o dłonie, bo one dostają po tyłku najmocniej przez moją pracę, no i teraz jeszcze temperatury.


I Agda do paznokci, która chciałabym żeby się uporała no cóż, z tym:


Brr.. Odejdźmy może od tego widoku i skupmy się na czymś przyjemniejszym :)

Jeśli tak jak ja czekacie ze wszystkim do ostatniej chwili i nie macie jeszcze nawet pomysłu na prezenty dla najbliższych, to podsunę Wam jeden :)


Z produktami można zapoznać się szerzej TUTAJ

Mamy do wyboru kurację siarczkową lub borowinową, ale równie dobrze możemy skomponować sobie własny zestaw.

Myślę, że to szczególnie dobry pomysł jeśli chodzi o nasze Mamy i Babcie, które pewnie pamiętają wyjazdy do sanatoriów i doceniłyby możliwość przeniesienia sobie kawałka sanatorium do domu :) 

Produkty Sulphur są bez problemu dostępne w sieci aptek DOZ, a nawet jeśli nie mają czegoś na półce to zamawiają i wszystko można spokojnie odebrać przeważnie już drugiego dnia :) Często z tego korzystam, więc wiem, że system działa :)


No to przyznać się, kto na tą chwilę jest jeszcze nieprzygotowany? ;)

niedziela, 8 grudnia 2013

Razem lepiej - Jedwab w płynie + Serum - Cece MED

O Cece pisałam kilka postów temu. W październiku, a jednak wyszło, że kilka postów, zbyt mało tu ostatnio w aktywnej wersji przebywam :( Ale podczytuję Was regularnie, chociaż przeważnie się nie odzywam :*

Tak więc w skrócie, profesjonalna fryzjerska marka w końcu dostępna zwykłemu śmiertelnikowi :) Testowałam cały zestaw, ale produkty wprowadzałam stopniowo.

. Zaczęłam od Skoncentrowanego Jedwabiu w Płynie (w psikaczu).
Przyzwyczajona do wielkich Gliss Ku`rowych butli odżywek w spreju wybałuszyłam oczy na to 75 ml maleństwo :) Myślę sobie: no to faktycznie wzięli go i skoncentrowali, ale będzie działać, lepiej nie przesadzam z ilością. Psik psiik tu i tam po umytych i osuszonych ręcznikiem włosach.



Cholera, zero efektu. Następne mycie, psikam więcej. Nic. Kolejne, noo teraz coś na pewno zobaczę. Ha! Nic. Czyżby chytre listonoszki z poczty otworzyły mi wrednie paczkę i podmieniły zawartość na płynny wyciąg z kranu? Nie no, pachnie jak prawdziwy fryzjerski kosmetyk, delikatnie, słodko, miło. Co jest grane, czyżby bubel? :( Kilka podejść solo przy różnych kombinacjach szamponów i odżywek. Klęska. A niech cię!

Odstawiam pacana i biorę Serum z Jedwabiem.
Każą wcierać w końcówki suchych włosów. Dziwne. Pewnie by się sprawdziło na włosach prostszych i mniej spuszonych niż moje kręciołki. U mnie tak nie poszło. Walę więc standardowo na lekko wilgotne, jak zwykłe jedwabie w płynie. Efektu zero. Ożeszty ^&*^%$$!!!


Dobra, czas na plan B, bo i tak miałam stopniowo doprowadzić do używania całej serii na raz. Psikam więc psikadłem i wcieram kroplę tego drugiego. Łaaa to jednak ma MOC! Normalnie w sklepie kupiłabym albo jedno albo drugie, więc warto wiedzieć, że ci dwaj mogą wymagać połączenia :)

Loki pięknie zbite w sprężynki, zero puszenia, a do tego lekko i bez przyklapu. Włosy nie zaczęły przetłuszczać mi się szybciej, a na twarzy tam gdzie ocierają się o skórę nie pojawiły mi się wypryski, co niestety działo się właśnie przy Gliss Kurze. Do tego piękny błysk, miękkość i szał ciał :D A najlepsze: koniec z puszeniem się podczas obecności nadmiernej wilgoci w powietrzu ( czyli non stop jesienią :/ ) Myślę sobie, za pięknie jest, wystarczyło dziadów połączyć?

Test: 
Psikam całe włosy, ale kropelkę serum daję tylko na połowę. Połowa pięknie sprężynuje loczkami, druga puszy się smętnie i z zazdrością. Dobrze, że i tak ciągle spinam ostatnio włosy, to przeżyłam do kolejnego mycia. Czyli jednak, do miłości musi być para :)

Technicznie:

Skoncentrowany Jedwab:
Buteleczka jest fajna i poręczna, zmatowiona, więc spokojnie można działać. Psikacz nie przecieka, ładnie rozpyla zawartość bez sikania grubym strumieniem. Wszystko pokrywa się pięknie i równomiernie. Do kitu jest zakrętka, która już po kilku razach mi się obluzowała i teraz spada sama z siebie. Mogę zapomnieć o wrzuceniu odżywki luzem do torebki w jakąś podróż, a szkoda, bo idealnie mała. Do kitu też jest ta część psikadła, która się odkręca. Mam wrażenie, że wężykowata wypustka umożliwiająca proces jest zbyt krótka, bo cała rzecz lubi się odkręcać samoistnie i marnować zawartość, także trzeba z tym delikatnie. I znowu odpada podróż.


Po niecałych 2 miesiącach zużyłam ok połowy, czyli 30ml, a myję włosy co 2, częściej co 3 dni i nie żałuję sobie sprejowania. Czyli raczej standardowo, butelka 250ml wystarczyłaby mi spokojnie na rok.

Po psiknięciu na skórę nie tworzy tłustej plamy, ale jakby odparowywuje zostawiając skórę bez jakiejkolwiek lepkości, ale cudownie miękką i nawilżoną.Czyli nie powinna obciążać.



Mimo alkoholu  w składzie, nie przesuszył mi włosów.

Cena: 20zł / 75ml

Serum:
Buteleczka jest na tyle mięciutka, że bez problemów można ją ścisnąć i w ten sposób wydobyć zawartość, zamiast czekać aż sama wypłynie. Nie wiem jednak co będę robić pod koniec używania, pewnie się wkurzać. Przydała by się pompka..


Samo serum jest odrobinę rzadsze niż żelowa oliwka Johnsona. Pachnie identycznie jak skoncentrowany jedwab, jednak ani jedno ani drugie nie utrzymują się na włosach zbyt długo. Na skórze zachowują się również identycznie.


Zużyłam do tej pory mniej niż 1/3 buteleczki, ale zaczęłam używać później, można więc przyjąć, że skończą mi się w tym samym czasie.

Cena: 15zł / 20ml


czwartek, 5 grudnia 2013

Wyniki rozdawajki pachniaczy podszywaczy :)

Nie przedłużam i zapraszam naszą nieprzekupną maszynę:

bur, bur, bur, mieszu losy mieszu..


 No i mamy laureatkę :) Gratuluję :*

Kalisto, już do Ciebie piszę, proszę o odpowiedź do niedzieli :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

Indyjska Pasta do zębów z Neem - Dabur

O moim kolejnym kroku oddalającym mnie od produktów chemicznych i drogeryjnych pisałam w przed poprzednim poście. Tym razem porzuciłam domestosowe, wyżarające, pasty, pędzone na chemii i ten właśnie krok był milowym w moim życiu. Ogólnie naturalna pielęgnacja szalenie mi służy, nie tylko ze względu większego bezpieczeństwa, ale zwyczajnie takie produkty sprawują się u mnie o niebo lepiej. Wiem, że nie u wszystkich tak jest, niektórym chemia służy lepiej. Mi nie i bardzo się cieszę, że nie muszę na niej polegać :)

A naturalne pasty to już dla mojej problematycznej szczęki bezapelacyjny dar z niebios. Co mnie dręczyło można poczytać TU

Dzisiejsza pasta również rozwiązuje moje problemy, jednak będzie odpowiedniejsza dla osób, które jednak potrzebują czegoś mocniejszego, orzeźwiającego kopa i hektolitrów piany.

Chociaż do Dabura trzeba się przyzwyczajać jeszcze dłużej, bo w pierwszym kontakcie jest o wiele nieprzyjemniejsza niż ta z Lavery. Niestety, to może odstraszać, ale warto przezwyciężyć wielkie fuuj wychodzące z głębi gardła, ponownie otworzyć umysł, a najlepiej wcześniej przeczytać moją pochlebną recenzję i wytrwać. A później cieszyć się lepszym życiem :D

Czemu jest taka fuuj: Pomijając przypominający smarki, niestandardowy kolor:


 chociaż jak najbardziej ziołowy; i uspokajający naszą czujność standardowy zapach, zwyczajnej, ziołowej pasty, mamy SMAK. Poprzedniczka była słona. Ta smakuje jak mydliny z perfum. Coś obrzydliwego, pierwsze 2 dni z nią były ciężkie. Już miałam ochotę odstawić ją w wieczne zapomnienie i poczekać aż się przeterminuje, żeby wyrzucić bez wyrzutów sumienia, bo nawet nie miałam co próbować jej komuś oddać. Nikt z moich ":chemicznych" znajomych nie miałby motywacji żeby się z nią męczyć. Na szczęście ja wykrzesałam uwalone mydlinami resztki swojej i wytrwałam tych kilka dni. Było ciężko, ale to prawda, że człowiek przyzwyczai się do wszystkiego, a do zmiany smaków już całkiem. Inaczej w życiu nie zeszłabym z dwóch łyżeczek do jednej, przy słodzeniu herbaty :P

I chociaż ten okropny posmak czułam jeszcze z pół godziny po wypłukaniu ust, po tygodniu przestałam zwracać na niego uwagę i w sumie można uznać, że teoretycznie zniknął. Lepiej jednak nie robić sobie przerw, kiedy już wypracuje się taki etap :P No chyba, że ktoś jest totalnym wariatem i mu akurat przypasuje. Zdarzają się tacy ludzie :>


Czemu warto fuuj przezwyciężyć: Jeśli pasta z Lavery okaże się w czyimś odczuciu zbyt delikatna, ta powinna być czymś pośrodku między tamtą a tymi drogeryjnymi. I nadal bez podejrzewanego o szkodliwość fluoru. Niestety z SLS i to jest jej jedyny minus. Stąd te niebotyczne ilości piany. Na szczęście dalej mamy kupę ziołowych ekstraktów i nie mamy sztucznych barwników i konserwantów, więc honor uratowany.

Doczyszcza świetnie, nie podrażnia, nie wysusza okolic ust, a po myciu nie mam w buzi kapcia, jedynie ten obrzydliwy posmak :) I co najważniejsze, moje stany zapalne nadal są utrzymywane  w ryzach, czego nie doświadczałam przy zwykłych pastach.

No i wydajność. Przy takim wskaźniku pienienia, do mycia wystarczy mi mała kropelka wielkości ziarunia groszeczka. Nie wiem więc, kiedy mi się skończy :P


Cena: 12zł/100ml

środa, 13 listopada 2013

Zero czegokolwiek - Safira - Maseczka regeneracyjna z naturalną glinką francuską - czerwoną

Stojąc nad pustym opakowaniem aż mam ochotę zakryknąć: Efekcie? Hop Hop?!...  No bo tyle naobiecywać:

"Francuska glinka czerwona (Illite) jest przebogata w krzem, żelazo, mangan, potas, tytan. Glinka szczególnie dobrze działa na tłustą i mieszaną, a jednocześnie wrażliwą cerę. Łagodzi trądzik różowaty i zapobiega pękaniu naczynek krwionośnych. Idealnie nadaje się do cery naczynkowej, która jest bardzo delikatna i wymaga łagodnego oczyszczenia i wzmocnienia skóry i naczyń krwionośnych. Maseczka oczyszcza, wzmacnia i dodaje świeżości cerze dojrzałej, przesuszonej, z utratą jędrności. Zawiera dużą ilość krzemu, żelaza, aluminium oraz wapń,magnez, sód, potas, tytan i mangan. Glinka czerwona przede wszystkim powoduje doskonałe nawilżenie skóry i znaczne złagodzenie alergicznych podrażnień. Łagodnie ściąga pory i wygładza skórę. Systematyczne stosowanie zapewni obkurczenie i uszczelnienie naczynek krwionośnych, w rezultacie skóra staje się świeża, gładka i aksamitna o brzoskwiniowym zabarwieniu. Można to zauważyć już od razu po pierwszym użyciu maseczki. Czerwonawe plamy jaśnieją, a skóra staje się gładsza i nawilżona.
Systematyczne stosowana sprawia, ze skóra staje się świeża i aksamitna.
Już po pierwszym zastosowaniu glinka rozjaśnia czerwone plamy na skórze, sprawia że szorstka i przesuszona skóra staje się gładsza i doskonale nawilżona."

Ogólnie 50 razy o tym samym, ale pogrubiłam to co warto wychwycić i na co chociaż w połowie liczyłam. 

Maseczka jednak nie zrobiła nic. Absolutnie nothing, a używałam jej pełna nadziei aż do końca. No bo, że efekt to może po czasie, trzeba regularnie stosować, kij, że producent obiecuje lepsze życie już po pierwszym użyciu, może jestem ewenementem i potrzebuję kilku. Tak się sobie tłumaczyłam.

Opakowanie: Opakowanie jest najlepsze z tego wszystkiego. Użytkowniczki glinek wiedzą ile się trzeba nababrać, żeby taka naturalną i czystą rozrobić, nałożyć i jeszcze sprzątnąć po sobie na koniec. Nie chce się czasami. A tu proszę, mamy gotowca w opakowaniu z pompką i to jeszcze z air less, wygoda i higiena, cudnie. 

Czasami tylko jak dłużej nie używałam, przy ujściu dziobka robił mi się czop, ale co tam taki czop, co go wystarczy raz pompnąć i wylatuje. Do przeżycia, godzi tylko w walory estetyczne, chociaż czasami się wkurzałam, bo nie wiedziałam co z tym wylecianym czopem zrobić. Głupia gęś, ale tak już mam, jak się nastawiam, że oto tu i w tej chwili podejmuję czynność nakładania maseczki, to bieganie po domu za papierowym ręcznikiem mnie wnerwia. Ale to ja. 

Konsystencja: Gęsto śliska. Łatwa w rozsmarowywaniu, bezgrudkowa. 

Nie. Wcale nie przypomina tego co przypomina. To tofi :D

Zapach: Nie wiem czy tak pachną glinki, ja tam czułam plastelinę z podstawówki :) Dość mocno. 

Działanie: Jak żaliłam się już wyżej, działania u Nimvy nie stwierdzono. Pory jak się uśmiechały szeroko tak się uśmiechają, zaczerwienienia występują tak samo, brzoskwiniowe zabarwienie nadal uzyskuję raczej dzięki kolorówce, oczyszczenia wcale, wągry na swoim miejscu, zero ujędrnienia, nawilżenia czy wygładzenia. Zero. Moja cera nic sobie nie zrobiła z tego, że co tydzień nakładałam na nią śmierdziucha. Efektów żadnych ani zaraz po zmyciu, choćby sztucznego nawilżenia, ani pojawiających się po dłuższym używaniu, a zużyłam całe opakowanie. 

Przynajmniej krzywdy też mi nie zrobiła. 

Czytałam, że u innych działa, możliwe.


Cena: 39,90 zł / 150ml 

niedziela, 3 listopada 2013

Nigdy więcej drogeryjnych past - Pasta do zębów bez fluoru Echinacea i Propolis - Lavera

Zacznijmy od tego, że drogeryjne pasty zawierają SLS (God, why? już wszędzie musicie go wciskać?) i kontrowersyjny fluor (wpiszcie w google "fluor szkodliwość"). Do tego wykręcają moją wiecznie podrażnioną mordę. Mam problem z dziąsłami, podrażnieniami błony śluzowej i z zapaleniami dotyczącymi jednego schrzanionego przez dentystÓW zęba.

Swoje życie mogę teraz podzielić na 2 etapy:

Etap drogeryjnych past: mentolowy ogień w buzi, krew z dziąseł, ból zęba. Niby takie świeżutkie, tyle środka czyszczącego, a jednak nie potrafiły, jak się okazuje, mi tych zębów dobrze doczyścić, skoro ciągle coś mi się babrało. Do tego zdrętwiały język, zmieniony smak na pół godziny i przesuszona skóra wokół ust. Ja tu nie widzę żadnych plusów.

Etap past naturalnych: zero bólu i pieczenia, myję sobie wreszcie ząbki elegancko jak człowiek, a nie na wyścigi żeby jak najszybciej wypluć ten cholerny domestos z buzi, zero zdrętwiałego języka i dziwnego posmaku, zero przesuszenia skóry i co najważniejsze ZERO PODRAŻNIEŃ I KONIEC Z ZAPALENIAMI. Czyli cholera jasna jednak da się zrobić dobrze czyszczącą pastę i nie kitować do nich chemikaliów (które i tak kuźwa nie działają!)

A teraz trochę organoleptycznie: 

Pasta Lavery jest.dziwna i to trzeba wiedzieć i mieć otwarty umysł. I ogólnie chcieć się przerzucić. Inaczej raczej nie wyda. Chociaż miałam do czynienia z dziwniejszymi myjadłami, ale i tak jak ktoś jest przyzwyczajony do Colgejtów możę się zdziwić.

Po pierwsze tubka. Trochę inna niż standardowe, ale dobra, takie też się zdarzają. jak dla mnie duży plus, ze tą tubkę mogę sobie postawić na zakrętce i nie muszę trzymać w kubeczku. No dla mnie to plus, nie czepiajcie się i nie pytajcie :P


Kolor też wygląda niewinnie, biały, dość standardowy, zapach też lekko mentolowy, dziwnawy, ale nadal mentolowy, czujemy się bezpiecznie.


No i czas na mycie. Wyciskamy pastę na szczoteczkę, wkładamy do jamy ustnej i eee.. SŁONE?! Tak, pasta jest mentolowo, słono, lekko mdława. Tydzień się przyzwyczajałam. Później słoność i mdłość przestałam czuć kompletnie i śmieję się z mojego S. kiedy przychodzi do mnie i zapomina co to za szatan  stoi u mnie na półce. On nie ma otwartego umysłu na takie rzeczy i nie zdążył się przyzwyczaić :P

Druga sprawa: to dość mała ilość piany w porównaniu z normalnymi pastami. Ludziom wydaje się, że dokładne mycie=dużo piany, ale my blogerki :P już wiemy, że niekoniecznie (np. w szamponach). Jednak Lavery tak czy siak muszę wyciskać odrobinę więcej i to jest minus, bo takie mycie wychodzi drożej niż normalnie. Zmniejszona pojemność (75ml), zwiększona cena (12-16zł) i mniejsza wydajność. Ale są też inne, tańsze pasty i w większych tubkach :)

Trzecia rzecz: w paście da się wyczuć coś jakby kredowy pył. Ale wszystko było opisane i wiedziałam z czym się mierzę. Tak jak i o soli.

"Pasta Lavera Basis z propolisem i echinaceą utrzymuje zdrowie Twoich zębów. Drobinki krzemu, kredy i ksylitu zapewniają dokładne usuwanie osadu nazębnego i osadu bakteryjnego odpowiedzialnego za ubytki, paradontozę i kamień. Echinacea i propolis ma działanie przeciwzapalne i antybakteryjne. Sól morska, minerały wraz z wyciągiem z arniki, mirry, krwawnika pomagają zachować zdrową florę bakteryjną w ustach. Wysokie pH pasty (7.0) neytralizuje działanie kwasów na szkliwo, które prowadzi do powstawania ubytków."


Polecam, wszystko prawda :) Spotkałam się z opinią, że pasta nie domywa i zęby nie są gładziutko czyste. Nie wiem, mi tam domywa jak ta lala :D Do tego ewidentne i niepodważalne działa przeciwzapalne i bakterio-zabójczo. Lepsza nie może być, chyba musiałaby już robić masaż dziąseł.

sobota, 26 października 2013

Rozdaję woski zapachowe :)

Chociaż nazwa myli, nie są to oryginalne Yankee Candle, a małe "podszywacze" :) Zamówiłam sobie pakę z ciekawości, wzięłam też trochę do podzielenia się. Nie podaję nazwy sklepu, ponieważ obsługa klienta leży u nich i kwiczy i nie ma co polecać :/

Tak więc oto się dzielę

Tym:

Można wypróbować czy porównać do oryginałków 


 Zasady takie jak zwykle:

- rozdanie tylko dla obserwatorów bloga - 1 los
- jeśli ktoś chce zwiększyć szansę na wygraną to za baner i oddzielną notkę dodaję po 2 losy,
 a za wszystko inne po 1 losie
- bawimy się do końca listopada (30.11.2113r)
- dla ułatwienia dodaję wzór do skopiowania:

Obserwuję jako:
Mail:
Dodatkowe losy:




czwartek, 17 października 2013

Współpraca z Cece of Sweden

Kilka dni temu odezwała się do mnie przemiła Pani Ania i z miejsca mnie trafiła. Samo to, że jest przedstawicielką marki produktów do włosów, ustawiło ją na pozycji "Nie ma siły się temu oprzeć". Do tego marki produktów profesjonalnych. I jeszcze z obietnicą dobrania tych profesjonalnych produktów do mojego typu włosów.

 I konkursu dla Was :)

Kontakt szybki, wysyłka szybka, produkty trafione w 10 i jeszcze odręczny liścik. Dobrze się zaczyna :)

Ogólnie Cece Produkty najpierw wyruszyły na podbój rynku fryzjerskiego. Ja się nigdy nie farbowałam w salonie, ale może ktoś kojarzy np. ich farby. Od tego się zaczęło. Teraz gama produktów prezentuje się całkiem pokaźnie i co najlepsze, od kilku lat jest dostępna również dla nas, zwykłych śmiertelników, do zakupienia do własnych i osobistych domów.

Można sobie nawet nie wychodząc z tych domów pooglądać na równie osobistych monitorach. KLIK.

Tym bardziej jestem zaintrygowana, ponieważ życiu o Cece nie słyszałam. Ale to ja. Do fryzjera chodzę raz na rok i mieszkam pod ziemią, przez co nie znalazłam jeszcze żadnego Rossmanna w pobliżu. Po ciemku trudno trafić, a i miejsca mało, może zwyczajnie żaden się nie zmieścił. Serio dziewczyny, tyle rzeczy mnie przez to omija, że faktycznie czuję się jak jaskiniowiec :) Nie samym Rossmannem jednak człowiek żyje, są też inne miejsca do zakupów. Oczywiście żadne nie występuje w pobliżu mojego kompleksu jaskiń. Ych. Sprawdzić można sobie tutaj KLIK

Może macie wiecej życiowego szczęścia. Mi w razie czego, jęsli się zakocham, pozostają jeszcze sklepy internetowe, bo widziałam, że jest i taka opcja. Gud. Ale to jeszcze nie wiem, czy się zakocham testy dpiero rozpoczęte, dam znać :)

A teraz foteczki rodzinne:





Znacie, czy to tylko ja jestem taka zacofana? Może ktoś używał? :)

poniedziałek, 14 października 2013

Nad peelingiem trzeba czasami popracować, Plumeria i Orchidea WELLREAL

Przy wyborze tego konkretnego peelingu kierowałam się wyłącznie zapachem i drogą eliminacji. Do wyboru mamy sztuk 5 KLIK. 4 z nich jakoś tak sobie mnie przekonywały, jednak ta plumeria i orchidea, no dobra, orchidea może być spoko, ale co to za plumeria?

źródło
źródło
źródło  
Nie mogłam się powstrzymać, takie to fajne. Plumeria jest drzewkiem, o silnie pachnących kwiatach. To z nich robi się te sławne hawajskie, kwiatowe naszyjniki :) Nie wiem jak pachnie, ale jeśli tak jak ten peeling, to kocham :]

Chciałabym też zaznaczyć, że do peelingu dodali ekstrakty z tych kwiatków, a nie walnęli sztucznymi kompozycjami i odczepta się :)

źródło
Znowu zapach mnie podbił, ale to już ostatnia rzecz, dalej będę opisywała niestety śmierdziuszki :)

 Zapach: kwiatowy i świeży z nutką czegoś delikatnie owocowego, perfumiaszczy trochę.Od pierwszego powąchania kojarzył mi się z czystością, relaksem i kąpielą, w sam raz do roli peelingu. Do żelu czy szamponu też byłby bomba :D I najlepsze jest to, że zostaje na skórze po spłukaniu, chociaż na krótko :(


Opakowanie: Lubię te takie z niby aluminiowymi zakrętkami, to coś fajniejszego niż nudny plastik. I fajnie też, że jest przezroczyste, dzięki temu peeling sam się broni, bo w środku też prezentuje się wspaniale.
Posiada zatopione w sobie ciemnoróżowe, maciupeńkie drobinki peelingujące, świetnie to wygląda, chociaż słabo się sprawdza w roli zdzieraka.


Konsystencja: Taka budyniowo-kisielowa. Dość rzadka, ale tak zabawnie się ciągnie i jak przyczepi do rękawicy to już przyczepi i nie spływa. Po rozmasowaniu na wilgotnej skórze tworzy białą emulsję.

Działanie: No cóż, bez wsparcia było dość słabe. Przynajmniej dla mnie, bo ja lubię ostre drapaki i to takie, że to już chyba podchodzi pod masochizm :) Nie mogę tego zrozumieć, ale ponoć na świecie są jacyś ludzie, którzy peelingi wolą delikatne,  także ten byłby dla nich odpowiedni :) 

Zdziera, czuć, że to robi, skóra jest gładsza, ale to nie to co moje domowe cukrowe peelingi. Zaraz, czy ja pomyślałam cukrowe? Ouuu.. no właśnie. Poleciałam do kuchni i uzupełniłam ubytek białym krystalicznym. No i to jest to :D. Teraz jestem w domu, a peeling pokochałam. Jest mocno, jest ostro, jest gładko i wygodnie, bo nie muszę przed każdą kąpielą przygotowywać oddzielnej porcji. No i jak wydajność się poprawiła, skoro mogę dosypać cukru i znowu jest po brzegi. Wiem, że do czasu, wiem, ale nie mówcie mi tego na głos..

I znowu wyszło, ze w związku trzeba się dotrzeć, a czasem sobie posłodzić ^^ No a sprawianie bólu powinno być patologią, ale jeśli takie igraszki są akceptowane przez oboje to odchyłem być przestają, a jedynie specyficznymi gustami. Szkoda tylko, że i tak faceta wyniszczam w tym związku i pewnie niedługo się skończy... :(  Ja lubię jego szorstkość, a on lubi jak pod nim mięknę, ale to tylko egzotyczna przygoda i  nie może trwać wiecznie.. Ha, ale zawsze mogę mieć następnego, no, przynajmniej dopóki nie zamkną produkcji :]


A tak z przyziemnych spraw, to facet nie tłuści skóry, ani jej nie wysusza, można go potraktować w kategoriach myjadła, bo posiada w sobie detergent zaraz po wodzie. Ja po całym zabiegu po prostu go spłukuję i się wycieram, w sumie to nawet nie muszę się niczym smarować jak mi się nie chce. Skóra jest przyjemnie nawilżona, nie ściągnięta i nie podrażniona. Jest tak jak powinno być, gładko, miło i wygodnie :)

Wydajność: Przed operacją szacowałam ją na jakieś 12-15 użyć, ale teraz to nie wiem ile mogę jeszcze tak sztucznie podtrzymywać go przy życiu :P

Cena: 13,50 / 200g



sobota, 12 października 2013

Nie kremuj twarzy, noś maskę :) Hydrain 3 Hialuro - Dermedic

Nasze pierwsze spotkanie nie było udane. Nie wiem kto tam w Dermedicu składa teksty na opakowania, ale to jakaś patologia co nawypisywali w sposobie użycia tej maseczki:

-"Nałożyć równomiernie na twarz / ew. szyję, dekolt/ niezbyt cienką warstwę preparatu i pozostawić do wchłonięcia na ok 15-20 min. Pozostałość preparatu usunąć za pomocą chusteczki lub płatka kosmetycznego" Brzmi dość niewinnie prawda?


No to teraz eksperyment: Weźcie pierwszy lepszy krem z toaletki, ale taki co to się dobrze wchłania, nałóżcie sobie tą "niezbyt cienką warstwę", a później spróbujcie zetrzeć go chusteczką i wytrzymajcie bez zmycia dziadostwa bieżącą wodą w trybie natychmiastowym. TYLKO DLA HARDKORÓW. Widzicie już oczami wyobraźni te zaczerwienienia, podrażnioną od tarcia skórę i strzępki celulozy na twarzy? Bo ja to przeżyłam i nigdy więcej. Po wszystkim twarz wcale nie była nawilżona, za to ja wściekła i rozgoryczona.

Obraziłam się na tydzień.


Ale nigdy nie umiałam się długo gniewać, więc tym razem podeszłam do wredziocha trochę inaczej i po 20 minutach elegancko zmyłam go letnią wodą. Wynik = zero nawilżenia, stan skóry porównywalny do stanu skóry sprzed 25 minut. Mhm wrr..

Znowu się obraziłam, ale to tak na wieki wieków, że już ja bym ją.. wywaliła do kosza czy co..

Za dobra jestem. Podejście 3. Oo no nie wierzę, tak to jest to :D Nimvuś jest mądrzejszy od Panów Producentów napisów na opakowaniach. Ha, jednak warto szukać własnych rozwiązań i podążać nieprzetartymi szlakami, ego wzrasta o 100 punktów, bo sama na to wpadłam


Użyłam maseczki jak kremu, cieniutką warstwą, bo skoro miała się wchłaniać, a ścierać należało tylko resztki, które nie raczyły tego zrobić, to czemu by nie nałożyć ilości optymalnej i bez nadwyżki. Tak zatem uczyniłam, leciutko, delikatnie, dosłownie kropeleczka na całą twarz (uwierzcie, tyle całkowicie wystarcza; to też wiele mówi o jej wydajności), wszystko pięknie się wchłonęło, rach ciach w sumie, ja się położyłam spać i wcale nie musiałam odklejać poduszki z policzka. A rano tylko przemyłam buźkę jak zwykle wodą i użyłam swojego toniku. No i bombka, skóra nawilżona, jest sukces.

I tak robiłam raz na tydzień do czasu, aż skończył mi się krem na noc. No to z lenistwa, bo jakiej blogerce kosmetycznej chciałoby się buszować po półkach w drogeriach, użyłam sobie Dermedica znowu. Tak z 7 razy w tygodniu. I co? I zero zapchania, zero przetłuszczenia, jakbym zwyczajnie używała bardzo dobrze nawilżającego, jednak dość lekkiego kremu.


No i tak też używam go po dziś dzień, za górami za lasami, i że nie warto wierzyć pierwszemu wrażeniu, za to warto dawać drugą (i trzecią szansę) a naleśniki lubią się przypalać.

I pachnie ładnie :) Ogóreczkiem takim świeżutkim, kosmetycznym, takim kremicznym no :P

Cena: jakieś 25zł za 50g

wtorek, 8 października 2013

Czas na pierwsze wieści, Balsam do suchychch włosów - Well Real

Nie chcę słodzić, ale tak jak przeszła mi mania na szampony ABSOLUTNIE bez SLS i jeśli jakieś dobrze na mnie działają, to dobrze działają, więc po co wybrzydzać, tak teraz znowu przekonałam się do "drogeryjno-chemicznych" odżywek bez kilometrowej listy ekstraktów i olei na początku składu. I piszę to teraz, kiedy zrobiłam zapas takowych chyba na 50 lat do przodu...

O współpracy z marką pisałam TUTAJ. Nie jest jeszcze zbyt dobrze znana, więc sprawa dość ciekawa. Jak też to wszystko w testach wypadło? Ogólnie jestem na tak, chociaż mam kilka zastrzeżeń, ale to już raczej natury kosmetycznej. W każdym razie, ceny niskie, a jakość jak na nie faktycznie wysoka. Hasło jednak mnie nie okłamało. Sprawa jest tylko taka, trzeba uważać z zapachami, bo albo się je pokocha albo znienawidzi i to tak, że cały misterny plan używania może w diabli pójść :P

Akurat ten zapach pokochałam :]


Konsystencja: To chyba jedyna wada tego balsamiku, chociaż też może nie tak bardzo, bo wystarczy dopłacić piątaka i z 250ml (za dyszkę) kupić sobie 500ml. Jest różnica i doprawdy nie wiem kto by kupował tą mniejszą :>

Balsam jest rzadziuchny jak jogurt, może jeszcze nie pitny, ale bynajmniej taki co to jak się przewróci to nie czeka na zaproszenie i ochoczo wędruje zwiedzać świat i wkurzać ludzi. Jakimś cudem z dłoni nie ucieka, (chyba pieszczoch) i bez problemu jak i bez akompaniamentu dzikich ruchów daje się nałożyć na włosy. Nawet w ilości znacznej na raz.

Opakowanie: Na szczęście buteleczka jest bardzo wygodna, taka jakby matowo chropowata w dotyku (ekstra pomysł, nawet z mokrych rąk nawet nie myślała mi się wymskiwać). Twarda, jednak z taką rzadką zawartością to żaden problem, bo rzeczona zawartość raczy prawie że wypływać na dłoń sama. Burżuazja i zero wysiłku z mojej strony :P Tym bardziej, że zakrętka jest wklęsło-płaska i mogę sobie stawiać buteleczkę do góry nogami. I na zatrzask. Kolejny życio ułatwiacz.


Działanie: już się wygadałam na wstępie, ale warto rozwinąć myśl. Używałam sobie wcześniej rosyjskiego balsamu od babuszki Agafii i myślałam, że jest ok. A później użylam tego tutaj i zobaczyłam różnicę. Jednak nie było na tyle ok, żeby nie mogło być lepiej.

Już przy nakładaniu czuję, że włosy robią się miększe i bardziej śliskie. Raz, dwa, trzy palcami na mokro i rozczesane. Właściwie to przeczesuję je teraz tymi palcami już tylko dla fanaberii, bo samo spłukiwanie odżywki wodą dostatecznie mi włosy rozplątuje.

A po wyschnięciu? Loczki pięknie zbite, sprężynujące, miękkie. Myję włosy delikatnym szamponem, a nie są obciążone i przyklapnięte, wręcz przeciwnie, bardzo fajnie odbijają od nasady. Nie przetłuszczają się szybciej, skóra nie swędzi, nie odnotowałam nic negatywnego.

W nazwie mamy pięknie brzmiący olejek Babassu i wyciąg z kiełków pszenicy. Niestety nie jest to następna Isana, bo tytułowe składniki wylądowały zaraz za zapachem, no ale wybaczam skoro działa. Za to mamy silikon, chociaż ten taki w miare przyjazny jak się nie jest ortodoksem, bo zmywający się łagodnymi detergentami, więc ok


Zapach: Achh co to za zapach :D Jakby mi podstawili pod nos w nocy, to powiedziałabym, że perfumy, takie kwiatowe, dziewczęce, ale lekko zmysłowe, niezbyt oczywiste. Dla samego zapachu warto używać :) Niestety utrzymuje się tylko póki włosy mokre, bu :(

Cena: 9,99zł/250ml lub 15,00zł/500ml

czwartek, 26 września 2013

MEGAaktywny krem pielęgnacyjny BingoSpa. Tiaaa...

To już ostatnia rzecz od Bingo i never ever nic więcej od nich nie chcę, szkoda mi życia, serio, bo dawałam ich produktom drugą, trzecią i przestałamliczyćktórą szansę, dość. Jest albo źle, albo w najlepszym razie kompletnie nie odnotowuję działania, oprócz znoszenia wkurzającego mnie zapachu i męczenia się z opakowaniami. Czasami przewija się nutka pozytywności, ale z nutki niewiele da się ugrać.


Nauczona doświadczeniem bałam się wybrać krem do twarzy z przesłanej listy, ale wpisałam w gugla, krem w opiniach wypadał fajnie, zachwyty i szaleństwo, dobra, biorę.

No i wzięłam, zużyłam i nic nie zauważyłam. Oprócz nieznośnego zapachu :/ Ktoś napisał o nim śliczny, słodki i cukierkowy. Że z której strony? Albo co to za cukierki? :O Bo mi w sumie też pachnie cukierkiem. Owocowym. Mocno przeleżałym. Na szczęście szybko się ulatnia z twarzy. Chociaż i tak, wieczorny pielęgnacyjny rytuał relaksujący bynajmniej przestał być.

Na szczęście wchłaniał się szybko jak błyskawica, więc można było się wymaziać, wymaziać i czym prędzej zapomnieć. Pod nosem już później nic nie czułam.


I właśnie ZAPOMNIEĆ to słowo klucz do wszystkiego w tym kremie. Bo gdyby nie delikatny film, który pozostawiał na skórze nie wierzyłabym sama sobie, że czymś się smarowałam i właśnie czekałabym na termin do lekarza, drżąc przed objawami demencji. A demencja w tym wieku jest mocno podejrzana.

Krem mnie nie nawilża. Nie niweluje uczucia ściągnięcia jeśli takie występuje. Pozostawia po sobie tylko wyczuwalną powłoczkę i to wcale nie jedwabistą i wygładzającą. Po prostu wiadomo, że coś na skórze siedzi, ale co tam robi to już nie wiadomo.

Tak z moich przemyśleń to nadaje się chyba tylko dla osób, z takim stanem cery, że właściwie to nie potrzebują niczego nakładać.

Taki krem-fanaberia. I jeszcze śmierdziuch to bardziej niszowy, wiecie, jak w sam raz dla tej grupy modnych ostatnio ludzi, z której śmieją się na demotach, ale nie pamiętam jak się nazywa :P


Nie wiem może komuś faktycznie szalenie pasuje a ja właśnie obrażam jego uczucia. Postanowiłam więc poszukać w nim pozytywnej strony. No i mam: SZKLANY słoiczek z matowego szkła! Łaa, to już nie tani plastik jak z apteki. I nalepka srebrna a nie biała z bloku rysunkowego. I zakrętka też srebrna z takim fajnym lustrzanym rowkiem :] Się umyje i będzie na coś, bo chociaż zawartość kiepska to prezencję ma :P

Japońską.

Jako-taką :P

Cena: 28zł/50ml TU

niedziela, 22 września 2013

Syrop zamiast szamponu. Bingo Spa bez SLS, kolagen.

BEZ SLES/SLS wiedzą czym przyciągnąć. No i ten kolagen. Jak mogłam się nie skusić wybierając produkty do testów? Szampon sam w sobie jest całkiem, całkiem, tylko ten syrop.. I pojemność. I cena w stosunku do niej. I ogólnie, dość męczący...

Opakowanie: pierwsze co można o nim pomyśleć, no syrop jak nic. Nie wiem co spece w Bingo mają z tymi opakowaniami, że prawie wszystkie są jakieś takie nieużytkowe.

Tutaj mamy ciemny plastik i duży wlew. Oj duży, a szampon płynny. I zakrętkę, którą trzeba za pierwszym otwarciem przekręcić i oderwać, jak w syropach. Wszystko się zgadza.


Wydajność/Pojemność:: jak już jestem przy tej płynności, to może przejdę i tu. Wielka dziura, 100ml i zakrętka zamiast zatrzasku nie idą w parze z wydajnością. Szampon wystarczył mi na ok miesiąc mycia, a włosy myję co 3 dni. 2 razy, ale jednak co 3 dni. Kiepsko biorąc pod uwagę cenę: 12zł. To już 30zł za standardowe 250ml. Oj.. 

W tym momencie jakość powinna powalać na kolana.

Użytkowanie: Moja pierwsza wieczorna randka z tym panem przyprawiła mnie prawie o zawał serca. Wylewam sobie tą czystą płynność tym wielkim otworem i nakładam na włosy. Pierwsze mycie, przy ilości olejów jaką nakładam, nie wytwarza u mnie piany nigdy i niczym. Dlatego myję 2 razy. Drugie podejście, piana jest, więcej piany, mega dużo piany, o matko WŁOSY MI SIĘ ROZPUSZCZAJĄ?! Miałam jeszcze w pamięci wpis Pani Domu o jej przygodzie z felernym produktem pewnego dużego producenta, więc to było moje pierwsze skojarzenie. Aż przerwałam mycie i zaczęłam w panice płukać włosy i ciągać je w każdą stronę sprawdzając, na ile stały się gumowate.

Taka ta piana była jedwabista.

Serio, mogli uprzedzić na opakowaniu, chociaż dać w obietnicach na etykietce coś w stylu: "Nasz szamponik zapewni Ci zdrowe włosy, skórę głowy i tak jedwabistą pianę, że przed użyciem skonsultuj się ze swoim kardiologiem, bo czegoś takiego na bank nigdy nie doświadczyłaś".


Także ja uprzedzam i wiedzcie o tym. Piana jest tak jedwabista, że jej miękkość można porównać do miękkości uzyskanej kwasem. Długo się przyzwyczajałam do takiego luksusu, a jak już mi się udało, to  wrednie mi się skończył. I teraz za tym tęsknię :(

A działał w sumie dwojako i u mnie dopiero przy wsparciu w postaci porządnego naolejowania przed myciem, rozwijał swoje jedwabiste skrzydełka. Wtedy włosy miałam mięciutkie i błyszczące, pozbijane w stabilne loczki. Bez olejowania, przy myciu na suchara, spisywał się jak każdy inny przeciętny szampon: mył i nie podrażniał, ale nic więcej. I nie plątał mi włosów, bo czytałam, że niektórym plątał. Ale czytałam też, że nie wytwarza piany...

W komentarzu napisałam, że owszem, u mnie wytwarza i komentarz został usunięty. Dziwne.

Konsystencja: mocno płynna. I taka właśnie syropiasta, jakby lepiąca. Lepiąco - lejąca.

Zapach: Okrutny zapach syropu mandarynkowego z tych bardziej traumatycznych zakamarków mojego dzieciństwa. Nie radzę wąchać z butelki, jeśli też macie wstręt do syropów. Na głowie w postaci jedwabistej piany staje się znośniejszy, ale nadal mdlący. Niestety, lubi pozostawać na włosach, konieczne było u mnie używanie po nim tych bardziej pachnących odżywek, coby zakamuflować syropowego śmierdziucha. Działało, zapachy na szczęście się nie mieszały.


Dla mnie używanie go było dość męczące i cieszyłam się z małej pojemności. Ale gusta są różne, komuś mógłby się pod tym względem w sumie spodobać. Biorąc jednak pod uwagę samo działanie, szału nie ma, chociaż wzięty sposobem pozytywnie wyróżnia się z tłumu. Jednak nie na tyle, żeby płacić za niego taką kasę. I ogólnie to trzeba by go kupować chyba w hurtowych ilościach, żeby na trochę wystarczył.

Nie opłaca się. Chociaż jeszcze spójrzmy na skład, bo ma zarąbiście krótki i prosty. Tylko detergentu jest więcej niż wody, hmm..

Skład: Lauramidopropyl Betaine, Aqua, Cocamide DEA, Propylene Glicol, Citric Acid, Collagen, Parfum, DMDH Hydantoin, Methylochlorosothiazolinone, Methylisothiazohnone.

Cena: 12zł / 100ml do kupienia TUTAJ

Taka kosmetyczna ciekawostka jak dla mnie.




piątek, 13 września 2013

Bioliq - Serum do Twarzy, a więc to jednak ma sens :)

Do tej pory wszyskie sera, wody termalne, mgiełki i całą resztę oprócz toniku i kremu uważałam za zbędną fanaberię i sztuczne kreowanie potrzeb. No bo jak już mam ten krem i on nawilża dobrze, to co jeszcze więcej mogę chcieć. Więcej nawilżenia? No to kupię lepszy krem ot co. Po co się babrać dodatkowo i tracić czas.

Jednak po wypróbowaniu dzisiejszego bohatera diametralnie zmieniłam zdanie i od tej pory zamierzam regularnie zaopatrywać się w tego rodzaju specyfiki :) Cóż 1:0 dla producentów :P Okazuje się, że tego typu kosmetyk stanowi dla mnie uniwersalną podstawę i koło ratunkowe. I potrafi wyciągnoć coś nawet z bublowatego kremu. No i samo aplikowanie jest taakie fajne :D

Opakowanie: O to właśnie to. Bajer! :D Tutaj łączą się moje niespełnione marzenia o byciu chemikiem i gwiazdą Holiłudu. Mamy szklany pojemniczek z pipetką, elegancki i malutki, z matowego szkła. I jak tak sobie pipetkuję to czuję spełnienie, bo w sumie tylko to podobało mi się w kwestii bycia chemikiem :P A co do gwiazy. Opakowanie samo w sobie wydaje się być z tych bardziej ekskluzywnych. Wprawdzie brak tu złotych wstawek i glamuśnych zawijasków, ale szkło to jednak szkło a nie plastik.I jeszcze matowe.


Tak z przyziemnych rzeczy to nic nie przecieka, można nosić w torbie i upuszczać na kafelki. Prędzej zniszczymy sobie podłogę niż rozbijemy czy chociaż zarysujemy flakonik. Sprawdzone. Czego się nie robi dla rzetelnej recenzji :>

Chociaż jedna rzecz mnie wkurza. Szyjka jest zbyt wąska i za każdym razem muszę używać wielkich pokładów skupienia żeby nie ocierać pipetką o brzegi i nie rozsmarowywać tym produktu na zewnątrz. A uwierzcie, o 5:15 rano te pokłady są naprawdę niewielkie.

Za to szklany patyczek sięga praktycznie do dna, więc pewnie większych problemów z wydobyciem resztek nie będzie. I dobrze.

Zapach: Ledwo wyczuwalny, w kierunku kosmetycznego ogórka. Całkowicie neutralny. Prawidłowo, w końcu takie sera stosuje się głównie pod kremy, więc fajnie jest nie robić sobie bomby aromatycznej tuż pod nosem i w okolicach oczu.

Konsystencja: wodnisto żelowa. Mi się kojarzy z taką dopiero co rozpuszczoną galaretką :) I nieprawdą jest (oj jest, prawdą, jest), że zawszy myślę o jedzeniu.

Działanie: O pierwszym aspekcie wspomniałam już przy okazji poprzedniego postu. Serum CUDOWNIE podbija działanie kremów i kiedy używam sobie jakiegoś i w pewnym momencie zbieg różnych nieprzyjaznych czynników powoduje zwiększenie przesuszu, to zamiast żonglować różnymi mazidłami używam sobie pod aktualny serum i problem solved.


To też bardzo fajna opcja kiedy kupiliśmy jakiegoś przeciętniaczka, a szkoda nam go zużywać do stóp. I nie, nie mamy w lodówce pół produktów, bo tak i już. Używamy sobie serum i pięknie denkujemy kremik.

Ogólnie podbijanie działania kremów jest fajne same z siebie.

Jak mamy lato i twarz nam sie poci to takie serum też jest dobrym rozwiązaniem, bo ma super lekką i nieklejącą się konsystencję. Lubiłam używać go solo w gorące dni.

A oprócz wygody i kwestii ekonomicznej muszę przyznać, że nie tylko nawilża, ale i upiększa, serio. Nie wierzyłam w to, w ogóle to myślałam, że dostanę jakaś klejącą się glicerynową wodę i o wielkie mi serum, a tu jest całkiem przyjemnie, ale o tym już pisałam. Otóż pewnego dnia przyglądam się sobie w lustrze i myślę, cholera, wyładniałam jakoś! Zmniejszyły mi się przebarwienia, ogólnie jestem jakaś taka mniej czerwona, mam mniej bruzdek, skórę dziwnie napiętą i gładką w wyglądzie, promienną, o przyjemnym kolorycie, co ja ostatnio robiłam? Zakochałam się? Nie no, to to było z 8 lat temu, wiadomo, że takie rzeczy dodają uroku, ale aż tyle to nie trwa. Zaraz, coś zmieniałam ostatnio w pielęgnacji? Noo dodałam serum. Nie wierzyłam, odstawiłam, po tygodniu pomachała mi dawna, brzydsza ja. Wróciłam i znowu jestem ładna. Teraz zastanawiam się, czy odrazu po dobiciu do dna iść do apteki i kupić sobie drugi Bioliq, czy zaeksperymentować i postawić na coś innego.


Wydajność: chociaż biorąc ją pod uwagę, to mam jeszcze kupę czasu na zastanawianie się, bo kurczę, prawie go nie ubywa. Na całą twarz wystarczają mi 3 tyci kropelusie, także jego pojemność w liczbie 30 ml nie jest wcale taka mała.

Od siebie polecam. Wiem, że był w którymś z pudełek i ostatnio jakoś mocno się reklamowali. Normalnie bym pomyślała, że pewnie znowu jakiś przeciętniak, ale nie, jest świetny i nie wiem jak by teraz żyć bez niego :) Chociaż widziałam, że opinie zbiera różne. Jak dla mnie producent na opakowaniu nie kłamał.

Cena: 15-25zł zależy od apteki.

piątek, 6 września 2013

Zakupy w IWOS, czemu jestem zaskoczona? Bo nie powinnam..

A czemu nie powinnam? Bo chciałabym, żeby w końcu tak wyglądały standardowe zakupy. A ze świecą szukać sklepów, które traktują klienta w ten sposób.

Zaznaczam, że ze sklepem nie współpracuję, piszę ten post z samej siebie, bo warto polecać to co dobre. Sama wolę zaglądać do sprawdzonych i polecanych miejsc, szczególnie takich, w których wydaję pieniądze, niż ryzykować w ciemno.

No więc co mnie tak zaskoczyło? Profesjonalizm i troska o klienta na KAZDYM etapie zakupów. Wymienię może w punktach:

- super szybki kontakt. Na każe pytanie otrzymywałam odpowiedź w praktycznie pół godziny. Dobrze czuć, że nie jestem jako klient pozostawiona sama sobie. Ktoś o mnie dba, ktoś się stara. Moje zaufanie rośnie.

- utworzyłam swój koszyk praktycznie miesiąc temu i bez logowania. Po tym czasie nie został wykasowany. Np. na Kalinie musiałam dodawać wszystko do zakładek w przeglądarce, bo chwila i wszystko się czyściło. Upierdliwa sprawa. Tutaj problem wyeliminowany.

- Miałam kłopot z realizacją zamówienia. Po prostu strona nie szła dalej tylko się odświeżała i tyle. Napisałam do sklepu. Oczywiście odpowiedź błyskawiczna. Okazało się, że 2 produkty, które miałam w koszyku przez ten miesiąc zwyczajnie się sprzedały i przez to system widzi błąd. Wystarczyło je usunąć i poszło. W naszych mailach przewinęło się stwierdzenie, że zależało mi na tych produktach. Pytałam też kiedy będą dostępne. Zadnego nie wieeeem, zależy od dostawcy, dostałam konkret: będą tego i tego dnia. Ekstra. Mało tego, przesłano mi nawet 5% zniżkę aby jednak "zachęcić mnie do zakupów" :). Drobiazg, ale bardzo miły. Starają się o mnie, jestem ważna.

- O informowaniu mnie na każdym etapie o stanie realizacji zamówienia już nawet nie wspominam. Maila dostawałam po każdej akcji. To też nie takie oczywiste, często w sklepach internetowych dostaję tylko jednego: że zamówienie przyjęte i na tym koniec. Tutaj wiedziałam co się dzieje.

- Dalej: po wysyłce przesłano mi link do śledzenia przesyłki na stronie Poczty. Wow, to mi się jeszcze nie zdażyło, normalnie sklepom nie chce się bawić w takie "drobiazgi"

- I wisienka: przy rejestracji przeważnie podaje się nr telefonu. Robiłam teraz w jednym czasie zakupy w kilku sklepach i w każdym wymagali. Tylko na IWOS.pl faktycznie z niego skorzystali. Wyobraźcie sobie jaka byłam zdziwiona, kiedy dostałam sms od Poczty, że moja przesyłka będzie dostarczona tego i tego dnia. Nie dość, że i tak mogłam ją śledzić na stronie to jeszcze dostałam smsa.

- A i jeszcze jedno: przy zakupie powyżej 180zł, wysyłka gratis. To też nie jest tak często praktykowane, spotkałam się nawet z polityką wzrostu kosztów wysyłki przy wzroście wartości (i wagi) zamówienia).


Komuś w końcu się chciało! Czuję się dopieszczona w każdym calu. Do tego przystępne ceny, naturalne produkty, przejrzysta graficznie strona, często nowe zniżki na produkty, no i sklep jest prowadzony przez małżeństwo, które po narodzinach córeczki zaczęło interesować się bezpieczniejszą, naturalną pielęgnacją i zapragnęło się tym podzielić, stąd wszystkie produkty są dokładnie dobierane, zanim pojawią się w sklepie.

Dla mnie raj, narazie nie szukam innego sklepu. Mam w jednym miejscu wszystko czego potrzebuję i to z jaką oprawą.

Polecam i jeszcze raz polecam!

A tu moje zakupy:

Masa naturalnych mydełek, 2 pasty do zębów, 2 balsamy, 2 żele pod prysznic, 2 kuracje do odnóży od Sylveco, no i Henna Khadi, w końcu wypróbuję :) Wszystko co najmniej po 2, zwyczajnie nie mogłam się powstrzymać :]

Aż mi ślinka cieknie jak na to patrzę :D Oczywiście, przesyłka doszła ekspresowo i perfekcyjnie zabezpieczona. Czujecie się skuszone? :> Bo jeśli tak to KLIK!



wtorek, 3 września 2013

Wyniki Oddawajki :)

Co tu będę przedłużać, szybka notka przed wyjściem, w biegu uporałam się z losami i oto mamy zwycieżczynię mojej skromnej oddawajki :)

Ale zanim wkleję screena z losowania, chciałabym przypomnieć, że osoby, które dodały się do Obserwatorów tylko na czas rozdania i zaraz po ogłoszeniu wyników uciekną, nie będą brane pod uwagę przy następnych zabawach. Ten temat był już poruszany na blogu dość obszernie, więc właściwie na tym zakończę tą mniej przyjemną część :)

A teraz czas na zwyciężczynię:


Puszko, już do Ciebie piszę :) Czekam na odpowiedż do piątku :)





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...